Wiąże się z nią nierozerwalnie „kultura unieważnienia” lub „anulowania” (cancel culture), oznaczającą ni mniej, ni więcej, ale rugowanie z przestrzeni publicznej poglądów, które nie są zgodne z lewacką ortodoksją. Przejawia się to głównie nawoływaniem do bojkotowania artystów, naukowców czy innych osób publicznych za obecne i przeszłe (nawet sprzed dwudziestu, trzydziestu lat) działania. I nie chodzi nawet o czyny: podstawą potępienia może być wypowiedziane lub napisane słowo albo aprobata takich nieprawomyślnych słów wypowiedzianych przez innych.
W Ameryce AD 2020 zdaje się panować Wielkie Oburzenie. Co i rusz kogoś oburzają czyjeś słowa, opinie lub poglądy, które nie pasują do obowiązującej lewicowej ortodoksji. Zwykle taka kampania oburzenia zaczyna się w mediach społecznościowych – najbardziej popularny jest Twitter – skąd szybko przenika do mediów głównego nurtu, powodując z reguły żądanie zwolnienia z pracy, wykluczenia i potępienia delikwenta.
Internet, a zwłaszcza ogromne zasięgi mediów społecznościowych powodują, że często wyroki są szybkie i nie podlegają kwestionowaniu oskarżeń czy apelacji. Co gorsza niemal nieograniczony powszechny dostęp do internetowych „wyroków” powoduje, że „unieważniony” nie może tak łatwo jak kiedyś wyjechać i rozpocząć gdzieś indziej życia na nowo.
Bez intelektualnej ciekawości
„New York Times” zwany „Szarą Damą” od dziesiątek lat uważany jest za najpoważniejszy i najbardziej opiniotwórczy (obok „Wall Street Journal”) dziennik amerykański. Także dziś gazeta prowadzi kronikarski zapis tego, co dzieje się w Ameryce. Jednak coraz częściej zaciera się, dawniej ścisły, podział na informację i publicystykę. Właściwie już na etapie doboru materiałów daje się zauważyć lewicowy, wręcz lewacki, przechył.
Sam pamiętam szok, gdy przed paru laty czytałem w „New York Timesie” artykuł całkowicie na poważnie przedstawiający Lenina jako… prekursora współczesnej ekologii. Dlaczego? Bo w czasach jego rządów odkrywano dziką przyrodę Syberii. Pojawiały się też wywody, że choć w krajach demokracji ludowej nie było może różowo w latach 60. XX wieku, ale generalnie kobietom było lepiej, bo dostęp do aborcji był łatwiejszy niż w zacofanej pod tym względem Ameryce. Wreszcie całkiem na serio wychwalano radziecki program kosmiczny, który był bardziej postępowy niż ten z NASA, bo o wiele wcześniej latały w kosmos kobiety.
Prawdziwą cezurą stały się jednak wybory prezydenckie 2016 r, gdy gazeta porzuciła wszelkie pozory obiektywizmu, stając się organem politycznym zwalczającym kandydaturę Donalda Trumpa. Ten trend jest kontynuowany już po wyborze 45. prezydenta USA – właściwie nie ma dnia, aby w „Szarej Damie” nie znalazło się co najmniej kilku krytycznych tekstów o Trumpie, czasami większość pierwszej strony wypełniona jest początkami takich artykułów. Zupełnie jak w Polsce w „Gazecie Wyborczej”.