Chłopak z numerem 77. boksował Niemców jak chciał
piątek,
12 czerwca 2020
„Jestem dziś mistrzem wszech wag Auschwitz (…) Tak Mateńko, dostałem za to 10 bochenków chleba i 10 kostek margaryny, rozdałem na gwiazdkę biednym, niech i oni mają. Przydał mi się boks (…) Pamiętasz jak wszyscy mówili – co z niego będzie? On sobie w życiu nie da rady. Dam sobie radę i w piekle przy Bożej pomocy” – pisał w grypsie.
Film dokumentalny Gabrieli Mruszczak o historii Tadeusza Pietrzykowskiego „Bokser z Auschwitz" zostanie wyemitowany 14.06.2020 w TVP3 Kraków o godz. 11.00 oraz na antenie Poland In.
Pierwszy transport więźniów dotarł na rampę obozu Auschwitz dokładnie 80 lat temu, 14 czerwca 1940. Wśród 728 Polaków przewiezionych do niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego z aresztu w Tarnowie był Tadeusz Pietrzykowski. 23-letni bokser warszawskiej Legii, niedoszły uczestnik planowanych na rok 1940 igrzysk w Helsinkach, zamiast reprezentacyjnego dresu przywdział pasiak, a zamiast olimpijskiej legitymacji otrzymał obozowy numer 77.
Dwie siódemki nie raz miały przynieść mu szczęście. Pietrzykowski przetrwał nie tylko katorżniczą pracę, głód i chłód, ale także kilkadziesiąt walk bokserskich stoczonych za drutami.
Pięściarstwo – oprócz obozowych orkiestr symfonicznych, w których grali więźniowie – było ulubioną rozrywką niemieckich oprawców. Pojedynki toczone na terenie bloków miały swoich mistrzów, legendy i zakłady, ale nie miały reguł, choćby zachowania kategorii wagowych. Walcząc w ringu o jeszcze jedną rację zupy, dodatkowy kawałek chleba, przetrwać próbowali przedwojenni mistrzowie pięściarscy: tunezyjski Żyd Victor Perez, niemiecki Rom Johann Trollmann, Hiszpan Lorenzo Vitrià Barrera, grecki Żyd Salamo Arouch. Niewielu z nich doczekało wolności.
Szczęście po raz pierwszy
W pierwszym transporcie do Auschwitz byli głównie mieszkańcy Małopolski i Podhala, w tym wybitny olimpijczyk Bronisław Czech. Skąd wziął się tam sportowiec z Warszawy? Okazuje się, że do Auschwitz trafił z... Bałkanów.
Dobry, uniwersalny patos, podbijający emocje widza na każdej szerokości geograficznej.
zobacz więcej
Po przegranej wojnie obronnej dysponujący licencją pilota szybowca, Pietrzykowski wpadł na pomysł przedostania się do tworzącego się we Francji polskiego wojska. Niemal by mu się udało, gdyby nie węgierscy żandarmi, którzy zatrzymali go przy granicy z Jugosławią, a następnie przekazali Niemcom.
W tarnowskim więzieniu Pietrzykowski przeżył brutalne tortury i po kilku tygodniach trafił do nowo powstałego obozu. Wspomnienia „Teddy'ego” są przerażającym świadectwem tego, jak nieludzkie oblicze miała dobrze naoliwiona niemiecka machina zagłady.
Więźniowie byli niszczeni moralnie, mentalnie i fizycznie. Filigranowy Pietrzykowski chyba tylko z racji doskonałej kondycji fizycznej znosił mordercze ćwiczenia na apelach, te wszystkie wielokrotnie powtarzane przysiady (kniebeugen), żabki (hüpfen), niedźwiedzi chód, czyli trzymając się za kostki nóg (barengang). Celem ćwiczeń było upokorzenie więźniów, ale także eliminacja najsłabszych.
Bodaj najgorsze były jednak głodowe racje żywnościowe. Po kilku miesiącach wyniszczającej harówki oraz codziennej diety w postaci ćwierci kilograma chleba i litra wodnistej zupy, Pietrzykowski zamiast 60 kg (przedwojenna waga kogucia) ważył nie więcej niż 40 kg. Na domiar złego Pietrzykowski trafił do komanda ciesielskiego przygotowującego specjalny ośrodek wypoczynkowy dla kadry obozowej.
Historia Solahütte (pol. chata nad Sołą), czyli ośrodka w Międzybrodziu Bialskim, 30 km od Oświęcimia zasługuje zapewne na osobną opowieść. To tu, zaciszu rzeki wypoczynku zażywali pracownicy fabryki śmierci wraz z rodzinami. Komendant Auschwitz Rudolf Höss nie chciał, aby esesmani upijali się w oświęcimskich restauracjach. Bo już latem 1940 roku notowano przypadki, gdy nietrzeźwi Niemcy gubili broń na mieście.
Ośrodek powstawał na skalistym terenie, na który trzeba było dostarczyć 50-kilogramowe worki z cementem. Ładunek cięższy niż waga własnego ciała, po 300-metrowym przewyższeniu zbocza, wnosili więźniowie. Tego nie mógł wytrzymać chyba nikt. Pietrzykowski czując, że nie podoła, pewnego dnia upozorował wypadek: na nogę zrzucił sobie drewnianą belkę. Ryzykował, że zostanie zastrzelony na miejscu przez rozwścieczonego esesmana, ale udało mu się – został odesłany z powrotem do obozu.
W bloku nr 2
Okoliczności pierwszej walki, która otworzyła Tadeuszowi drogę do obozowej kariery to znów dzieło szczęśliwego przypadku.
Do obozu trafiało coraz więcej niemieckich kapo, którzy wśród podległych sobie współwięźniów dyscyplinę utrzymywali pałką, pięścią czy kopniakiem. Szczególnie złą sławą cieszył się Walter Dunning, były bokser, który słynął z łamania szczęk polskim więźniom. Naprędce rzucona propozycja zaaranżowania walki Pietrzykowskiego przeciwko niemu brzmiała jak ponury żart, zwłaszcza że Niemiec był prawie dwa razy większy od „Teddy'ego”. Nic dziwnego, że przyjął wyzwanie. Dla Polaka stawką miał być bochenek chleba.
Już samo skrzyżowanie rękawic wyglądało kuriozalnie. Dunning dysponował profesjonalnym sprzętem ringowym. Polak – żałosnymi łapawicami.
Szybko okazało się jednak, że Tadeusz poziomem sportowym znacznie przewyższa rywala. Kapo potrafił zadawać celne ciosy, ale tylko ludziom bezbronnym i zastraszonym. „Rękawice” wychudzonego Polaka bez warstwy amortyzującej cios już w pierwszej rundzie okazały się piorunującą bronią. Niemca strach było nokautować, bo już samo rozcięcie mu łuku brwiowego mogło oznaczać wyrok śmierci. Ponieważ jednak szczęście Tadeusza nie opuszczało zakrwawiony rywal sam przerwał walkę, a Polakowi przypadł upragniony bochenek chleba, którym podzielił się w baraku z towarzyszami niedoli.
Oni szalenie głodowali. Uprzywilejowani byli ci, którzy z dna zupy ze zgniłych pokrzyw mogli wydobyć parę kartofli. O Tadeuszu Borowskim opowiada Andrzej Dobosz.
zobacz więcej
Walki bokserskie szybko stały się atrakcją dla esesmanów i rozgrywane były najczęściej w niedzielę w bloku 2. Jeden z oprawców stawiając na Pietrzykowskiego, wygrał aż 1000 marek, co nie było bagatelną kwotą – tyle wynosiła cena „samochodu dla ludu” Volkswagena Typ 1 (znanego później jako „Garbus”).
„Teddy” był niepokonany. Uległ tylko raz przedwojennemu mistrzowi Holandii. Nawet gdy opuścił już Auschwitz żył jako legenda obozu. W opowiadaniu Tadeusza Borowskiego „U nas w Auschwitzu” pojawia się, co prawda bez nazwiska, jako chłopak z numerem 77., który „boksował Niemców jak chciał”.
W grypsie do matki w 1942 r. Pietrzykowski pisał: „Jestem dziś mistrzem wszech wag Auschwitz (…) Tak Mateńko, dostałem za to 10 bochenków chleba i 10 kostek margaryny, rozdałem na gwiazdkę biednym, niech i oni mają. Przydał mi się boks (…) Pamiętasz jak wszyscy mówili – co z niego będzie? On sobie w życiu nie da rady. Dam sobie radę i w piekle przy Bożej pomocy”.
Nie bij, synu!
Był w piekle, ale to tam otarł się o świętość. Spotkał ojca Maksymiliana Kolbe. Pietrzykowski, owiany już legendą niepokonanego boksera, świetnie mówiący po niemiecku (co wyniósł z przedwojennego warszawskiego gimnazjum Batorego), czuł się w obozie coraz pewniej. Stał się wręcz bezczelny. Gdy jeden z pomocników kapo znęcał się nad o. Kolbe, Pietrzykowski rzucił oprawcy wyzwanie. Od wymierzenia sprawiedliwości powstrzymał go jednak zakonnik, łapiąc go za ręce i błagając: „Nie bij, synu, bracie, nie bij!”.
„Teddy” wspominał: „Jego twarz była jakaś nienormalna: łagodna, dziwnie spokojna. Nie wiedziałem, co powiedzieć”.
Kilka dni później ofiarował zakonnikowi wygrany w walce bochenek chleba. Gdy jeden ze współwięźniów ukradł chleb zakonnikowi, bokser znów chciał wymierzyć sprawiedliwość i znów został powstrzymany przez św. Maksymiliana. Zasady moralne zakonnika nie mieściły się w regułach obozu, gdzie panowała bezwzględna walka o każdą kalorię pozwalającą przetrwać kolejny dzień.
Pietrzykowski był też świadkiem ostatniego apelu, w którym duchowny poszedł dobrowolnie na śmierć za Franciszka Gajowniczka.
Postać boksera musiała mieć dla więźniów wyjątkowe znaczenie, gdyż wizerunek postaci w rękawicach został wyskrobany na ścianie celi śmierci, w której umierał ojciec Kolbe wraz z towarzyszami. Poruszające odkrycie historyka Auschwitz Adama Cyry jest zilustrowane w filmie dokumentalnym Gabrieli Mruszczak „Auschwitz, boks i chleb".
Uratowany przez rotmistrza
Obozowe losy Pietrzykowskiego przecięły się także z losami innego wielkiego Polaka, rotmistrza Witolda Pileckiego. On jednak sam poszukał okazji do uwięzienia w Auschwitz. Do obozu trafił w nocy z 21 na 22 września 1940 roku wraz z tzw. drugim transportem warszawskim.
Jako wysłannik ZWZ AK miał stworzyć w Auschwitz komórkę ruchu oporu oraz uzyskać informacje o tym, co się tam dzieje. Rotmistrz – występujący w czasie akcji pod nazwiskiem Tomasz Serafiński – szybko zaangażował do obozowej organizacji Pietrzykowskiego, włączając go do tzw. drugiej piątki, czyli najbliższych współpracowników.
Nie zostali za to skazani. Clauberg wręcz chwalił się po wojnie swoimi „badaniami”.
zobacz więcej
Pilecki tak wspominał Pietrzykowskiego w „Raporcie Witolda”: „Było kilku bokserów u nas wcale dobrych. Znałem z pracy w organizacji bliżej tylko 21 [Tadeusz Pietrzykowski], który zawsze po mistrzowsku ze spotkania wychodził i sprał po gębie jakiegoś drania”. W innym fragmencie podkreślał, że przyjaciel dokarmiał go otrębami, co pozwoliło przetrwać największy głód.
„Pranie po gębie” Niemców i rosnąca renoma drobnego polskiego boksera, którego zdążono ochrzcić mianem Weiss Nebel (pol. Biała Mgła) musiały sprowadzić na niego w końcu nieszczęście. Gdy „Teddy” zmasakrował w ringu jednego z najokrutniejszych niemieckich kapo, miarka się przebrała. Pod pozorem podania mu witamin lekarz obozowy zakaził go tyfusem.
Pietrzykowski balansował na granicy śmierci, ale znów ktoś mu pomógł. To był sam Pilecki. Tuż przed zaplanowaną selekcją, w której mieli być eliminowani chorzy więźniowie, rotmistrz wyniósł go z bloku szpitalnego do baraku.
20 walk
Ich drogi rozeszły się wiosną 1943 roku. Pilecki wydostał się z obozu w kwietniu, a Pietrzykowski opuścił Auschwitz w marcu po raz kolejny wiedziony szczęśliwymi zbiegami okoliczności.
Do obozu na wizytację przybył SS-Hauptsturmführer Albert Lütkemeyer (w polskojęzycznych źródłach błędnie powtarzane jest imię Hans). Pionier obozowej służby więziennej zatrudniony już w 1934 r. w pierwszym obozie koncentracyjnym Esterwegen i … sędzia bokserski. Lütkemeyer miał dobrą pamięć do zawodników. W czasie pokazowej walki dla gości od razu rozpoznał chłopaka, którego pojedynek sędziował na turnieju w Poznaniu rok przed wojną.
Ten znany z okrucieństwa zbrodniarz, który w 1947 roku zostanie osądzony i skazany na śmierć, postanowił sprowadzić „Teddy'ego” do najbardziej usportowionego obozu w Rzeszy, w hamburskim Neuengamme. Tu w randze podporucznika w mundurze SS-mana służył były napastnik reprezentacji Niemiec, trzykrotny król strzelców Bundesligi i legenda HSV Otto Harder.
Materiały wideo w artykule pochodzą z filmu dokumentalnego „Bokser z Auschwitz" Gabrieli Mruszczak
Korzystałem z publikacji:
Marta Bogacka „Obozowe lata Tadeusza Pietrzykowskiego – boksera, który pięściami wywalczył sobie życie.”
Witold Pilecki „Raport Witolda”
Wspomnienia Tadeusza Pietrzykowskiego z archiwów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau (APMO, Zespół „Oświadczenia”, relacja Tadeusza Pietrzykowskiego, t. 88