„Warszawskim Robinsonom” najbardziej doskwierały samotność i tęsknota za rodziną. Gdy nadchodziło Boże Narodzenie, nawet ci najtwardsi płakali.
zobacz więcej
Aleje Jerozolimskie ciągle pod obstrzałem. Na ulicę Widok nosa nie można wychylić, za każdym razem, gdy ktoś usiłuje wyjść, padają strzały z karabinu. Ktoś wstrzelał się w bramę, a może we wszystkie bramy po nieparzystej stronie, od czasu do czasu „zasuwa” serię na wszelki wypadek i zupełnie paraliżuje nasze ruchy.
Usiłujemy porozumieć się z przeciwną stroną ulicy, dajemy znaki i chcemy rozmawiać. Trzeba to robić ostrożnie, zza muru, żeby nas nie postrzelono w oknie. Głos odbija się karykaturalnie i brzmi jak trąba jerychońska pod akompaniamentem salw.
Około drugiej wpada do bramy pierwszy powstaniec. Szedł do Brackiej i miał dotrzeć do oddziału walczących w restauracji „Żywiec” na rogu Alej i Marszałkowskiej. Poszła za nim seria strzałów.
Jest to młody chłopiec, robotnik, w polskim płaszczu wojskowym, z gołą głową. W ręku karabin, do którego nie ma ani jednego naboju.
[…] W bramie Bracka 17 leży ciężko ranny. Patrol na ochotnika… Pierwsza wyprawa – prowadzi ją dr J. [Janina Krzyżanowska „Josek”, siostra Autorki]. Ustawiają się w bramie, trzeba przebiec do bramy po drugiej stronie ulicy, a potem znów do następnej…
Jest ich do rogu trzy i jedna za rogiem. Ostrożnie wy-suwają się z bramy i zatrzymują we wnęce. Panuje zupełna cisza. Serca biją mocno nam pozostałym.
Wybiegają dwie pierwsze, w sekundę za nimi seria. Przez chwilę bez przerwy walą w bramę. Kule rozpryskują się po jezdni jak groch i odskakują.
Zatrzaskujemy bramę i dopiero po chwili ostrożnie wyglądamy. Dr J. i Danka [Kohutnicka] bezpieczne, dają nam znaki z przeciwnej strony ulicy. Znów seria w bramę, żeby nam się nie zachciało wychodzić. Zupełnie nie sposób przeciągnąć nosze, a tym bardziej przenieść rannego.
Sytuacja paskudna. Trzeba czekać do zmierzchu, a przez ten czas ranny może się całkiem wykrwawić. […]
Było już zupełnie ciemno, kiedy – przebiegając po jednej przez jezdnię – wróciły dr J. i Danka. Były rozentuzjazmowane, uradowane.
„Magdziu, tam jest Polska, rozumiesz? Wszystkie domy na Chmielnej udekorowane flagami jak w dniu święta narodowego – opowiadała podniecona. – Jutro o świcie przenosimy się na Chmielną do hotelu «Terminus», który zajęłam na szpital. Tu nie ma sensu tkwić, w tej chwili siedzimy jak myszy w pułapce, na muszce gołębiarzy. Nawet jak ich jutro zlikwidują, walki będą się toczyć o każdy dom w Alejach, a więc Widok będzie bezpośrednio na linii ognia”.
Warszawa, 2 sierpnia 1944
– wybór całości Agnieszka Dębska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy