Bp Piotr Jarecki: Dewiacje w Kościele? A w szkole, na uniwersytetach, w teatrze, wśród dziennikarzy, nie ma takich problemów?
piątek,
2 października 2020
To źle świadczy o środowisku Kościoła, że nie ma woli, siły, zdolności do samooczyszczenia, tylko musi przyjść coś z zewnątrz. Wymusić, zachęcić, zmobilizować. Choć w imię prawdy trzeba także stwierdzić, że niektóre środowiska wewnątrz Kościoła bardzo zdecydowanie zajęły się tym bolesnym problemem – mówi biskup pomocniczy warszawski.
Prezentujemy fragment książki „Obudzić proroków. Rozmowy o Kościele, polityce i życiu w prawdzie”, wywiadu rzeki jakiego bp Piotr Jarecki udzielił Tomaszowi Krzyżakowi, opublikowanego nakładem wydawnictwa WAM.
TOMASZ KRZYŻAK: Kościołem w Polsce wstrząsnął skandal w diecezji kaliskiej. Najpierw film braci Sekielskich, wystąpienie arcybiskupa Wojciecha Polaka do papieża o zbadanie sprawy, odsunięcie biskupa Edwarda Janiaka i ustanowienie administratora apostolskiego. Reakcja Watykanu była zdecydowana, a w Polsce biskupi milczeli. Zastanawiam się dlaczego.
BP PIOTR JARECKI: Ze wstydu, smutku, zażenowania, przygnębienia. Różnymi słowami można to opisać.
Tylko tyle?
A co więcej można powiedzieć? Przecież wszyscy wiemy, że to się nie powinno nigdy zdarzyć. Każdy wie, że to jest sytuacja trudna i przygnębiająca, która kładzie się cieniem na Kościele. Osoby zranione zostały zostawione sami sobie, nieraz może nie dawano im wiary. Bardziej interesował nas los księdza, jego „wyprostowanie moralne”. I co? Okazuje się, że tych wstydliwych problemów, o których mniej lub więcej wiedzieliśmy, nie potrafiliśmy załatwić we własnym gronie albo staraliśmy się to załatwić, stosując złe metody.
Tylko ujawnienie nieformalnych struktur i twarde przestrzeganie zakazu święcenia gejów, jaki wydał Benedykt XVI, może realnie oczyścić Kościół ze skandali seksualnych.
zobacz więcej
Dopiero gdy świat się tym zajął, to przymuszeni zaczęliśmy się za to brać. To źle świadczy o środowisku Kościoła, że nie ma woli, siły, zdolności do samooczyszczenia, tylko musi przyjść coś z zewnątrz. Wymusić, zachęcić, zmobilizować. Choć w imię prawdy trzeba także stwierdzić, że niektóre środowiska wewnątrz Kościoła bardzo zdecydowanie zajęły się tym bolesnym problemem. Temat jest złożony.
Źle świadczy o środowisku, od którego oczekuje się więcej.
Tak, o środowisku, które powinno stać na straży ideału, a nie potrafiło sobie poradzić z brakiem prawości moralnej w swoich szeregach. Grzech w Kościele jest obecny. Czasem księża, biskupi upadają jeszcze niżej niż ludzie świeccy, choć tak być nie powinno. Trzeba to sobie otwarcie mówić.
Ale mnie dużo bardziej od tych upadków boli to, że nie potrafiliśmy się tym zająć. Że była jakaś bagatelizacja tego problemu. Wierzyliśmy w nawrócenie człowieka, dawaliśmy mu kolejną szansę, ale nic poza tym.
Z drugiej strony, kiedy głębiej zastanowimy się nad problemem relacji Kościoła do świata, to dojdziemy do przekonania, że pomoc idzie w obu kierunkach. Nie tylko Kościół ma pomagać światu w kształtowaniu rzeczywistości na miarę godności człowieka, ale także świat nieraz pomaga Kościołowi zawrócić ze złej drogi i powrócić do ideału Chrystusowego. Przecież Duch Święty działa też w świecie.
Teraz się to zmieni?
Gdy to już jest tak nagłośnione, to zmienić się musi. Nie widzę innej drogi. To nagłośnienie uświadamia także ludziom wewnątrz Kościoła tragizm zagubienia moralnego. Metoda jest jedna: wykorzeniać zło, żeby ludzie widzieli, że się za to wzięliśmy. Kiedy nie dajemy przykładu, wpływamy na tych, którzy się w wierze zawahali.
I jeśli będziemy dalej ukrywać problemy czy zbyt opieszale działać, to coraz więcej ludzi będzie odchodzić z Kościoła. My musimy dawać przykład. Innej drogi niż nawrócenie nie ma. Miłosierdzie Boga ma zawsze związek z nawróceniem. Jest to bowiem uprzedzająca ludzkie nawrócenie Boża wola przebaczenia.
Trochę już się zmieniło. Jako biskupi powołaliście nawet fundację, która ma pomagać skrzywdzonym. A jednak głosy krytyczne nie milkną. Niektórzy twierdzą — i nie jest ich mało — że to zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej, stygmatyzowanie wszystkich księży, przyklejanie im łatki z napisem: „pedofil”.
To, co powiem, wielu księży i niektórych biskupów uznać może za kontrowersyjne: jako ludzie autentycznie wierzący, nie powinniśmy udawać, że nic się nie stało. Kościół powinien pomagać nawet tym, którzy zostali skrzywdzeni przez osoby spoza naszego środowiska — wszystkim, bez wyjątków. Ma iść szeroko, kierować się tym, co nazywamy opcją preferencyjną, czy nawet fundamentalną, na rzecz ubogich.
Człowiek skrzywdzony niewątpliwie jest ubogi, nawet bardziej niż ci, którzy cierpią niedostatek. Jest zraniony, poturbowany, nieufny wobec Kościoła i jego przedstawicieli. Dlatego jeśli powstała fundacja, która ma pomóc tym ludziom, to bardzo dobrze. Głosy krytyczne będą zawsze.
Niektórzy ludzie Kościoła powtarzają, że skoro niczego złego nie zrobili, to dlaczego mają łożyć na pomoc dla skrzywdzonych. Wiele mówimy o miłości, ale w praktyce różnie z tym bywa. Tymczasem chęć wsparcia człowieka, który tego potrzebuje w sposób szczególny, powinna wynikać z naszej wiary.
Niektórzy mówią: dobrze, powinniśmy pomóc, ale środków na takie działania nie możemy szukać w kieszeniach księży i nie musi to być składka proporcjonalna do liczby duchownych. I tak wracamy do kwestii mentalności.
Szkoda, że krytycy nie dostrzegają tego, że to może być pierwszy krok wielkiej zmiany. Może też z czasem uda się znaleźć inne sposoby finansowania tego przedsięwzięcia. Choć można dyskutować, czy to kryterium, o którym pan mówi, jest dobre czy złe. Przyjmijmy, że składka będzie liczona według liczby wierzących w parafiach.
Ale co to oznacza: wierzący? Ilu jest ochrzczonych, a ilu praktykuje? Stawiając takie pytania, rozmieniamy się na drobne. Poza tym nie oszukujmy się, kościelne pieniądze to dobrowolne ofiary tych, którzy chodzą na msze. Trzeba to wyraźnie powiedzieć.
Oczywiście, problem pedofilii nie dotyczy tylko Kościoła, to też trzeba mówić. Ale różnym krytykom w naszej wspólnocie radziłbym jednak, by spojrzeli na sprawę nieco inaczej. Nie udajemy, że nic się nie stało, tak, to jest nasz wewnątrzkościelny kłopot, także społeczny i kulturowy. Ale my robimy pierwszy krok, wprowadzamy specjalne procedury ochrony dzieci i młodzieży, uruchamiamy program pomocowy. Niewykluczone, że inne środowiska pójdą naszym śladem i wyciągając wnioski z naszych błędów, znajdą nieco prostszą ścieżkę.
Przez długi czas Kościół udawał jednak, że nic się nie dzieje.
Nie tylko Kościół. Wiele osób zwraca na to uwagę, to rodzaj obrony. Kiedy zajmowałem się konwencją stambulską, eksperci przysyłali mi dane, z których wynikało, że najwięcej różnego rodzaju dewiacji jest w rodzinach, wśród bliskich. I szczerze mówiąc, w ogóle nie mówimy o tym, jak ten problem rozwiązać. Podobnie jest ze szkołami, uniwersytetami, z teatrami. A w środowisku dziennikarskim nie ma takich problemów?
Podejrzewam, że są.
A mówi się wyłącznie o Kościele.
Teraz to ksiądz przyjmuje taktykę obronną. Oczywiście, że w naszym środowisku też znajdują się pedofile, tyle tylko, że my nie jesteśmy tak zinstytucjonalizowani jak Kościół.