Można się krzywić, że opowieść o barbarzyńskim i bezbożnym komunizmie nadciągającym na polskie ziemie jest zbyt konserwatywna. Szukać większych komplikacji, jak Cezary Michalski, który atakując kiedyś serial „Wojna i miłość” domagał się większego zrównoważenia racji między bolszewikami i „białą Polską”. Rzecz w tym, że „konserwatywnym językiem” opowiadał o tym akurat starciu dobra ze złem niepokorny lewicowiec Stefan Żeromski. Jak wspomniałem słyszymy tu jego słowa. On nie miał wątpliwości, że groziła nam apokalipsa. To ważny świadek.
Piszę to wszystko z gorzką świadomością, że niedługo czeka nas ofensywa naśladowców Michalskiego każących nam szukać w bolszewizmie pozytywnych wartości, ba życzących „białej Polsce” porażki. Już zresztą takie głosy pobrzmiewały, na razie na marginesie historycznych dyskusji. Prawda leży pośrodku tylko wtedy, kiedy leży. I to nie jest ten przypadek.
Chociaż… Niewątpliwie brakło mi w filmie mocniejszego zaakcentowania kwestii społecznych. Nieprzypadkowo tylko wtedy mógł powstać rząd szerokiej koalicji, od endecji do PPS obiecujący społeczne reformy. To wtedy premierem mógł zostać Wincenty Witos, a Sejm uchwalił w trybie pilnym pierwszą ustawę o reformie rolnej. Ta tematyka buzowała w Polsce od pierwszej chwili, ale bolszewickie zagrożenie wiele tu przyspieszyło.
Film o polityce tamtych czasów opowiada niewiele, poza kwestią zmagań między samym Piłsudskim i politykami różnych opcji. Inną moją wątpliwość budzi odmalowanie społecznej atmosfery w przededniu Bitwy Warszawskiej. Prawda, relacje zagranicznych dyplomatów i obserwatorów typu przysłanego do Polski wojskowego Charlesa de Gaulle’a zaświadczają o braku paniki w Warszawie. To zostało dobrze oddane.
Ale to prawicowy historyk Jarosław Szarek, obecny prezes IPN, przypomniał w swojej książce „1920. Prawdziwy cud nad Wisłą”, że wcześniej mieliśmy sporo przypadków egoizmu, defetyzmu, politykierstwa, że klasy posiadające nie zawsze zdawały pozytywnie egzamin z obywatelskiej odpowiedzialności. Coś z tej atmosfery odnajdujemy choćby w „Przedwiośniu” przywoływanego już Żeromskiego.
Upominam się więc o szarości, tam gdzie ich nie ma. Ale film jest tak żywy i zajmujący, że puszczałbym go w szkołach.
Nim przyjdą barbarzyńcy
Na koniec refleksja bardziej generalna.
Nic nas tak skutecznie nie łączy jak tradycja Powstania Warszawskiego. To paradoks, ale straszna klęska roku 1944 zdecydowanie przysłania tamto wielkie zwycięstwo. Oczywiście można wskazać powody. II wojna światowa była bliżej nas. Prawie wszyscy znają jej weteranów. Starsi wychowywali się w jej cieniu. Wojna 1920 roku była dawniejsza, skutecznie wyciszana w czasach PRL. Nie przemawia tak silnie do emocji jako starcie regularnych wojsk. Powstańcy to nasze dziewczęta i nasi chłopcy. Niemal my sami postawieni wobec strasznego wyzwania.