Każdy dyktator i władca autorytarnego państwa potrzebuje wrogów. Najlepsi są wrogowie zewnętrzni, bo to na nich można zrzucić wszelkie problemy i niepowodzenia. I można próbować mobilizować swoich zwolenników, wskazując na prawdziwe czy wydumane zagrożenie.
Łukaszenko wykorzystywał te metody bardzo skutecznie, manewrując między Rosją i Zachodem. Rosja jest jego najważniejszym sojusznikiem, ale też niesłychanie trudnym partnerem. Prezydent Władimir Putin najchętniej Białoruś by przyłączył do Rosji, a jeśli nawet pozostawił jej jakąś szczątkową formę niepodległości, to w najlepszym razie objął pełną kontrolą. Tego białoruski prezydent zdecydowanie nie chce. Jego marzeniem na pewno nie jest urząd gubernatora rosyjskiego obwodu.
W tej sytuacji Zachód zawsze odgrywał rolę skutecznego straszaka. Gdy tylko pogarszały się relacje Mińsk – Moskwa, poprawiały się stosunki Białorusi z Zachódem. A najbliższym państwem Zachodu jest dla Mińska Polska. Stąd też nagłe zmiany polityki wobec naszego kraju.
W stosunkach białorusko-polskich znaczenie miały i mają także dwa czynniki. Pierwszy to wspólna granica. To ona powoduje, że dla obu krajów wzajemne relacje są szczególnie ważne. I drugi – Polacy na Białorusi. Kilkaset tysięcy ludzi (nieoficjalnie mówi się nawet o milionie) w bardzo istotny sposób wpływają zwłaszcza na politykę Warszawy. Nasza aktywność nie powinna w żaden sposób im zagrozić, przeciwnie – musi ich wspierać. Teoretycznie jest też trzeci czynnik – Białorusini w Polsce, ale najwyraźniej Mińsk się ich sprawami nie przejmuje w ogóle.
Szturm na Dom Polski
Wybór Aleksandra Łukaszenki w 1994 r. na urząd prezydenta Białorusi był sporym zaskoczeniem. Niepokojące były zwłaszcza jego wypowiedzi, ostro krytykujące rozpad ZSRR. Poważny niepokój wywołała jednak dopiero swoista „resowietyzacja” kraju – przywrócenie sowieckiego herbu i flagi (choć bez sierpa i młota) oraz rozpędzenie dotychczasowego parlamentu i przekształcenie Białorusi w republikę prezydencką, z wyraźnie prorosyjską polityką zagraniczną.