Ochrypłe skandowanie, na trzy lub cztery sylaby: „So-li-dar-ność”, „Ges-ta-po”, „Mor-der-cy”, wyjątkowo – pięć: „Lis! Michnik! Fra-sy-niuk!”. Z początku, w maszerującej kolumnie, manifestantom starczało jeszcze tchu na wymyślniejsze frazy: „Nie ma wolności bez Solidarności” lub „Znajdzie się pała na dupę generała”. Potem pozostawało dyszenie w trójtakcie: „Nie-pod-ległość!”, „So-li-darność!”, „Ges-ta-po!”. Czasem na początku manifestacji odzywał się, zapobiegliwie umieszczony gdzieś w koronie drzewa albo na opuszczonym strychu, sprzęt nagrywający z krótkim przemówieniem Wałęsy albo Bujaka.
Nic nie było słychać, wszyscy klaskali. Czasem przez megafon odzywała się milicja, wzywając do rozejścia się. Nic nie było słychać, wszyscy gwizdali. Jeżeli udawało się dopaść torowiska tramwajowego, w ruch szło kruszywo ciemne od rdzy i mazutu, ale nie słyszałem, żeby ktoś zdążył, gdańskim wzorem, odkręcać mutry.
Grupki chuligańskiej młodzieży
Czasem, na szerokich ulicach – na warszawskim Krakowskim Przedmieściu czy w krakowskiej Nowej Hucie – dochodziło do konfrontacji dwóch szeregów: karatecy-amatorzy i chłopaki po służbie u komandosów, skupieni w Grupach Oporu „Solidarni”, brali po dwóch pleksiglasowe tarcze ZOMO-wców i ukręcali je razem ze stawem łokciowym.
O takich akcjach krążyły legendy, ale w rzeczywistości jeńców i łupów było mało: to w Paryżu po 1968 na studenckich mansardach zadawano szyku mundurami skonfiskowanymi „flickom”, w Warszawie najczęściej eksponowano tekturowe hełmy ORMO z demobilu. Czasem robotnikom udawało się przewrócić i podpalić nyskę: żadne dymy ofiarne, żadne kadzidła nie mogły się równać z tą wyborną wonią płonącej benzyny, plastiku i purchlącego się lakieru.
Marzono o „jeżykach”, rzucanych pod koła ciężarówek. Z początku wydawało się, że wystarczy skręcić je z mocnego drutu w imadle, ale rychło okazało się, że Stary ważą więcej niż gaziki za okupacji i jeżyki trzeba spawać z drutu o średnicy co najmniej 4 mm, a jeszcze potem ostrzyć; nigdy nie stały się zatem bronią masową, w odróżnieniu od ciskanych z okien staromiejskich kamienic doniczek z pelargonią. Ta ostatnia technika sprawdziła się zresztą również, kiedy w 3 maja 1982 demonstrantom udało się opanować most Śląsko-Dąbrowski w Warszawie i z jego wysokości skutecznie blokować ruch kolumn ZOMO na Wisłostradzie.
Jeśli butelki z benzyną (rzadko) to banalne, z płonącym gałgankiem; mało kto miał cierpliwości do sporządzania roztworu kwasu siarkowego tak, by były to rzeczywiście butelki samozapalające. Proce strzelające śrubami i kulkami miały fantastyczny zasięg, ale fatalną celność.