W Belgii tego typu mechanizm wdrożono, zanim jeszcze doszło do szczytu pandemii, więc nie było problemu z dostępnością respiratorów. Już wtedy karetki pogotowia odmawiały przyjazdu do osób rokujących – zdaniem dyspozytorów – niewielkie szanse na przeżycie. Nie przyjmowano do szpitali ludzi w podeszłym wieku ani cierpiących na tzw. choroby towarzyszące, by nie blokowali na oddziałach intensywnej terapii miejsc, które w przyszłości mogą przydać się innym. W efekcie wiele osób zmarło, ponieważ odmówiono im pomocy.
Z czasem, gdy epidemia rozprzestrzeniła się na Stany Zjednoczone, rejestr osób, które pozbawiano dostępu do respiratora w przypadku nadmiaru pacjentów, poszerzył się o nowe kategorie.
W stanie Tennessee np. na taki ratunek nie mogli liczyć ludzie dotknięci zanikiem mięśni, a w Minnesocie – cierpiący na choroby płuc, niewydolność serca czy marskość wątroby. Władze stanu Alabama wydały z kolei dokument zatytułowany „Zarządzanie ograniczonymi zasobami”, w którym stwierdzono, że „osoby niepełnosprawne umysłowo są mało prawdopodobnymi kandydatami do udzielania wsparcia w oddychaniu”. Innymi słowy, ludzie upośledzeni umysłowo nie będą ratowani tak samo jak zdrowi.
W takich stanach jak Nowy Jork, Michigan, Waszyngton, Alabama, Utah, Kolorado i Oregon decyzję o tym, czy przychodzić chorym z pomocą, pozostawiono natomiast lekarzom, którzy zostali zobowiązani ocenić „poziom zdolności fizycznych i intelektualnych” pacjentów.
Zaraźliwy pretekst
Kultura przyzwolenia na bierną eutanazję spowodowana pandemią szybko doprowadziła do pojawienia się praktyki czynnej eutanazji, dla której koronawirus stał się parawanem. Widoczne stało się to np. w Belgii, Holandii czy Szwecji, gdzie w domach opieki społecznej chorym na COVID-19 zaczęto podawać za pomocą kroplówki tzw. paliatywny koktajl. Jak opowiadał geriatra prof. Yngve Gustafson, potrzebującym zamiast substancji odżywczych, leków przeciwzakrzepowych, tlenu i antybiotyków podawano morfinę oraz midazolam i haldol, które utrudniają oddychanie.
W ten sposób odurzonych narkotykami pacjentów doprowadzano do śmierci. Ten rodzaj likwidacji chorych znany jest pod nazwą sedacji terminalnej.
Według prof. Gustafsona w ten sposób pozbawiono życia wiele osób, które miały szansę na pokonanie koronawirusa. Przekonuje o tym przykład 81-letniego Jana Anderssona, którego historię opisał dziennik „Dagens Nyheter”. Mężczyzna został poddany sedacji terminalnej, jednak jego syn dowiedział się o tym, wymusił wycofanie „paliatywnego koktajlu” i zażądał rozpoczęcia normalnego leczenia. W rezultacie chory wkrótce wyzdrowiał.
Cytowany przez „Dagens Nyheter” i proszący o anonimowość lekarz ze Szpitala Uniwersyteckiego Karolinska w Sztokholmie przyznał, że w dobie koronawirusa tego typu praktyka jest coraz bardziej rozpowszechniona: pod pozorem opieki paliatywnej stosuje się eutanazję. Ułatwia to fakt, że w czasie pandemii w szpitalach obowiązuje zakaz odwiedzin, więc można uśmiercić pacjenta bez wzbudzenia podejrzeń najbliższej rodziny.