Skąd takie uznanie dla polityka młodszego o pokolenie?
M.K.: Piłsudski cenił u niego łatwość decyzji – szef dyplomacji nie znał słowa „hamletyzować”. Kolejna kwestia to zdolność ujmowania skomplikowanych zagadnień w zwięzłych i treściwych skrótach, Beck potrafił w kilku zdaniach oddać sens wielostronicowych raportów. No i świadomość wartości Polski na arenie międzynarodowej – Beck nie ustępował bez potrzeby i nie przejawiał kompleksu niższości wobec zagranicznych partnerów. Nie dopuszczał, aby ktokolwiek, nawet sojusznicy dyktowali nam polską rację stanu.
M.W.: Beck pod koniec I wojny światowej pełnił misje na wschodzie z ramienia Polskiej Organizacji Wojskowej i Piłsudski to doceniał. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że taka służba oznaczała działanie w arcytrudnych warunkach, pod okupacją austriacką, niemiecką lub na terenach zajętych przez bolszewików. Takie były losy Becka, ale i Ignacego Matuszewskiego, Bogusława Miedzińskiego czy Wieniawy-Długoszowskiego. Zatem skoro tam sobie poradzili, to poradzą sobie wszędzie – tym przekonaniem kierował się Komendant.
A dodajmy, Józef Beck nie służył w I Brygadzie Legionów. Co więcej, przed I wojną światową, mimo że mieszkał na terenie zaboru austriackiego (w podkrakowskiej Limanowej), nie angażował się specjalnie w działalność paramilitarną. Dopiero w 1912 roku został słuchaczem lwowskiej szkoły Związku Strzeleckiego.
M.W.: To prawda – w momencie wybuchu Wielkiej Wojny nie był wprawdzie nowicjuszem ruchu niepodległościowego, ale też nie był jego weteranem. W 1912 roku przeszedł we Lwowie kurs strzelecki, ale to tyle.
Aktywnym działaczem Polskich Drużyn Strzeleckich był za to jego ojciec. Starszy z Becków pozyskiwał nawet przed wojną broń dla drużyniaków, dzięki temu Józef wiedział, czym zajmują się PDS. Społecznie zaangażowana była też jego matka, która w rodzinnej Limanowej stworzyła czytelnię dla młodzieży.
Udało mi się dotrzeć do informacji o pierwszym spotkaniu Józefa Becka z Józefem Piłsudskim. Doszło do niego pod koniec 1912 roku we Lwowie, gdy Tadeusz Schaetzel (w II RP oficer wywiadu i dyplomata) zaprowadził Becka na odczyt Komendanta. Nie wiemy, jak ten epizod wpłynął na 18-latka, ale dwa lata później podjął on odważną decyzję, ponoć nagłą, i, jako ochotnik, znalazł się w Legionach. Nigdy nie służył w I Brygadzie, co faktycznie do dziś wzbudza zdumienie – taki piłsudczyk i nie pierwszobrygadowiec?!
Beck trafił do legionów jako niespełna 20-latek.
M.W.: Przygoda Becka z Legionami rozpoczęła się od I Pułku Artylerii, z którym związał się do końca legionowej epopei. Pierwsze pół roku służby, do marca 1915, spędził w Karpatach Wschodnich – u boku tych pułków piechoty, które potem utworzyły II Brygadę. Nie miało to jednak większego znaczenia, Beck czuł się już wówczas piłsudczykiem. Z Legionami przeszedł prawie cały szlak bojowy, który zakończył w stopniu podporucznika. Z pewnością te pierwsze miesiące uformowały Becka jako żołnierza.
Wyobraźmy sobie – późna jesień i zima, a on, 20-latek, musi przepychać działo przez Karpaty i zmagać się ze śniegiem, wiatrem, deszczem, błotem itd. Te doświadczenia go zahartowały, co dało o sobie znać podczas bitwy pod Kostiuchnówką – w lipcu 1916 roku. Beck pełnił wówczas obowiązki oficera obserwatora i z pierwszej linii kierował ogniem artyleryjskim kolegów. Najpierw telefonicznie, a gdy kable zostały zerwane wskutek nawały rosyjskiej, za pomocą rakietnic – do końca zachował zimną krew, wycofując się w ostatniej chwili. Za ten wyczyn w niepodległej Polsce otrzymał krzyż Virtuti Militari.