Igrzysk olimpijskich w Tokio nie będzie?
piątek,
18 września 2020
Czy dla samego sportu igrzyska są niezbędne? W kategoriach prestiżowych – tak. W kategoriach sentymentalnych – tak. W kategoriach wizerunkowych – może tak. W kategoriach sportowego widowiska – na pewno nie.
Jest bardziej prawdopodobne niż mniej, że igrzyska olimpijskie w Tokio zostaną odwołane. Jest bardziej prawdopodobne niż mniej, że oficjalnym powodem będzie koronawirus. Jest bardziej prawdopodobne niż mniej, że zabraknie pieniędzy realnie.
Japończycy już zapłacili za igrzyska. Licząc ostrożnie 5 miliardów dolarów. Zapłacili i nie kupili. Nie kupowali przez Internet od nieznanego pośrednika, który mógłby ich oszukać. Kupili od poważnego producenta, jakim jest MKOl.
Transakcję przerwał ten trzeci, który okazał się stroną decydującą. Niestety COVID– 19 nadal ma głos śmiertelnie ważny. Wszyscy pracują nad szczepionką i wszyscy się spieszą. Co ludzie wymyślą, to wirus zmutuje.
Gdy pani Yuriko Koike, gubernator Tokio, zniosła kolejne ograniczenia, krzywa wzrostu zachorowań raptownie poszła w górę. Po pewnym czasie opadła i znów podskoczyła. Pandemia uczy pokory.
Im więcej infekcji, tym mniej chęci na igrzyska. Tak można zrozumieć ankietę przeprowadzoną wśród mieszkańców stolicy. Ponad połowa opowiedziała się przeciwko. Jednak pani gubernator ponownie wygrała wybory z dużą przewagą.
A pani Yiriko w swej kampanii stanowczo twierdziła, że igrzyska się odbędą. Jej rywal, Taro Yamamoto, solennie obiecywał, że imprezę odwoła i przegrał sromotnie. Trudno powiedzieć, jak to rozumieć, żeby zrozumieć Japończyka.
Tymczasem zegar olimpijski został zatrzymany. Koła olimpijskie poszły do konserwacji. Ostateczna decyzja musi być podjęta wiosną przyszłego roku. Czas, w którym pozornie nic się nie dzieje, także kosztuje.
Według analiz ekonomicznych w pierwszym kwartale roku gospodarka japońska skurczyła się o około 20 procent. Rozważany jest plan przeniesienia ze stolicy niektórych instytucji rządowych oraz międzynarodowych korporacji.
Ponadto kraj jest zamknięty dla wielu nacji o wysokim wskaźniku zachorowań. Traci na tym bezpośrednio branża turystyczna, a pośrednio budżet państwa z powodu mniejszych podatków. No i sportowcy, którzy nie mogą trenować w Japonii.
Innymi słowy normalka w nienormalnej sytuacji. Norma pandemiczna dyktuje warunki całemu światu tyle, że organizację igrzysk ma na głowie miasto Tokio i państwo japońskie. Reszta świata to goście, których się zaprosi albo nie.
Obraza „Świętych ksiąg”
Co się stanie, jeżeli igrzyska będą odwołane? Na pewno dojdzie do historycznej premiery. Nigdy w historii olimpizmu nie odwołano tej imprezy z innych przyczyn niż wojny światowe.
W 1916 roku nie odbyły się letnie igrzyska w Berlinie. W 1940 – letnie w Tokio i zimowe w Sapporo. W 1944 nie przeprowadzono letnich igrzysk w Londynie a zimowych w Cortina d’Ampezzo. Druga wojna zresetowała aż 4 olimpijskie mityngi.
Warto w tym miejscu przypomnieć o pewnym drobiazgu, raczej oczywistym w 1940 roku, lecz obecnie bez znaczenia. Kiedy Sapporo zrezygnowało z igrzysk, swoją ofertę zgłosili Szwajcarzy. Zaproponowali Sankt Moritz jako zimową arenę olimpijską.
Propozycja na dotyczyła sportowców, których nie dało by się ściągnąć ze świata podczas wojny. Obejmowała instruktorów narciarskich, z których wielu zamieszkiwało górskie regiony. Jednak MKOl. się na to nie zgodził. Dlaczego?
Ano dlatego, że instruktorzy byli zawodowcami. Ucząc innych narciarstwa zarabiali na tym pieniądze. Zatem żyli ze sportu, co Komitet uznawał za obrazę „Świętych ksiąg”. Ideał czystego amatorstwa był wówczas niepodważalnym kanonem olimpizmu.
Tak samo jak wszystkie inne zasady spisane w Karcie Olimpijskiej, od których nie było odstępstwa. Właśnie po to powstał ruch olimpijski. Powstał, aby propagować wartości. Być przykładem przestrzegania norm i zasad.
Wygląda na to, że nie da się przeprowadzić olimpiady bez prokuratora oraz zespołu śledczego.
zobacz więcej
Sport miał tylko transmitować ten przekaz do międzynarodowej społeczności. Wydawał się skutecznym przekaźnikiem, ponieważ bardzo emocjonalnym. Plan zakładał igrzyska z przymiotnikiem, który coś znaczył i miał o czymś przypominać.
Przymiotnik pozostał do dzisiaj tyle, że jako wydmuszka. To chyba jedyny ślad pierwotnego projektu. Ideologię zwycięsko wyparła frazeologia olimpijska. Sportowa część igrzysk stała się celem samym w sobie, a wartości i zasady – już tylko mętnym pustosłowiem.
Współczesne igrzyska olimpijskie to zupełnie nowy twór. A stara nazwa to w istocie nadużycie. Mniejsza o brudy związane z MKOl. w ciągu dekad. Już od dawna Komitet naciąga klientów. Wciska czerstwe pieczywo, kasując za świeże bułeczki.
Rzadko dokłada do biznesu, ale tym razem musiał. W Tokio MKOl. utopił 800 000 milionów dolarów. Dlatego pokrzykuje: albo igrzyska za rok, albo wcale! Jeżeli wcale, to co? Żadne idee nie będą złamane, bo od dawna nie funkcjonują.
Grecja prawie zbankrutowała
Igrzyska olimpijskie jako atrapa oryginalnej formy i treści nie oferują światu niczego więcej niż każda duża impreza sportowa. Igrzyska Wspólnoty Brytyjskiej, Igrzyska Kontynentalne, Uniwersjady też zawierają wiele dyscyplin do rozgrywania.
Produkcja olimpijska jest jednak bardziej kosztowna. Żyłuje finanse państw, a Grecję prawie puściała z torbami. Stale powtarzana reguła , że to miasta organizują igrzyska, także należy do olimpijskich frazesów.
Przykład Grecji jest dobrze znany. Na igrzyska w Atenach w 2004 wydano 15 miliardów dolarów. Dla porównania Atlanta w 1996 kosztowała Amerykanów 1,8 mld, co nie do końca jest prawdą, gdyż podatnicy dołożyli 6,2 miliarda.
Jakby nie liczyć USA było, jest i raczej będzie bogatsze. Grecy przejęci własną mitologią olimpijską poszli na całość. Państwo prawie zbankrutowało. Z 22 stadionów wybudowanych na igrzyska, 21 to ruiny. W dużo gorszym stanie niż starożytne.
Ateny to najbardziej drastyczny przypadek przeszacowania tej imprezy. A w zasadzie żywiołowa nieodpowiedzialność gospodarzy. Kanadyjczycy jednak nie są aż tak spontaniczni. Mimo to jeszcze w tym wieku spłacają długi za igrzyska w Montrealu z 1976 roku.
Rzym nie chciał igrzysk w roku 2020, bo spłacał długi za rok 1960. Lake Placid w 1980 skończyło z deficytem 8,5 mln dolarów. Sarajewo po 1984 wykorzystuje część olimpijskiego kompleksu na cmentarz.
Seul 1988 wpisał sobie plus tyle, że nie doliczył nakładów rządowych, co razem wykazało duży minus. Albertville ( 1992) poniosło stratę 67 mln dolarów. Sydney w 2000 przekroczyło budżet trzykrotnie. I można by tak długo.
Duński ekonomista Bent Flyvbjerg dokonał mozolnej analizy finansowej igrzysk olimpijskich w latach 1960– 2012, dochodząc do konkluzji, że niemal wszystkie imprezy kosztowały znacznie więcej niż to wynikało ze wstępnych założeń.
Bukiety argumentów
Skoro igrzyska to prawie pewna wtopa finansowa – po co się za nie brać? Liczba chętnych ciągle się kurczy, ale nie spada do zera. Bukiety argumentów bogate są i różne są.
Poczynając od akcentów pompatycznych jak poczucie dumy narodowej, budowanie integracji narodowej, otwarcie się na świat, po zachęty ekonomiczne jak zwiększenie liczby miejsc pracy, rozwój turystyki. Tak zwany „efekt barceloński” ma być tego dowodem.
Przed igrzyskami w 1992 roku Barcelona zajmowała 11 miejsce w rankingu najbardziej atrakcyjnych turystycznie miast Europy. Po igrzyskach, a dokładnie w 2001 roku – miejsce 6. Awans widoczny, tylko czy za sprawą igrzysk?
Nie da się tego jednoznacznie ocenić, jak twierdzą specjaliści. Niektórzy uważają, że nie jest to możliwe. Większość badań zamawiają promotorzy imprezy, organizatorzy imprezy, więc trudno o obiektywizm. Ponadto wskaźniki uwzględniane są wybiórczo.
Takie badania wymagają długiego czasu, a na szybkie i dobre oceny naciskają zwykle politycy, czasem też media. Za to efekty społeczne da się zauważyć w krótkim okresie po wygaszeniu znicza. I szału nie ma.
Przed igrzyskami w Pekinie przesiedlono 1,5 mln osób. Przed igrzyskami w Seulu wywłaszczono albo przesiedlono 700 tysięcy ludzi. W Moskwie i Barcelonie usuwano z ulic bezdomnych.
W ramach propagandy olimpijskiej padają regularnie obietnice poprawy warunków mieszkaniowych dla mniej zamożnych obywateli. Wioski olimpijskie, które tworzą kompletne dzielnice mieszkalne, mają to zagwarantować.
Praktyka jest inna. Mieszkania sprzedawane są na wolnym rynku. Na kupno stać bogatych, niezamożnych nie stać. Tak było w Pekinie. Tak było w Barcelonie. Radykalny wzrost cen nieruchomości i kosztów życia to także „efekt barceloński”, starannie pomijany w ocenach.
Zwiększona emisja zanieczyszczeń powietrza, hałas, śmieci i dzikie tłumy na ulicach, które jednym nie przeszkadzają, lecz innych zniechęcają do turystyki tworząc zjawisko określane jako crowding out, czyli odruch odrzucenia.
Igrzyska olimpijskie to droga zabawka. Zarabia na nich tylko MKOl. Gospodarze słono dopłacają. Nie mogąc liczyć na korzyści finansowe, prokurują zyski pozorne. Wymyślają różne alibi, żeby w to wejść i zbłaźnić się jak najmniej.
Te same emocje, ci sami aktorzy
Czy dla samego sportu igrzyska olimpijskie są niezbędne? W kategoriach prestiżowych – tak. W kategoriach sentymentalnych – tak. W kategoriach wizerunkowych – może tak. W kategoriach sportowego widowiska – na pewno nie.
To nie pieniądze psują piłkę nożną. Psują ją ludzie, których zepsuły pieniądze, bo mieli do nich zbyt łatwy dostęp.
zobacz więcej
Konkurencja na rynku widowisk jest przepotężna. Wie o tym każdy, kto ma telewizor albo komputer. Pandemia ten rynek zamroziła, lecz odwilż nastąpi. Kalendarz rozmaitych imprez pęka w szwach.
Każda dyscyplina ma swoje igrzyska światowe i regionalne, formuły mistrzowskiej, pucharowej lub ligowej. Gwiazdy sportu nie gromadzą się tylko raz na cztery lata na igrzyskach jak kiedyś. Są obecne w naszych domach cały rok i rok po roku.
Usain Bolt budził gigantyczne zainteresowanie wszędzie, gdzie się pokazał. I na igrzyskach w Pekinie i na mistrzostwa świata w Berlinie i na wszystkich mityngach. Wszędzie tworzył wyjątkowe, magnetyczne spektakle. To on się liczył, a nie impreza.
Igrzyska olimpijskie straciły monopol na oryginalność. Ze sportowej perspektywy stały się jednym z wielu światowych widowisk. Tak samo atrakcyjnym jak wiele innych. Z udziałem tych samych aktorów.
W zawodach na popularność, mierzoną liczbą telewidzów, ciągle wygrywają. Jednak w tej konkurencji nie chodzi tylko o sport. Równie ważny jest marketing. Pięć kółek to najstarszy baner reklamowy, który nie wymaga komentarza.
Wszyscy wiedzą, co oznacza. Warto być w gronie sponsorów w drugim czy nawet trzecim rzędzie, gdyż wiadomo, że produkt się sprzeda. I sprzeda się legenda partnera igrzysk olimpijskich. To podniesie prestiż, poprawi albo wypromuje wizerunek firmy.
Ponad stuletnia tradycja robi swoje. Promocja igrzysk jest łatwiejsza niż wielu innych eventów sportowych, ponieważ odwołuje się do mitu, którego tak naprawdę nie ma, lecz nie został wymazany z ludzkiej świadomości, więc łatwo nim manipulować.
MKOl. skupia się na tym, aby ten mit podtrzymać. Kolejne pokolenia sportowców wychowują się w mitologii olimpijskiej. Dla większości start na igrzyskach to spełnienie marzeń a medal to korona kariery.
Sportowcy podporządkowują igrzyskom trening i zawody. Nie wszyscy wierzą w ten mit jednakowo silnie. Niektórych trzeba namawiać do udziału w zawodach. Jednak większość go akceptuje i uznaje za standard sportowy.
Zawodowi tenisiści, zawodowi koszykarze niespecjalnie palą się do igrzysk. Z tych pierwszych niewielu daje się przekonać. Tych drugich trzeba było kupić, ale nie za pieniądze. Tylko za rezygnację z najważniejszej idei, a konkretnie – z idei fair play.
Zrobił to Katalończyk Juan Antonio Samaranch jako prezydent MKOl. Zaprosił graczy NBA na igrzyska w Barcelonie obiecując, że nie będą poddawani badaniom antydopingowym. Przyjechali, wygrali, rozgrzali tłumy. I co?
Nic się nie stało. Schow must go on, a kasa musi się zgadzać! Oglądalność biła rekordy olimpijskie. A Samaranch prostacko odsprzedał fair play za pieniądze reklamodawców. I to także był „efekt barceloński” tyle, że wyciszany.
Sportowy rynek pracy jest wystarczająco duży, miejsca są dla wszystkich. Dla młokosów, gwiazdorów i podtatusiałych championów. Ikony aren przebierają w najbardziej dochodowych zawodach, do których zresztą igrzyska nie należą.
Kibice mają więcej imprez do oglądania niż mogą ogarnąć. W tej branży podaż przeważa nad popytem. Toteż niektóre dyscypliny podlegają dewaluacji. Szansą istnienia są dla nich igrzyska, lecz tylko do momentu póki nie wyprą ich nowe sporty.
Zbiorowa fatamorgana
Reasumując: igrzyska to drenaż finansów. Korzyści pośrednie trudno oszacować, a koszty społeczne bywają duże. Obietnice spełniane są rzadko, częściej pozostają puste.
W kategorii imprez sportowych igrzyska niczym się nie wyróżniają. Fenomenalne wyniki padają wszędzie. Fascynujące pojedynki zdarzają się na różnych arenach. Wielkie gwiazdy nie stanowią wyjątku. Podobnie jak komercyjny wymiar imprezy.
Sportowcy i tak mają zagwarantowane miejsca pracy z igrzyskami czy bez. Medal olimpijski podwyższa wartość rynkową zawodnika, ale nie bardziej niż wielkie nazwisko zdobyte dzięki rekordom oraz licznym zwycięstwom poza igrzyskami.
Widownie telewizyjne i na trybunach nie narzekają na nudę bez względu na to, czy w danym roku są igrzyska olimpijskie czy ich nie ma. Ponadto liczba fanów sportów nieolimpijskich przyrasta lawinowo, więc igrzyska ich nie obchodzą.
W zasadzie nie ma powodu, żeby się szczególnie rozczulać nad tym wydarzeniem. Chyba pora, by je na nowo zdefiniować, bo nie jest tym, za co uchodzi w potocznym mniemaniu. A powtarzanie komunałów zamiast przestrzegania ideałów to ściema.
Igrzyska ku czci Zeusa. Igrzyska w imieniu zasad. Igrzyska dla kasy. To trzy etapy szlaku olimpijskiego. Mit olimpijski bez mitologii olimpijskiej nie jest już mitem. Lecz jakimś cudem nadal robi mityczne wrażenie.
Jeśli igrzyska w Tokio zostaną odwołane, to odbędą się następne w Paryżu i tyle. Ziemia się nie zawali. MKOl. odrobi straty. Sportowcy wyostrzą formę na czas. Tylko Japończycy zapłacą za nic.
Igrzyska olimpijskie były ambitnym projektem, lecz nie naprawiły świata. To raczej świat je popsuł. Sztafety ognia z Olimpii, wieńce laurowe, karta praw i obowiązków to rodzaj zbiorowej fatamorgany. Obraz jest, rzeczywistość nie istnieje.