Pamiętam, że po zjednoczeniu trabanty porzucano w lasach, a socjalistyczną markę wymieniano na zachodnią w stosunku 1:1...
Kto wie, czy nie był to największy błąd w polityce kanclerza Helmuta Kohla. Społeczeństwo otrzymało oczywiście możliwość znaczącego wzrostu konsumpcji, kupowania towarów z Zachodu, ale to posunięcie zrujnowało zakłady przemysłowe na wschodzie. Nagle robotnikom trzeba było płacić znacznie więcej niż wynosiły przychody przestarzałych przedsiębiorstw. Inna sprawa, że sam proces prywatyzacji był obciążony zestawem błędów i nadużyć.
Dziś mówi się u was, że była to wręcz kolonizacja. Choć gdy w swojej książce opisywał to Günter Grass, prawie obłożono go ekskomuniką.
To bardzo niewygodny pogląd i wręcz niepoprawny politycznie, ale niestety ma wiele wspólnego z prawdą. Wschodni Niemcy mają poczucie, że zostali „przejęci” czy, jak pan woli, „skolonizowani”. Spójrzmy na klasę polityczną nawet na poziomie landów, pomijając poziom federalny. Np. w Turyngii większość ludzi podejmująca dziś decyzje polityczne to Niemcy z zachodu, dziwnym trafem szef rządu tego kraju związkowego jest stamtąd, podobnie większość członków władzy wykonawczej, choć – co ciekawe – członkowie parlamentu to Niemcy ze wschodu. Podobnie jest w największych partiach na poziomie federalnym. Nie inaczej w wielkim biznesie. To troszkę frustruje Niemców ze wschodu, którzy są rozgoryczeni, że nie mają własnej reprezentacji. Trudno zatem mówić, że wydarzenia sprzed 30 lat były zjednoczeniem, bardziej trafny jest termin inkorporacja. Wydaje mi się, iż na wschodzie jednak ludzi boli to, iż rządzą nimi rodacy z Zachodu.
A co z najważniejszą osobą w niemieckiej i europejskiej polityce ostatnich lat?
Angela Merkel... nie jest Ossi (śmiech).
No, mentalnie na pewno nie, ale przecież pochodzi z NRD.
Urodziła się w Hamburgu, mieszkała w NRD tylko ze względu na obowiązki swojego ojca pastora, który został skierowany do Brandenburgii. Trudno mówić, że w swojej polityce reprezentuje Niemców wschodnich albo tym bardziej ich interesy.
Czy to prawda, że starsi mieszańcy Drezna czy Lipska twierdzą, że dla Merkel są obywatelami trzeciej kategorii. Pierwsi są Niemcy z zachodu, drudzy imigranci, a dopiero trzeci właśnie oni na wschodzie.
Ten pogląd jest tam powszechny. Weźmy przykład drastycznych cięć w usługach publicznych i wzrostu cen energii w wyniku zielonej transformacji. Ludzie nie są w stanie zrozumieć, dlaczego muszą ponosić te koszty, a jednocześnie ich kraj od 2015 roku finansuje napływ migrantów. A sprawa imigrantów – niezależnie od mojej osobistej oceny – jest wykorzystywana przez partie skrajne, czyli niezwykle popularną we wschodnich landach AfD.