Cywilizacja

Cancel culture. Twitterowe wyroki i medialna cenzura

Czy rewolucję da się zrobić jedną ręką (bo w drugiej tkwi smartfon, który przekazuje na żywo światu relację z dokonywanego właśnie przewrotu)?

W Ameryce z nową siłą wybuchła wojna kulturowa. Ton nadają młodzi wychowankowie lewicujących uniwersytetów, którzy weszli do instytucji amerykańskiego życia społecznego i zmieniają je od środka. Każdy, kto ma odmienne poglądy, może mieć z tego powodu kłopoty, łącznie ze stratą pracy, stanowiska lub co najmniej prestiżu. Może zostać – jak to się modnie mówi – unieważniony. I nie ma żartów, bo tzw. kultura unieważniania (cancel culture) zaczyna obejmować coraz większe sfery życia – media, instytucje kultury czy uniwersytety.

Późna wiosna i początek lata tego roku dla Ameryki to był czas kryzysu. Na pandemię COVID-19, która spowodowała niemal całkowite zamrożenie życia społeczno-gospodarczego całego kraju i utratę pracy – przynajmniej tymczasowo – przez 40 milionów obywateli, nałożyły się poważne zamieszki wywołane brutalnym zabójstwem czarnoskórego George’a Floyda, dokonanym przez białych policjantów. Działający już wcześniej ruch Black Lives Matter (Życie Czarnych Też Jest Ważne) nabrał wiatru w żagle, stawiając na ostrzu noża kwestię „strukturalnego rasizmu”, z którym ponoć nadal mamy do czynienia w USA.

Natychmiast ruszyły pierwsze zmiany: korporacje złożyły deklaracje, że będą wyrównywać szanse swoich pracowników, ze wszystkich stron zaczęły też płynąć dotacje dla aktywistów BLM. Przez kraj przetoczyła się fala żądań pozbycia się wszelkich pozostałości rasizmu, a także zreformowania czy zmniejszenia lokalnych i stanowych departamentów policji (w Stanach Zjednoczonych nie ma policji na szczeblu federalnym). Przy okazji przypomnieli o sobie zwolennicy tzw. sprawiedliwości społecznej z długą listą własnych postulatów.

Wielkie Oburzenie

Wszystkie te wydarzenia znacznie zaostrzyły wojnę kulturową. Tliła się ona wcześniej głównie w mediach klasycznych, na forach mediów społecznościowych oraz na uniwersytetach, gdzie lewacka ideologia określana jest jako Woke Revolution. W wolnym tłumaczeniu oznacza „rewolucję przebudzenia”, czyli otwarcie się na modne, zwłaszcza wśród ludzi młodych, skrajnie lewicowe ideologie tożsamościowe, socjalistyczne czy ekologię w najbardziej radykalnym wydaniu.
Marsz przeciw "białej supremacji" 7 lipca 2020 w Reading w Pensylwanii. Fot. Ben Hasty/MediaNews Group/Reading Eagle
Wiąże się z nią nierozerwalnie „kultura unieważnienia” lub „anulowania” (cancel culture), oznaczającą ni mniej, ni więcej, ale rugowanie z przestrzeni publicznej poglądów, które nie są zgodne z lewacką ortodoksją. Przejawia się to głównie nawoływaniem do bojkotowania artystów, naukowców czy innych osób publicznych za obecne i przeszłe (nawet sprzed dwudziestu, trzydziestu lat) działania. I nie chodzi nawet o czyny: podstawą potępienia może być wypowiedziane lub napisane słowo albo aprobata takich nieprawomyślnych słów wypowiedzianych przez innych.

W Ameryce AD 2020 zdaje się panować Wielkie Oburzenie. Co i rusz kogoś oburzają czyjeś słowa, opinie lub poglądy, które nie pasują do obowiązującej lewicowej ortodoksji. Zwykle taka kampania oburzenia zaczyna się w mediach społecznościowych – najbardziej popularny jest Twitter – skąd szybko przenika do mediów głównego nurtu, powodując z reguły żądanie zwolnienia z pracy, wykluczenia i potępienia delikwenta.

Internet, a zwłaszcza ogromne zasięgi mediów społecznościowych powodują, że często wyroki są szybkie i nie podlegają kwestionowaniu oskarżeń czy apelacji. Co gorsza niemal nieograniczony powszechny dostęp do internetowych „wyroków” powoduje, że „unieważniony” nie może tak łatwo jak kiedyś wyjechać i rozpocząć gdzieś indziej życia na nowo.

Bez intelektualnej ciekawości

„New York Times” zwany „Szarą Damą” od dziesiątek lat uważany jest za najpoważniejszy i najbardziej opiniotwórczy (obok „Wall Street Journal”) dziennik amerykański. Także dziś gazeta prowadzi kronikarski zapis tego, co dzieje się w Ameryce. Jednak coraz częściej zaciera się, dawniej ścisły, podział na informację i publicystykę. Właściwie już na etapie doboru materiałów daje się zauważyć lewicowy, wręcz lewacki, przechył. Sam pamiętam szok, gdy przed paru laty czytałem w „New York Timesie” artykuł całkowicie na poważnie przedstawiający Lenina jako… prekursora współczesnej ekologii. Dlaczego? Bo w czasach jego rządów odkrywano dziką przyrodę Syberii. Pojawiały się też wywody, że choć w krajach demokracji ludowej nie było może różowo w latach 60. XX wieku, ale generalnie kobietom było lepiej, bo dostęp do aborcji był łatwiejszy niż w zacofanej pod tym względem Ameryce. Wreszcie całkiem na serio wychwalano radziecki program kosmiczny, który był bardziej postępowy niż ten z NASA, bo o wiele wcześniej latały w kosmos kobiety.

Prawdziwą cezurą stały się jednak wybory prezydenckie 2016 r, gdy gazeta porzuciła wszelkie pozory obiektywizmu, stając się organem politycznym zwalczającym kandydaturę Donalda Trumpa. Ten trend jest kontynuowany już po wyborze 45. prezydenta USA – właściwie nie ma dnia, aby w „Szarej Damie” nie znalazło się co najmniej kilku krytycznych tekstów o Trumpie, czasami większość pierwszej strony wypełniona jest początkami takich artykułów. Zupełnie jak w Polsce w „Gazecie Wyborczej”.

Rewolucja młodych, wykształconych, z wielkich miast

Korzeni obecnych buntów należy upatrywać w roku 1968, kiedy marksistowskie hasła zagościły na amerykańskich uczelniach – twierdzi prof. Tomasz Żyro.

zobacz więcej
W mijającym tygodniu kwestia „kultury unieważnienia” wybuchła na nowo po rezygnacji dwojga dziennikarzy. Najpierw papierami rzuciła prominentna 36-letnia redaktorka działu opinii „New York Timesa” Bari Weiss. W liście otwartym do wydawcy i jednocześnie właściciela gazety napisała, że rezygnuje, gdyż to „Twitter stał się ostatecznym redaktorem” gazety, a teksty dobierane są tak, aby „zaspokoić najbardziej wąskie grono, zamiast dać ciekawej publice możliwość poczytania o świecie i wyciągnięcia własnych wniosków”.

„Intelektualna ciekawość – nie wspominając o wzięciu na siebie ryzyka – jest dzisiaj uważana w »New York Timesie« za obciążenie. Po co redagować coś, co wymaga od naszych czytelników zmierzenia się z tekstem albo coś odważnego (…) skoro można sobie zapewnić bezpieczeństwo stanowiska pracy i klikalność, publikując artykuł o tym, że Donald Trump jest unikalnym zagrożeniem dla kraju i całego świata? Tak więc autocenzura stała się normą” – napisała redaktorka.

Jednak cenzurowanie własnych poglądów to nic w porównaniu z przytaczanymi przez Weiss przejawami mobbingu, jakich dopuszczają się wobec nieprawomyślnych (czytaj – nie podzielających najbardziej lewackich poglądów) dziennikarzy ich koledzy z redakcji. Jak pisze – nawiązując bezpośrednio do języka z powieści Orwella – „błędomyślenie” uczyniło z niej obiekt „stałego znęcania się ze strony kolegów, którzy nie zgadzają się z moimi poglądami. Nazywali mnie nazistką i rasistką, słyszałam komentarze, że »znów piszę o Żydach«” – co musiało być szczególnie bolesne dla niej jako osoby jawnie przyznającej się do żydowskich korzeni.

„Niektórzy koledzy mówili, że aby redakcja stała się naprawdę inkluzywna, należy mnie z niej wyrzucić” a inni „obsmarowywali mnie na Twitterze jako kłamczuchę i bigotkę, zupełnie nie obawiając się, że ataki na mnie spotkają się z jakąkolwiek reakcją” – pisała w liście otwartym do swoich byłych już szefów.

Dziecięcy motłoch

A wszystko to wydarzyło się po tym, jak nieco ponad miesiąc temu „New York Times” zmusił do rezygnacji szefa działu opinii. Poszło o zamówienie artykułu u konserwatywnego senatora z Arkansas Toma Cottona, w którym ten były żołnierz proponował wprowadzenie sił zbrojnych USA w celu opanowania zamieszek na ulicach amerykańskich miast. „Wyślijmy wojsko. Naród musi przywrócić porządek. Siły zbrojne są gotowe, aby to uczynić” – napisał Cotton, co wywołało w redakcji histerię i… bunt. Ponad tysiąc pracowników gazety podpisało się pod protestem przeciw publikacji, dla której – ich zdaniem – nie powinno być miejsca na łamach „NYT”.
Sen. Tom Cotton z Arkansas. Fot. By Bill Clark/CQ-Roll Call, Inc via Getty Images
Nie pomogły tłumaczenia, że na setki artykułów przeciw administracji Trumpa można opublikować choć jeden prezentujący przeciwne poglądy. Redaktorzy, którzy sami zamówili tekst, wytrzymali presję tylko przez dwa dni, po czym ukazało się oświadczenie, że artykuł senatora „nie odpowiada standardom” i nie powinien być opublikowany. Niedługo potem odszedł redaktor odpowiedzialny za zamówienie materiału.

Senator Cotton skrytykował właścicieli gazety, stwierdzając, że „poddali się dziecięcemu motłochowi”, zamiast uzmysłowić „»przebudzonym« dzieciakom, że redakcja to miejsce pracy, a nie seminarium ze sprawiedliwości społecznej na uniwersyteckim kampusie”.

Natomiast Bari Weiss napisała wtedy o „wojnie domowej” w redakcji pomiędzy młodszymi dziennikarzami, żarliwymi wyznawcami „sprawiedliwości społecznej”, a tymi, którzy cenią różnorodność opinii. Takie postawienie sprawy wywołało kolejne ataki na dziennikarkę.

Zastraszyć każdego

Tego samego dnia co Weiss, z pisania cotygodniowego felietonu – tym razem do magazynu „The New York” – zrezygnował 56-letni Andrew Sullivan. Legendarny niegdyś bloger, autor kilku książek, jest niezależnym publicystą, próbującym łączyć fascynację konserwatyzmem z ideami libertarianizmu, a wiarę katolicką z byciem gejem.

Znany ze swego oryginalnego stylu Sullivan zrezygnował z trwającej kilka lat współpracy, gdyż redakcja po prostu nie pozwoliła mu napisać tego, co myślał o protestach Black Lives Matter oraz o „kulturze unieważniania”. „Powody naszego rozstania są raczej oczywiste” – napisał Sullivan. Szczegóły swego odejścia miał wytłumaczyć w felietonie, który ukaże się po publikacji tego tekstu.

Obydwie rezygnacje skłoniły Johna Podhoretza, właściciela i redaktora legendarnego miesięcznika „The Commentary” do stwierdzenia, że młodzi lewacy próbują „zastraszyć każdego, kto mógłby naśladować Bari Weiss w przyszłości. I to jest prawdziwy powód kultury unieważnienia. Mniej chodzi o uciszenie głosu, który denerwuje w tej chwili, ale o wiele bardziej idzie o uciszenie poglądów, które reprezentuje ten głos w przyszłości. I tu chodzi o coś więcej niż »New York Times«. To wysiłek, który rozszerza się na każdą, ważną instytucję kultury w Ameryce”.

Nadchodzi niemłoda gwardia

Czy w Ameryce możliwa będzie rewolucja kulturowa, która przeorze kraj i zmieni go nie do poznania? Z jednej strony „kultura unieważniania” pokazuje, że następuje radykalna zmiana: w redakcjach głównych mediów czy korporacji wpływy przejmują ludzie ukształtowani przez lewacką ideologię, którzy nie tolerują odmiennych poglądów, za to śmiertelnie poważnie traktują swoją misję zbawiania świata.

Czarne owce Hollywood. Aktorzy Donalda Trumpa

Wsparcie obecnego prezydenta USA przez celebrytę może spowodować jego zawodową śmierć.

zobacz więcej
Przykłady? Petycja setki pracowników koncernu Ford, żądających zaprzestania produkowania przez firmę specjalnie przystosowanych dla policji pojazdów. Czy namawianie do bojkotów konsumenckich –choćby produktów spożywczych firmy „Goya” tylko dlatego, że jej szef pochwalił działania prezydenta Trumpa (niemal od razu powstał hasztag #BoycottGoya).

We wszystkie takie działania włączają się politycy młodego pokolenia, których najlepiej symbolizuje ledwie 30-letnia kongresmenka z Nowego Jorku Alexandria Ocasio-Cortez, biegle korzystająca z mediów społecznościowych. Głosi ona potrzebę uchwalenia ustaw New Green Deal, mających na celu radykalne przeobrażenie Ameryki, aby zapobiec ekologicznej zagładzie świata, która – zgodnie z zapowiedziami ONZ – ma się zacząć nieodwracalnie po 2030 r.

Jednak oglądając obrazki z większości zamieszek i demonstracji, można powątpiewać, czy ich uczestnicy chcą prawdziwej rewolucji. Większość demonstrujących, z wyjątkiem zwykłych bandytów, stanowią lewaccy zadymiarze, młodzież po wyższych uczelniach, reprezentująca raczej zamożny odłam społeczeństwa, przyzwyczajony do życia w komforcie. Nie wyglądają na ludzi na tyle głodnych sukcesu, aby w walce o lepsze jutro – jak proletariusze w XX wieku – być gotowym oddać wszystko i zaryzykować mieszczański dobrobyt.

Ostatecznie rewolucji nie da się zrobić jedną ręką – bo w drugiej tkwi smartfon, który przekazuje na żywo światu relację z dokonywanego właśnie przewrotu. Dlatego większość zmian może dokonać się tylko w świecie wytwarzającym symbole: w mediach, szołbiznesie, na uczelniach.

Ci, którzy dzierżą realną władzę od lat, choć retorycznie zgadzają się z prorokami „Woke Revolution” i z przyjemnością wykorzystają jego energię przy mobilizacji do listopadowych wyborów, raczej zachowają ją dla siebie. Nie wierzycie? Jeśli kandydat na prezydenta Partii Demokratycznej wygra – na co zanosi się w połowie lipca – listopadowe wybory oraz pociągnie za sobą kandydatów Demokratów w Kongresie, od stycznia przyszłego roku będzie rządzić USA raczej niemłoda gwardia: 78-letni Joe Biden oraz jego partnerzy w Kongresie: 81-letnia wówczas marszałek Izby Reprezentantów Nancy Pelosi oraz „ledwie” 70-letni przywódca większości w Senacie Chuck Schumer.

– Jeremi Zaborowski z Chicago

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Redakcja dziennika "New York Times". Fot. Kyodo News via Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.