Warszawskie plotki o koreańskiej Normandii. Szymborska czuła nienawiść, a Hłasko nosił ciemki
piątek,
26 czerwca 2020
70 lat temu, pod koniec czerwca 1950 roku Polacy dowiedzieli się o wybuchu wojny w Korei – kolejnego konfliktu, który mógł zniszczyć kruchą „równowagę strachu” i zimnowojenny ład. Nie mieli w tej sprawie nic do powiedzenia: pozostawało wahać się między oficjalnym entuzjazmem dla sprawy ludu pracującego Korei, skrycie wyrażaną solidarnością dla wojsk walczących z komunistami, a wynikającym z bezradności stoicyzmem.
„Trzecia wojna światowa w Korei; a potem?” – kompozytor Zygmunt Mycielski postawił znak zapytania, zakręcił pióro wieczne, zaczekał chwilę, aż wyschnie atrament, po czym zamknął zeszyt.
Czy schował go równie głęboko, jak Winston Smith swój dziennik w „1984” George'a Orwella? Wydaje się to dość prawdopodobne – w kolejnym zeszycie dziennika wiele było wpisów nieprzeznaczonych dla niczyjego oka, a czas był najgorszy: koniec czerwca 1950 roku.
Polacy niewiele wiedzieli o Korei, którą kojarzyli bodaj głównie z zapisków etnograficznych Wacława Sieroszewskiego. Ale po koszmarze wielu lat wojny i trwającej od kilku lat gorączce „antywojennej” dobrze wiedzieli, czego się obawiać. Niemal w tych samych słowach, co Mycielski, zareagowała na doniesienia prasy Maria Dąbrowska. „Bo to jednak wygląda na początek trzeciej wojny światowej” – notuje w swoich „Dziennikach” pod datą 26 czerwca.
38. równoleżnik
Wojna, która rozpoczęła się dzień wcześniej uderzeniem pół miliona wojsk północnokoreańskich na słabo uzbrojone siły Korei Południowej stanowiła kolejną, po konflikcie w Grecji w latach 1946-1949, „zdalną wojnę” (proxy war) wielkich mocarstw. Tym razem toczono ją na ziemiach podzielonych w nieco podobny sposób, jak powojenne Niemcy. Podbita przez Japonię pod koniec XIX wieku Korea wyzwalana była spod okupacji Tokio przez dwóch najpotężniejszych aliantów: Armia Czerwona weszła na te ziemie w początkach sierpnia 1945 roku, amerykańcy marines wylądowali na południu dwa tygodnie później.
Zgodnie z ustaleniami, linią rozdzielającą dwie strefy okupacyjne miał się stać 38. równoleżnik. Jeszcze pod koniec roku 1945 trwały pozory sielanki: trzy wysokie, układające się strony, czyli ZSRS, USA i Wielka Brytania uzgodniły w Moskwie powołanie „komisji czterech mocarstw” (łaskawie dokooptowano Chiny) i sprawowanie wspólnej kontroli nad ziemiami koreańskimi aż do roku 1950, w którym przeprowadzić miano demokratyczne wybory. Rychło jednak doszło do paraliżu, przerzucenia sporu (bez większych rezultatów) na forum ONZ i podziału obu quasi-państwowych organizmów, które rozwijały się swoim tempem i ze swoimi ograniczeniami.
Na południu Tymczasowa Komisja ONZ (bojkotowana przez ZSRS) zorganizowała w maju 1948 wybory, które wygrało ugrupowanie Li Syn Mana pod niemożliwą niemal nazwą „Narodowe Stowarzyszenie na rzecz Szybkiej Realizacji Niepodległości Korei”. ONZ uznała utworzony przez Li rząd, a wkrótce potem, w styczniu 1949 – proklamowaną kilka miesięcy wcześniej Republikę Korei. Na północy w najlepsze działał Tymczasowy Komitet Ludowy Północnej Korei z Kim Ir Senem na czele, działalność innych ugrupowań prócz komunistycznego była zakazana. Kim Ir Sen jako premier zadeklarował powstanie Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej we wrześniu 1948.
Do chwili zwycięstwa Mao, na sąsiadującym z Chinami półwyspie utrzymywał się stan równowagi: Stalin, nie posiadając jeszcze broni jądrowej, wycofał Armię Czerwoną z KRL-D już zimą 1948 roku, siły amerykańskie opuściły Republikę Korei latem 1949. Przywódcy w Seulu i Phenianie marzyli o zjednoczeniu kraju, brak im było jednak po temu środków.
Dopiero uzyskanie przez ZSRS broni jądrowej oraz proklamowanie przez Mao 1 października 1949 Chińskiej Republiki Ludowej wydawało się trwale zmieniać równowagę w Azji. Amerykanie nie zadbali o stworzenie w Korei Południowej potężnej armii; Li Syn Man dysponował jedynie zalążkowymi oddziałami oraz znacznymi siłami policyjnymi. Czemu zatem nie spróbować szczęścia?
Trzy lata wojny, dwa lata rokowań
W stolicy Korei Północnej powstaje nowoczesna dzielnica wieżowców. Pojawiły się kawiarnie, sklepy z importowaną żywnością, kobiety noszą modne stroje. Nowa elita bogaci się.
zobacz więcej
Trzy lata i miesiąc działań wojennych nie oszczędziły ziemi koreańskiej niemal żadnych koszmarów wojny. Najpierw doświadczyła blitzkriegu wojsk KRL-D, które po kilku dniach zdobyły Seul i wyparły siły Republiki Korei na sam koniuszek półwyspu. Następnie, w połowie września 1950, nastąpiła kontrofensywa sił interwencyjnych ONZ, których rdzeń stanowiły oddziały amerykańskie. Dowodzący wojskami USA generał Douglas McArthur do jesieni 1950 zdołał opanować niemal 90% terytorium KRL-D. Wówczas jednak do akcji wkroczyła armia „chińskich ochotników ludowych” w niebagatelnej liczbie miliona, która do lutego 1951 znów dotarła na południe, biorąc szturmem Seul – walec wojny przetoczył się po ziemiach koreańskich po raz trzeci.
Przetoczył się i po raz czwarty, kiedy nowy dowódca sił ONZ, gen. Matthew Ridgway, ruszył w lutym 1951 na północ, odbijając Seul i docierając do tzw. linii Kansas-Wyoming, przebiegającej nieznacznie na północ od 38. równoleżnika. Po kolejnej próbie chińskiego kontruderzenia na wiosnę 1951 front zamarł; rozpoczęły się blisko dwuletnie walki pozycyjne i rokowania dyplomatyczne. Wojskowi masowo odwoływali się do doświadczeń niedawnego konfliktu światowego: w dziejach trzyletnich zmagań nie zabrakło ani „koreańskiej Normandii” (desant wojsk MacArthura pod Inczon), ani „koreańskiej Dunkierki” (ewakuacja X Korpusu USA spod Hŭngnam), ani „koreańskiego Stalingradu”.
Tło polityczne konfliktu było oczywiście nierównie bardziej skomplikowane. Kreml w podręcznikowy niemal sposób wyciągał kasztany z ognia cudzymi rękoma, wypychając na front żołnierzy chińskich, samemu deklarując neutralność, co nie przeszkadzało mu ani przekazywać Pekinowi i Phenianowi broni, ani piętnować „amerykańskich imperialistów”, ani stosować w kuluarowych negocjacjach szantażu atomowego. Ten najbardziej przerażał najpoważniejszych w tym czasie sojuszników Waszyngtonu, jakimi byli Brytyjczycy. Obawiając się odwetowego uderzenia w Londyn, przestrzegali USA przed możliwością użycia broni jądrowej.
Pogróżki generała MacArthura, który – ujrzawszy na własne oczy ofiary północnokoreańskich łagrów oraz swoich żołnierzy, wziętych do niewoli i likwidowanych na tyłach „metodą katyńską”, tj. strzałem w tył głowy – kilkukrotnie zasugerował użycie atomu przeciw ChRL, nie ułatwiały Trumanowi sytuacji. Podobnie jak oficjalne i nieoficjalne wspieranie Korei Północnej przez kilkadziesiąt krajów, na czele z Indiami, czy obecność na politycznej szachownicy wypartych z kontynentalnych Chin i „okopanych” na Tajwanie zwolenników Czang Kaj-szeka, którzy mieli nadzieję na powrót do gry i przerzucenie działań zbrojnych na terytorium ChRL.
Koło Bielawy mordują i biorą krew na Koreę
Mało z tego docierało do Polaków, przybitych utratą niepodległości i dokręcaniem śruby stalinizmu, a jednocześnie porażonych niedawną wojną. Skąd zresztą mieli czerpać informacje?
Wedle komunikatów rosyjskich «marionetkowy rząd Korei południowej zaatakował Koreę północną (sowiecką), na co ta odpowiedziała kontrofensywą». Wedle komunikatów amerykańskich – na odwrót” – notuje 26 czerwca Maria Dąbrowska. Wersję o południowokoreańskiej agresji powtarzano nadzwyczaj konsekwentnie: pisano o „zdradzieckim ataku”, o „wojowniczej i tchórzliwej klice”. „Słowo Powszechne” zaś podsumowało doświadczenia pierwszych dni wojny odpowiednio dobitnym tytułem: „Awanturnicza polityka marionetkowego rządu Południowej Korei spotkała się z należytą odprawą”.
Co mieli w tej sytuacji myśleć zwykli ludzie, żywiący się od lat nadzieją na światowy konflikt zbrojny? Plotki przewidywały jego wybuch co i raz.
Zestawienia donosów i plotek z lat 50., badanych od lat przez prof. Dariusza Jarosza wskazują, że spekulacje na temat wybuchu wojny pojawiały się w tym czasie na skutek niemal każdego zawirowania politycznego: od ucieczki Mikołajczyka po walki w Grecji. W województwie szczecińskim w roku 1947 mówiono o „werbunku ochotników do pomocy komunistycznej partyzantce greckiej gen. Marcosa, (…) gdzie mieli otrzymywać bardzo wysokie wynagrodzenie (30 tys. zł miesięcznie), a rodziny w razie ich śmierci sowite odszkodowania”. Przy okazji konferencji USA, Wielkiej Brytanii i ZSRS rok później chłopi w Koszalińskiem spekulowali, że zakończy się ona niepowodzeniem, a wówczas „będzie to odpowiednia chwila do obalenia obecnego rządu w Polsce. Wówczas Polska osiągnie granice po Kijów, a Ziemie Zachodnie jako nieużytki odda się Niemcom”.
Światowego Ruchu Obrońców Pokoju by nie było, gdyby nie to, że Stalin wciąż jeszcze nie posiadał broni jądrowej, choć fizycy, agenci i więźniowie w kopalniach uranu robili co mogli, żeby zmienić ten niepożądany stan rzeczy.
zobacz więcej
Spekulacje te bywały przy tym mocno fantastyczne nie tylko, jeśli idzie o strategię i przyszłe granice. W latach walk w Grecji rozpowszechniła się wiadomość, że alianci zachodni posiadają „bomby usypiające”, a skoro tak – kobiety w Warszawie mówiły w kolejkach o „kupnie octu i sody oczyszczonej dla obrony przeciw gazom usypiającym, których mają użyć Amerykanie podczas desantu spadochronowego na Warszawę”. Braki ziemniaków w handlu uspołecznionym tłumaczono tym, że „wyrabia się z nich gaz i proch”.
Czy można się w tej sytuacji dziwić pogłosce iście wampirycznej, jaka pojawiła się na Śląsku w lecie 1950 roku, w myśl której „w okolicach Gór Bielawskich mają ukrywać się ludzie, którzy w nocy mordują ludność i biorą krew dla rannych na Koreę”?
Nierzadka była nieufność. „Na ogół między dziesiątą a jedenastą idzie się na plażę daleką, tam do trzeciej, obiad zwykle w «Probierni Ryb» (w niedzielę Zosia daje nam obiad), drzemka, molo, powrót koło dwudziestej, herbata. Emocje z powodu walk w Korei i imperialistycznej napaści Amerykanów” – notuje w lipcu nader oględnie w swoim „Dzienniku” prof. Władysław Tatarkiewicz, też widać świadom, że ktoś może mu zajrzeć przez ramię.
Cepnaja sabaka amerykanskowo imperializma
„Kiedy siadaliśmy do kolacji, przyszli Mikulscy. Byli poruszeni dwiema sprawami, wojną na [!] Korei i porażką Kotta na Zjeździe Literatów. W związku z wojną mają wielkie nadzieje, którym zrazu spontanicznie dali wyraz. Ale kiedy powiedziałam, że według mnie Ameryka będzie pobita, wycofali się z lekka, mówiąc, że wojna tylko zło Polsce przyniesie (snadź i wobec mnie woleli być ostrożni)” – notuje z kolei pod datą 9 lipca 1950 Maria Dąbrowska.
Władze dokładały wszelkich starań, by nadzieje nie poszły w niewłaściwą stronę. Mobilizacja propagandowa była bezprecedensowa: prasa odnotowywała poparcie dla walczącej Korei (ludowo-demokratycznej) ze strony praktycznie wszystkich grup społecznych, włącznie z duchowymi skupionymi w ruchu księży-patriotów („O rezolucji księży patriotów”, „Trybuna Ludu”, 15.07. 1950 r.). Prowadzono zbiórki zabawek i darów, organizowano masowe wiece.
„Urządzano wtedy masówki, na których potępiano agresję amerykańską w Korei i wiwatowano na cześć Kim Ir Sena, czy jak mu tam” – smacznie wspomina Marek Hłasko. „Nazywano go: wielikij syn i odswabażditiel koreanskowo naroda. Jego przeciwnikiem był niejaki Li Syn Man: podłyj pios, kiedy indziej: cepnaja sabaka amerykanskowo imperializma. [...]. Na wiecach noszono ich portrety, problem polegał jednak na tym, że obaj jegomoście byli uderzająco podobni do siebie i pamiętam, jak nasz zakładowy sekretarz partii potrząsał portretem Kim Ir Sena, wołając:
– A my nie dopuścim, by ta świnia zalała krwią równoleżnik trzydziesty ósmy!”.
Koreę Północną wspomagano czynem produkcyjnym. „Adaś (bratanek Anny) w niedzielę chodził normalnie do Pafawagu. Fabryka postanowiła pracować przez trzy niedziele za darmo na rzecz Korei. Jeśli takie postanowienie powziął cały przemysł Rosji sowieckiej i krajów satelickich, a ofiary płyną na pewno i od narkotyzowanych robotników całego świata, to Rosja mobilizuje miliardowe środki na wojnę koreańską. A co przeciwstawia Ameryka?” – wzdycha pod koniec lipca 1950 Maria Dąbrowska.
Ogromne środki przeznaczono na propagandowe pogłębienie tematu: najpierw pojawiły się przedruki publikacji sowieckich, w kilka tygodni później głos zabrali również polscy literaci. W 1951 roku na ekrany polskie wszedł nawet film „Korea oskarża”, nakręcony na podstawie reportaży red. Bogusława Wiernika. A Wisława Szymborska do końca życia mogła czuć niejakie zakłopotanie na wspomnienie wiersza – świetnego zresztą pod względem poetyckim! – o koreańskim chłopcu.
Wykłuto chłopcu oczy. Wykłuto oczy.
Bo te oczy były gniewne i skośne.
– Niech mu będzie we dnie jak w nocy –
sam pułkownik śmiał się najgłośniej,
sam oprawcy dolara w garść włożył,
potem włosy odgarnął od czoła,
żeby widzieć, jak chłopiec odchodził
rozglądając się rękami dokoła.
W maju w czterdziestym piątym
nazbyt wcześnie pożegnałam nienawiść – konkludowała w kolejnych wersach poetka, która w swej twórczości rzeczywiście aż do najpóźniejszych lat poświęcała temu doznaniu wiele miejsca.
Truman, Truman, zrzuć ta bania
Rosja przestaje się liczyć w debacie nad globalnym porządkiem. Biały Dom nawet nie zastanawiał się nad jakąkolwiek konsultacją swoich działań w sprawach koreańskich z Moskwą, co jeszcze ćwierć wieku temu byłoby raczej nie do pomyślenia.
zobacz więcej
Tymczasem wśród „zwykłych ludzi” nienawiść do amerykańskich agresorów, mimo wysiłków poetów i dziennikarzy, nijak nie chciała zapłonąć jasnym płomieniem.
„Czytając ostatnio jeden z numerów «Kultury» natrafiłem na anonimowy artykuł zatytułowany «Głos z kraju»” – wspomina Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich”. „Autor artykułu mówiąc o stosunku Polaków do Ameryki wspomina, że w czasie wojny koreańskiej Polacy przechodząc koło Ambasady Amerykańskiej zdejmowali czapkę, aby oddać honor gwiaździstej fladze. I ja również należałem do nich (…) Po zakończonych lekcjach szliśmy Alejami Ujazdowskimi i zdejmowaliśmy czapki przed Ambasadą, a stojący tam żołnierz patrzył na nas z pełną zainteresowania życzliwością, jaką zazwyczaj poświęca się garbusom i idiotom”.
„Plotki o KC Partii, że podobno są tam dwa walczące ze sobą obozy” – pisze w listopadzie 1950 roku Dąbrowska, ciekawa widać pogłosek nie mniej niż prof. Jarosz. „Ochab i Zawadzki (…) chcą wziąć naród «za mordę» i wprowadzić najwścieklejszy terror. (…) Powodem jest rozpoznanie ładunku nienawiści do rządu w najszerszych masach ludowych (…). Okazję do bardziej drastycznego ujawnienia się tych nastrojów dała wojna w Korei – ludzie nie wytrzymali z manifestowaniem swej radości z powodu sukcesów (bardzo w istocie problematycznych) amerykańskich”.
Tak chyba było rzeczywiście, połączenie desperacji i nadziei było dość wybuchowe. Jak zaświadczają liczni kronikarze to wtedy, jesienią 1950 roku, pojawił się dwuwiersz:
Truman, Truman, zrzuć ta bania
bo jest nie do wytrzymania.
Wśród odnotowanych przez UB plotek cyklicznie pojawiały się te o poborze „na wojnę” – i nie inaczej było w roku 1950 czy 1951. Tym razem jednak miały one, prócz powszechnych lęków, również bardziej realne uzasadnienie: dwóm rocznikom poborowych, 1926 i 1927, przedłużono służbę wojskową o kilka miesięcy.