Cywilizacja

Kto nie może dostać Nobla. Poczet wykluczonych. Od Mahatmy Gandhiego do Donalda Trumpa

O tym, kto otrzyma nagrodę, decydują w równej mierze dokonania kandydata, co poglądy członków komitetu. Są więc zasłużeni dla pokoju pretendenci, o których z góry można powiedzieć, że będą na straconej pozycji.

W miarę zbliżania się tygodnia noblowskiego, który ma miejsce na początku października, media z rosnącym zapałem oddają się rozważaniom, czy Donald Trump ma szanse na otrzymanie nagrody pokojowej. Dzieje się tak już po raz drugi.

Przed dwoma laty sądzono, że prezydent USA mógłby zostać wyróżniony za starania o ułożenie stosunków z Koreą Północną, a w konsekwencji zaprowadzenie trwałego pokoju na Półwyspie Koreańskim. Teraz – za doprowadzenie do normalizacji stosunków między Izraelem a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, czyli za znaczący krok ku pokojowi na Bliskim Wschodzie.

- Myślę, że mógłbym dostać nagrodę Nobla za wiele spraw, gdyby tylko przyznawano ją w sposób uczciwy. Tak jednak nie jest – mówił Donald Trump w swym wystąpieniu na forum ubiegłorocznego Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych.

Trudno powiedzieć, czy przemawiało przez niego szczere rozżalenie, czy też raczej oburzenie – niebezpodstawne, bo od czasu Jimmy’ego Cartera, który patronował nawiązaniu stosunków przez Izrael i Egipt (co uhonorowano nagrodą dla Anwara Sadata i Menachema Begina w roku 1978), żaden amerykański prezydent na Bliskim Wschodzie nie osiągnął więcej. Ale też żaden polityk nie jest pod takim jak Trump ostrzałem, nie tylko medialnym. Nawet dyktatorzy są traktowani lepiej niż on.
Prezydent Egiptu Anwar Sadat (z lewej) z premierem Izraela Menachemem Beginem (z prawej) w towarzystwie prezydenta USA Jimmy'ego Cartera 17 września 1978 roku w Białym Domu po podpisaniu pokojowego porozumienia z Camp David. Fot. Jimmy Carter Library/National Archives/Handout via REUTERS
Dowód? Dla liberalnych amerykańskich mediów sukces znienawidzonego Trumpa to żaden powód do radości. Wprost przeciwnie. Wrogi mu dziennik „Los Angeles Times” otwarcie natrząsa się z nominacji dla Trumpa, pytając już w tytule „Za co ta nagroda, za bajki?” Przecież, dowodzi autor, Trump produkuje takie wymysły, że powinien być nominowany do nagrody literackiej za głębię i kreatywność wszystkiego, co mówi i robi.

Spotkanie z Kim Dzong Unem, choć samo w sobie przełomowe, nie doprowadziło jak dotąd do zmian na Półwyspie Koreańskim. Na Bliskim Wschodzie natomiast sprawy już posunęły się naprzód. Mimo to rozważania, czy prezydent może otrzymać nagrodę i jak mogłoby to wpłynąć na jego szanse w wyborach, są najzupełniej jałowe. Trump w tym roku nie może jej dostać z przyczyn czysto formalnych. Jego nazwisko zgłoszono w sierpniu, ponad pół roku po terminie, bo lista nominowanych jest zamykana 1 lutego. Donald Trump jest więc kandydatem do nagrody, ale dopiero przyszłorocznej.

W krainie postępu

Jak bardzo realne ma szanse? To jest właśnie fundamentalne pytanie. I nie chodzi tu o samego Trumpa, który w Norwegii, kraju bardzo postępowym (homomałżeństwa, prawo do zmiany płci w dokumentach na podstawie deklaracji, aborcja na życzenie) nie ma co liczyć na uznanie. Chodzi o to, czym kieruje się komitet noblowski wybierając laureatów.

Nawet pobieżne przejrzenie ich listy z ostatnich lat wyraźnie pokazuje, że na liście kryteriów wysoko są kwestie ekologiczne (nagroda dla Wangari Maathai, inicjatorki akcji sadzenia drzew w Kenii, 2004, oraz Al Gore’a i Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu, 2007) czy sprawy kobiet (trzy kobiety aktywne w polityce, 2011, Nadia Murad, 2018).

Jak to się ma do zasad sformułowanych w testamencie Alfreda Nobla, który ustanowił nagrodę dla tych, którzy najwięcej zrobili dla sprawy pokoju na świecie? Oczywiście nijak. Ale, jak usłyszałam niegdyś od Geira Lundestada, wieloletniego sekretarza Komitetu Noblowskiego, czasy się zmieniają, a wraz z nimi także rozumienie pokoju. Dlatego można uznać, że ochrona środowiska także służy jego utrzymaniu.

Nobel swój zamysł sformułował jasno, na tyle jednak ogólnie, że w nakreślonych granicach wiele może się zmieścić. Faktem jest, że materia, z jaką mają do czynienia członkowie komitetu, jest mało wymierna. Nawet w noblowskich dyscyplinach naukowych łatwiej jest chyba znaleźć wyraźny punkt zaczepienia.

Nobel dla Tokarczuk i Handkego – królewski figlik Gustawa XVI

Nad Wisłą spora część populacji nie lubi noblistki nie za splątanie losów Markiza w „Podróży ludzi Księgi”, lecz za dredy.

zobacz więcej
Ale pokój? Zawarcie porozumienia kończącego wojnę czy konflikt wewnętrzny i torującego drogę pokojowi nie zdarza się co roku, choć w ciągu ostatnich 30 lat parę razy - RPA, Palestyna, Irlandia Północna, Kolumbia, Etiopia - miało miejsce.

Tak oto dochodzimy do oczywistej konstatacji: o tym, kto otrzyma nagrodę, decydują w równej mierze dokonania kandydata, co poglądy członków komitetu. W Norwegii, o wiele częściej rządzonej przez socjaldemokratów niż przez partie centrowe czy konserwatywne, inklinacje lewicowe są bardzo wyraźne (konserwatyzm w skandynawskim wydaniu też jest zresztą mało konserwatywny).

W składzie pięcioosobowego komitetu, którego członków, zgodnie z wolą Nobla, wybiera Storting, norweski parlament, są dwie osoby wywodzące się z Partii Pracy, jedna z Partii Centrum i dwóch badaczy – i tylko u nich, jeśli sądzić po informacjach zawartych w notach biograficznych, można doszukać się poglądów choć trochę odbiegających od mainstreamu.

Papież bez szans

To wszystko razem wzięte powoduje, że są kandydaci, o których z góry można powiedzieć, że są na straconej pozycji. Jaskrawym tego przykładem są zawiedzione oczekiwania z 2003 roku. Powszechne było przekonanie, że nagrodę otrzyma papież Jan Paweł II.

Po pierwsze, za kategoryczny sprzeciw wobec amerykańskiego ataku na Irak, Po drugie, za całokształt swych działań, przede wszystkim za wpływ na obalenie komunizmu. Wydawało się, że to jedyna, ostatnia przy tym okazja, by uhonorować Ojca Świętego, zbliżającego się przecież do kresu życia.

Ale tak się nie stało. Nagrodę otrzymała Iranka Shirin Ebadi, adwokat i przeciwniczka rządów ajatollahów. Z punktu widzenia obrony praw człowieka ma ona bezsporne zasługi, ale, jak podkreślało wówczas powszechnie, nie ma w nich absolutnie niczego, co dałoby się porównać z tym, co dla świata, pokoju i pojmowania godności człowieka zrobił Jan Paweł II. „Papież jest za wielki, by mógł tę nagrodę otrzymać” - pisał na przykład dziennik „The Age” w dalekiej Australii, i nie był w tej opinii odosobniony.

Trzeba powiedzieć, że nieprzyznanie nagrody papieżowi mocno popsuło opinię komitetu noblowskiego. Zaprzepaścił on okazję do wybrania laureata, za którego sprawą splendor spłynąłby właśnie na komitet. Bardziej było mu to potrzebne niż papieżowi, bo tego, co zrobił podczas swego pontyfikatu, żadna nagroda nie mogła podkreślić ani żadne pominięcie pomniejszyć.

Dlaczego zatem postąpiono tak niemądrze, by użyć najłagodniejszego określenia? Komitet na takie pytania nie odpowiada, nie ma też zwyczaju, poza oficjalnym uzasadnieniem wyboru, wyjaśniać, dlaczego podjął taką a nie inną decyzję. Niemniej nikt nie miał wątpliwości, że o odrzuceniu kandydatury przesądził konserwatyzm papieża. W postępowej Norwegii nie ma miejsca na nagrody dla kogoś, kto wyklucza aborcję i eutanazję.
Matka Teresa z Kalkuty została uhonorowana nagrodą Nobla w 1978 roku. Jan Paweł II nigdy jej nie dostał. Na zdjęciu polski papież i albańska zakonnica w czerwcu 1997 w Bazylice Św. Piotra w Rzymie. Fot. REUTERS
Gdyby rozważano kandydaturę papieża Franciszka, który również bywał zgłaszany do nagrody, to także mogłoby stanowić poważną przeszkodę. Choć z drugiej strony równie istotny atut stanowi jego werbalne zaangażowanie w sprawy ekologiczne. W Norwegii to bardzo się liczy, choć trudno powiedzieć, czy stanowiłoby wystarczającą przeciwwagę dla naturalnego konserwatyzmu Kościoła na polu obyczajowym.

Amerykanie tak, Reagan nie

Trudno się zatem dziwić, iż w komitecie pominięcie Jana Pawła II wcale nie uchodzi za największą pomyłkę w historii nagrody pokojowej. Za największy błąd uważane jest nienagrodzenie Mahatmy Gandhiego, choć okazji było dość, był on bowiem zgłoszony do nagrody trzy razy. Sugestie, by przyznać mu ją pośmiertnie, odrzucono, bo testament Alfreda Nobla mówi wyraźnie, iż „nagrodę ma otrzymać osoba żyjąca”.

Jedyny od tego wyjątek zdarzył się w 1961 roku, gdy nagrodzono Daga Hammaskjoelda, sekretarza generalnego ONZ, który dwa tygodnie wcześniej zginął w Kongu w katastrofie lotniczej, gdy leciał do zrewoltowanej prowincji Katanga. Bardzo możliwe, że komitet wcześniej dokonał wyboru i już go nie zmienił.

Rok później zmarła Eleanor Roosevelt, wdowa po prezydencie Franklinie Delano Roosevelcie, przez całe życie zaangażowana na polu społecznym, m.in. w sprawy kobiet. Ona też uchodzi za jedną z „wielkich pominiętych” i również w jej wypadku sugerowano nagrodę pośmiertną. Na członków komitetu miał osobiście naciskać eks-prezydent Harry Truman, ale bez skutku.

Wśród laureatów nagrody pokojowej Amerykanów jest najwięcej – aż 22 osoby. W tym gronie jest czterech prezydentów – trzech demokratów: Woodrow Wilson, Jimmy Carter i Barack Obama i tylko jeden republikanin: Theodore Roosevelt. Potencjalny piąty prezydent-noblista to Ronald Reagan - kolejny pominięty, o którym jednak członkowie komitetu w ogóle nie chcą mówić. Reagan powinien był otrzymać nagrodę w 1990 roku, wraz z Michaiłem Gorbaczowem, bo obaj, choć na różne sposoby, mieli udział w upadku komunizmu. Ale, jak ujawnił wspomniany Geir Lundestad, autor wydanej przed rokiem książki „The World’s Most Prestigious Prize”, podsumowującej jego lata w roli sekretarza komitetu (co nie dawało mu prawa głosu, ale za to znakomite pole obserwacji i wgląd we wszystko, co się działo), Reagan był w Norwegii tak bardzo niepopularny, że nagrodzenie go było po prostu nie do wyobrażenia.

Obama, największa z pomyłek

Nie tylko Geir Lundestad przyznaje, że największą pomyłką komitetu było pochopne nagrodzenie Baracka Obamy. Otrzymał nagrodę w 2009 roku, zaledwie osiem miesięcy po objęciu prezydentury, gdy nie miał na koncie żadnych dokonań, a wyłącznie deklaracje. I właśnie te deklaracje, mówiące o potrzebie położenia kresu wyścigowi nuklearnemu i zlikwidowania arsenałów broni atomowej, tak bardzo spodobały się w Oslo, że Obama nagrodę otrzymał.
Ronald Reagan powinien był otrzymać nagrodę w 1990 roku, wraz z Michaiłem Gorbaczowem. Na zdjęciu przywódcy USA i ZSRR po spotkaniu w Rejkiawiku na Islandii w październiku 1986. Fot. REUTERS/Nick Didlick
Podobno sam był tak bardzo zaskoczony, że w Białym Domu rozważano nawet, czy nie dałoby się jakoś tego odkręcić. Było to niemożliwe, ale ujęcie sprawy jak najbardziej trafne, bo aż 61 proc. Amerykanów było zdania, że Obama na taki zaszczyt niczym sobie jeszcze nie zasłużył.

Nagroda dla Obamy mieści się w kategorii, która określana jest jako „nagrody aspiracyjne”. Chodzi o nadzieję, że popchnie ona naprzód sprawy, za które została przyznana. W wypadku broni nuklearnej jednak tak się wcale nie stało.

Za to złośliwi sugerowali, że główną, wymierną przecież zasługą Obamy było to, iż jako pierwszy czarnoskóry wspiął się na najwyższy urząd Ameryki. Co skądinąd wcale się nie wyklucza z aspektem aspiracyjnym, teraz zaś, po latach, doskonale pasuje do idei promowania „różnorodności”, postulowanej również w gronie noblowskim.

Dodajmy na koniec, że za błąd bywa również uważane nagrodzenie w 2012 roku Unii Europejskiej. Oburzony brytyjski historyk Andrew Roberts pisał wówczas, że decyzja komitetu mieści się w długiej tradycji bezsensownych nagród dla terrorystów (Jaser Arafat, rok 1994), głupców (Mohammed el-Baradei, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, rok 2005, bo bagatelizował ambicje nuklearne Iranu) i oszustów (Gwatemalka Rigoberta Menchu, rok 1992, bo podkoloryzowała swoją biografię).

Unia Europejska, jego zdaniem, jest zbiurokratyzowaną organizacją, która tylko marnuje pieniądze obywateli – z czym akurat trudno się nie zgodzić. Europa żyje w pokoju dzięki NATO, nie Unii. Ale czy postępowy komitet mógłby uhonorować NATO?

– Teresa Stylińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Szefowie MSZ Zjednoczonych Emiratów Arabskich Abdullah bin Zayed al-Nahyan i Bahrajnu Abdullatif Al Zayani z premierem Izraela Beniaminem Netanjahu w towarzystwie prezydenta USA Donald Trump po podpisaniu porozumienia o normalizacji stosunków w Białym Domu 15 września 2020. Fot. REUTERS/Tom Brenner
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.