Czerwcowe protesty, które objęły wiele amerykańskich miast po śmierci czarnoskórego George’a Floyda, były dopiero drugą manifestacją w życiu dwudziestokilkuletniej Haley Mahon. Choć, jak przyznała w rozmowie z dziennikiem „Washington Post”, na terenie kampusu American University, gdzie studiowała, raz po raz organizowano jakieś marsze, ona nie była nimi zainteresowana; jedynie przed trzema laty dołączyła do marszu kobiet. Sytuacja zmieniła się w tym roku. Śmierć Floyda i fala oburzenia na brutalność policji, jaka ogarnęła Stany Zjednoczone, przelała także u niej czarę goryczy. Mahon zrezygnowała ze swoich planów – miała wyjechać na Haiti do pracy jako nauczycielka. Postanowiła zostać, bo jak twierdzi, edukacji bardziej potrzebuje amerykańskie społeczeństwo.
Dwudziestopięcioletni Jeffry Guererro z Gaithersburga (w stanie Massachusetts) czuł, że to początek rewolucji pokolenia, którego głosu – jak podkreśla – nikt do tej pory nie słuchał. Rok starszy Kenneth Hammond, także biorący udział w manifestacjach na terenie Lafayette Square w Waszyngtonie dał się ponieść atmosferze, o co nie było trudno: wokół niego jedni klękali, trzymając nad głową uniesioną prawą rękę, inni tańczyli przy dźwiękach głośnej muzyki, ogarnięci nieznaną dotąd euforią. – Jesteśmy szaleni jak diabli. Każde pokolenie ma swój czas i teraz jest nasz czas. Nie przestaniemy, dopóki się on nie skończy – tłumaczył Hammond dziennikarzom, próbując przekrzyczeć rozentuzjazmowany tłum.
Protestujący od kilku tygodni na ulicach amerykańskich miast to wcale nie czarni mieszkańcy najbiedniejszych dzielnic, ale w większości przedstawiciele nowej klasy wyższej: młodzi ludzie z dobrych domów, często kończący dobre uczelnie, wychowani na ultraliberalnych wartościach, z których bodaj najważniejszą jest tolerancja. Skąd w nich zatem tyle skłonności do przemocy i niezdolności do dyskusji z ludźmi o odmiennych poglądach?
Profesor Tomasz Żyro, politolog i znawca Stanów Zjednoczonych wykładający na UW wskazuje, że korzeni obecnych buntów należy upatrywać w roku 1968, kiedy dekonstruktywistyczne, marksistowskie hasła zagościły na stałe na amerykańskich uczelniach, zwłaszcza na tych najbardziej prestiżowych. Ta skrajnie lewicowa narracja nastawiona jest na radykalne przekształcenia społeczne. – Bunt tli się od dawna. Śmierć Floyda przyspieszyła to, co musiało nastąpić – mówi, dodając, że choć w warunkach amerykańskich nie należy spodziewać się wybuchu drugiej rewolucji październikowej, to trwająca od lat rewolucja kulturowa jest jednak faktem.
Przemoc usprawiedliwiona
George Floyd zmarł 25 maja podczas policyjnego aresztowania w Minneapolis (Minnesota). Dzień później w mieście rozpoczęły się manifestacje przeciwko brutalności policji, które z godziny na godzinę rozlewały się po kolejnych amerykańskich miastach, a także innych częściach świata, głównie w Europie i Australii.