Bynajmniej nie z powodu kobiet. Z powodu zamachu palestyńskich terrorystów w Monachium, gdzie zginęło 11 izraelskich sportowców i trenerów w chaotycznej strzelaninie na lotnisku.
Brundage nie przerwał igrzysk. Zamiast tego wygłosił słynne zdanie ”Show must go on!”, stając się mimowolnie kimś w rodzaju zwiastuna nowej ery, w której widowiska będą firmowym produktem made in MKOl., w ideały tylko wydmuszką.
Po nim był Michael Killanin (1972-1980), swoisty łączni irlański między okresem pryncypialnym a poluzowaniem. Ten trzeci to Juan Antonio Samaranch (1980-2001), który wymieszał olimpizm z wielkimi pieniędzmi i wielką polityką i zamknął temat.
Trzech prezydentów to trzy milowe kroki MKOl. Od instytucji publicznego zaufania, do chciwej korporacji. Od arystokracji ducha, do materializmu ciała. Od kodeksu etycznego, do kodeksu karnego. Rzec można – gruntowna przemiana.
Ciekawe, że Komitet nadal promuje dawne ideały, z których żadnego nie przestrzega. Fabrykuje rzeczywistość, która nie istnieje. Oficjele naciskani przez dziennikarzy tłumaczą, że to normalne. Świat się zmienia, więc oni zmieniają zasady działania. Tyle, że zasad już nie ma.
Nic dziwnego, że sportowcy uznali to za przykrywkę realnych interesów ludzi z MKOl. Nie czują się podmiotem igrzysk olimpijskich, tylko przedmiotem manipulacji. W dodatku traktowanym jak przygłupy. Nic dziwnego, że się buntują.
Olimpijczyk na debetach
Global Athlete domaga się zmian, niektóre z nich mogą być bardzo bolesne dla Komitetu, oczywiście jeżeli nastąpią. Na przykład wypłaty pieniędzy za starty w igrzyskach. Pewnie wyższe za medale. Drabinka możliwości jest spora.
Co może z tym zrobić MKOl.? Otworzyć pokrytą kurzem historii Kartę Olimpijską, wskazać dawno zapomnianą ideę i spytać: ale o co chodzi? Przecież najważniejszy jest sam udział i to on jest przywilejem, jak też najwyższą zapłatą za trudy olimpijczyka.
Jednak nie wszędzie sport jest opłacany przez państwo, czyli z pieniędzy podatników. Ale wszędzie przygotowania do igrzysk kosztują. W Polsce policzono, że medal w Rio kosztował około 36 mln złotych. Raczej żadnego zawodnika nie byłoby stać prywatnie na taką inwestycję.
W krajach, gdzie nie ma państwowej pomocy, sportowiec musi sam o nią zabiegać. Nie każdy ma sponsorów. Jeśli zawodnik jest młody i zdolny, lecz jeszcze bez znanego nazwiska, miewa stromo pod górę.
Pomaga mu rodzina, zaciąga pożyczki w bankach, po igrzyskach musi odpracować długi startując w imprezach, gdzie mu zapłacą. Warto zaznaczyć, że medal zdobyty i medal przegrany, kosztuje tyle samo. Powiedzmy 36 mln złotych, bo tyle kosztują przygotowania. Ryzyko bankructwa jest więc niemałe.