Im szybciej zgromadzisz oddziały i zdominujesz pole walki, tym szybciej zagrożenie zniknie – mówił o strategii wobec zamieszek sekretarz stanu Mark Esper.
zobacz więcej
Generalnie Biden to typowy przedstawiciel Partii Demokratycznej: opowiada się za większą ingerencją państwa w życie obywateli, rozbudowę programów socjalnych, jest też ortodoksem, jeśli chodzi o ochronę wszelkiego rodzaju mniejszości.
Dla odmiany prezydent Trump obecnie postawił mocno na przekaz „prawo i porządek”, odwołując się do mitycznej „milczącej większości” Amerykanów. Podczas wystąpienia z okazji Dnia Niepodległości, przemawiając przed Górą Rushmore (gdzie wykuto w skale twarze prezydentów Waszyngtona, Jeffersona, Theodore’a Roosevelta i Lincolna), ostrzegał przed „lewicową rewolucją kulturową, która próbuje obalić Rewolucję Amerykańską”, a która przejawia się w „bezlitosnej próbie wygumkowania naszej historii, zbrukania naszych bohaterów, wymazania naszych wartości oraz indoktrynacji naszych dzieci”.
Trump namawia nie tylko do udziału w wojnie kulturowej, ale przede wszystkim zapewnia, że Ameryka powraca do normalności po niemal całkowitym zamrożeniu życia społecznego i gospodarczego w czasie pandemii, a Amerykanie muszą po prostu nauczyć „żyć z wirusem”.
Po czterech latach emocji
Na początku lipca wydaje się, że wybory będą niczym referendum i nie jest to dobra wiadomość dla Trumpa, którego osoby dotyczyć będzie najprawdopodobniej symboliczne pytanie referendalne. Jak trzeźwo zauważył były szef personelu Białego Domu Mick Mulvaney, jeśli wyborcy uznają, że to okazja, aby ocenić osobowość prezydenta Donalda Trumpa, to lokator Białego Domu będzie miał „pod wiatr” – czyli, innymi słowy, może przegrać. – Jeśli prezydent potrafi powrócić do zarysowania kontrastu pomiędzy nim a Bidenem, poradzi sobie bardzo dobrze. Powie bowiem wyborcom: jeśli mnie zatrudnicie, otrzymacie to i to. Jeśli wybierzecie Bidena, skończycie sami, bez pracy – mówił Mulvaney w wywiadzie telewizyjnym.
Sęk w tym, że największym wrogiem Donalda Trumpa wydaje się być sam Trump. Zamiast z żelazną dyscypliną przypominać wyborcom „ekonomiczny przekaz” (na tym polu wyborcy wciąż ufają Trumpowi bardziej niż Bidenowi), że gospodarka się odradza, bo jej fundamenty są stabilne, że wybór Bidena oznacza nieuchronną podwyżkę podatków (choćby na sfinansowanie pomysłu powszechnej państwowej służby zdrowia oraz innych programów socjalnych), Trump uzbrojony w dostęp do Twittera raz po raz wypuszcza do obserwujących go 80 milionów ludzi komunikaty, które wywołują duże emocje zarówno wśród najtwardszych zwolenników, jak i najbardziej zaciekłych przeciwników.
Pytanie tylko, czy Amerykanie po czterech latach takich emocji, po kryzysie spowodowanym pandemią oraz zamieszkami na ulicach miast, nie wybiorą Bidena, który obiecuje nie tylko, że nie będzie używał Twittera w Białym Domu, ale także po prostu nieco więcej spokoju.
– Jeremi Zaborowski z Chicago
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy