Kultura

Nazywam się Bond, James Bond. Jestem żywym trupem

Bond - Craig skłania się ku monogamii i damy nie uderzy nawet gazetą. W „Quantum of Solace” ustanowił precedens: pierwszy raz nie zaciągnął partnerki do łóżka. W „Skyfall” 007 pozwolił sobie na sugestię, że ma na koncie doświadczenia męsko-męskie. W „Spectre” padła kolejna bariera – spędził noc z kobietą starszą od siebie.

Agent 007 zaznał w swej karierze wielu niewygód. Próbowano go zasztyletować, otruć, utopić lub przepołowić laserem. Rzucano rekinom i aligatorom na pożarcie. Pewnego razu ocknął się w trumnie, umieszczonej w piecu krematoryjnym, jednak i z tej opresji wyszedł cało. Z raportu ogłoszonego przed premierą „Spectre” przez pismo „New Scientist” wynika, że przeżył 130 zamachów, a w jego stronę oddano 4622 strzały. O wyrafinowanych torturach, jakim poddawali Bonda wrogowie Jej Królewskiej Mości, szkoda nawet wspominać.

Kto by się spodziewał, że niezniszczalny szpieg przegra walkę z wirusem i zostanie wpakowany na rok do zamrażarki? Przełożenie premiery „Nie czas umierać” – najpierw z kwietnia 2020 na listopad, a teraz na kwiecień 2021 – to hiobowa wieść dla całego biznesu filmowego. Najdłuższy i najbardziej dochodowy serial w dziejach kina znowu znalazł się na ostrym zakręcie. Komandor James Bond po raz pierwszy w życiu stracił licencję na zarabianie.

Nikomu nie ufaj

Urodzony w lutym 1952 roku na Jamajce, w wyobraźni agenta brytyjskiego wywiadu, Iana Fleminga, był cudownym dzieckiem. Sympatię tysięcy czytelników zdobył od razu, milionom widzów dał się poznać mając lat dziesięć. Jakby nie liczyć, jest weteranem światowej popkultury. W prawdziwych służbach funkcjonariusza z takim stażem już dawno by posłano na emeryturę.
Czy Ethan Hunt z amerykańskiej jednostki Impossible Mission Force przewyższa agenta Jego Królewskiej Mości Jamesa Bonda? A może lepszy jest Jason Bourne, tajny agent CIA? Albo John Wick, emerytowany płatny zabójca, który zwraca się przeciwko ciemnej stronie branży? Takich porównań jest mnóstwo w sieci. Na zdjęciu od lewej: Keanu Reeves grający Wicka, Matt Damon – Bourne’a, Tom Cruise – Hunta i Daniel Craig – Bonda. Fot. Getty Images: Yuichi Yamazaki/Eduardo Parra, FilmMagic/Gareth DaviesSlaven Vlasic
Bonda powalił COVID-19, a choroby współistniejące (przerost formy nad treścią, uleganie politycznym naciskom i reklamowym pokusom) nękają go od dekad. Czasy, gdy krytycy ostrzyli sobie na szpiegowskim cyklu pazurki, pomawiając producentów o faszyzm, seksizm, homofobię, rasizm i schlebianie najniższym gustom, minęły. Dziś brytyjskiemu asowi zagraża coś znacznie gorszego – obojętność.

Aura wyjątkowości, towarzysząca mu od samego początku, gdzieś wyparowała. Agent 007 przestał dyktować modę, raczej stara się za nią nadążyć. Dopadła go konkurencja: Ethan Hunt, Jason Bourne i chmara nieludzko sprawnych, lecz budzących sympatię komiksowych superbohaterów.

Danny Boyle, niedoszły reżyser 25. filmu o Bondzie chciał mu zaaplikować radykalną kurację, nadać zimnowojenny, antyrosyjski sznyt. Został zdymisjonowany ze względu na „różnice twórcze”. Producenci wystraszyli się jego pomysłów (ponoć zamierzał uśmiercić agenta, co ułatwiłoby zresetowanie całego cyklu). Przeważyło zdanie Daniela Craiga, który pragnął zejść ze sceny niepokonany. Sądząc z ujawnionych fragmentów, „No Time to Die” jest standardowym kinem akcji z fabułą respektującą pierwsze przykazanie szpiega: nikomu nie ufaj.

Towarzysz James

Ekranowy Bond, w odróżnieniu od literackiego, zawsze był oportunistą. W postaci „bohatera większego niż życie” jak w lustrze odbijały się kompleksy i marzenia męskiej widowni (pełny portfel, piękne i chętne kobiety, egzotyczne podróże, superbryki). Był projektem globalnym i zarazem do szpiku kości brytyjskim, kultywującym wyspiarskie snobizmy. Złośliwcy twierdzili, że 007, zanim się zamerykanizował, przypominał barometr, oddający nastroje panujące w Foreign Office. Producent Albert R. Broccoli otrzymał Order Imperium Brytyjskiego, kiedy jeszcze nie dawano go byle komu.

Polskie superagentki – śmierć przychodzi od „swoich”

To Muszkieterowie pierwsi przesłali na Zachód meldunki o zbrodniach niemieckich na Polakach i Żydach, zdobywali fotografie tajnych doków dla U- Botów i plany operacji Barbarossa (ataku na ZSRR). Niestety, wprawiali dowództwo ZWZ w irytację.

zobacz więcej
Antykomunizm Bonda był najczęściej bezobjawowy. Owszem, na początku kariery zdarzało mu się sparaliżować operację chińskiego wywiadu i odstrzelić co bardziej dokuczliwych sowieckich agentów, jednak z reguły głównym przeciwnikiem okazywał się kosmopolityczny, sfiksowany multimilioner, który chciał zdobyć władzę nad światem. W epoce odprężenia, gdy na ekranie pojawiał się zły kagiebista, natychmiast przeciwstawiano mu dobrego w rodzaju generała Gogola. Ten miał do brytyjskiego szpiega wyraźną słabość, odznaczył go nawet Orderem Lenina.

Według tego samego schematu potraktowano Koreę Północną. Bond toczył pojedynek na śmierć i życie z pułkownikiem, dążącym do wojny nuklearnej, ale już jego ojciec – generał okazał się zwolennikiem współpracy z Zachodem.

Z kolei w „Ośmiorniczce” twardogłowy radziecki generał Orłow snuł plany podboju Europy. Kres jego knowaniom położyły... kule enerdowskiej straży granicznej.

Agent kameleon

Twórcy cyklu stosowali polityczną poprawność w czasach, kiedy taki termin jeszcze nie istniał. Wyjątkiem od tej reguły był film „Żyj i pozwól umrzeć”, w którym za zbirów robili wyłącznie Murzyni. Producentom wydawało się, że unikną oskarżenia o rasizm, jeśli James prześpi się z czarnoskórą dziewczyną. Dziś taki numer już by nie przeszedł. Nie spodziewałbym się też powrotu pary homoseksualnych morderców z filmu „Diamenty są wieczne”.
Brytyjski superagent zmieniał się w zależności od zapotrzebowania. Okazję do poważnej korekty dawało zatrudnienie nowego aktora. Postać zdefiniował zwalisty Sean Connery, który równie dobrze prezentował się w smokingu i w kąpielówkach. Arogancja Szkota nie przeszkodziła mu stać się symbolem męskości lat 60. Bondem ery hipisów miał być George Lazenby. Wbrew legendzie Australijczyk w roli agenta 007 nie wypadł źle, po prostu lato miłości szybko dobiegło końca i sentymentalny agent 007 musiał przepoczwarzyć się w zblazowanego playboya z twarzą Rogera Moore’a.

W czasach AIDS hedonizm na chwilę stał się passe, zaś uprawianie seksu w stanie nieważkości uznano by za kiepski dowcip. Wybiła więc godzina Tomothy Daltona – Bonda w stylu new romantic, wierzącego w miłość i przyjaźń. Pierce Brosnan naśladował poprzedników: jego bohater to trochę macho, trochę gadżeciarz i trochę Hamlet.

W tak zwanym międzyczasie dokonała się inna rewolucja. Kobiety przestały być elementem scenografii, awansowały na równorzędne przeciwniczki lub sojuszniczki agenta z licencją na zabijanie. Bond - Connery potrzebował tylko sekundy, by zerwać dziewczynie stanik i zacisnąwszy go wokół jej szyi, zażądać ujawnienia cennych informacji. Duszenie i klepanie niewiast po pupach należało również do stałego repertuaru zachowań dżentelmena Moore’a.

Kobiety, geje, kolorowi, niepełnosprawni – święte słowo różnorodność

Czy w składzie Komisji Europejskiej nie należałoby zagwarantować miejsca osobom niebinarnym?

zobacz więcej
Seksizm się skończył. Bond - Brosnan był policzkowany i torturowany przez płeć piękną, kobiety nieraz wyciągały go z opresji. Bond - Craig skłania się ku monogamii i damy nie uderzy nawet gazetą. W „Quantum of Solace” ustanowił precedens: pierwszy raz nie zaciągnął partnerki do łóżka. W „Skyfall” 007 pozwolił sobie na sugestię, że ma na koncie doświadczenia męsko-męskie. W „Spectre” padła kolejna bariera – spędził noc z kobietą starszą od siebie.

Zakapior się poci

Po premierze ostatniego z wymienionych tytułów Craig, indagowany na okoliczność ciągu dalszego, wycedził: „prędzej żyły sobie podetnę!”. Gdy obiecano mu podwyżkę pensji, zmienił zdanie. Wytwórnia uznała, że korzystanie z usług wypalonego aktora stwarza mniejsze ryzyko biznesowe, niż zatrudnienie nowego. Podobnie było z Moorem, któremu chciano podziękować zanim wejdzie w wiek emerytalny, lecz z obawy o reakcję widowni pozwolono zagrać jeszcze w dwóch filmach.

Aktorowi należała się ta premia: wyprowadził cykl na prostą i uodpornił na parodie (dał się nawet przebrać za klauna). Podobnie jest z Craigiem. Zanim się pojawił, bondowski serial gonił w piętkę. Pisane na kolanie scenariusze składały się w znacznej części z autocytatów. Bohater był na najlepszej drodze, by stać się niewolnikiem efektów specjalnych i gadżetów w rodzaju niewidzialnego samochodu. Nie wspominając już o tym, że cykl coraz bardziej przypominał słup ogłoszeniowy luksusowych marek.

W „Casino Royal” Bond wrócił do korzeni. Przestał wdzięczyć się do widzów. Snob przeistoczył się w zakapiora, który najpierw strzela i bije, a dopiero potem zadaje pytania. Spocony i zakrwawiony, zwycięsko wszedł w XXI wiek. Sprzyjały mu wzrost napięcia w świecie oraz wojna z terroryzmem ogłoszona przez USA i poparta przez brytyjskiego sojusznika.
Po unieszkodliwieniu Blofelda, w „No time to die” wraca odwieczny problem z przeciwnikiem godnym superagenta. Czy Rami Malek, który stworzył przereklamowaną kreację w jeszcze bardziej przereklamowanej biografii zespołu Queen, stanie na wysokości zadania? Fot. printscreen zwiastuna filmu
Fleming, zanim zabił go atak serca, zdążył obejrzeć tylko dwa filmy z Bondem. Broccoli, który stworzył i utrwalił ekranowy wizerunek superszpiega, pożegnał się z życiem w roku 1996. Moore umarł trzy lata temu. Connery jest w ostatnim stadium choroby Alzheimera. Tymczasem agent z licencją na zabijanie stał się legendą, symbolem przewagi Zachodu nad resztą świata, uosobieniem brytyjskości stażem ustępującym tylko królowej Elżbiecie II. Dalej już nie zajdzie – może tylko spaść.

Dinozaury przetrwają?

Prawdziwym końcem epoki Craiga był „Skyfall” – film nakręcony z operowym rozmachem, a przy tym uchylającym rąbka tajemnicy, otaczającej przeszłość bohatera. „Spectre” powstał jedynie po to, by zmonetyzować sukces wytwórni, odniesiony w wieloletniej batalii o prawa do postaci arcyłotra Blofelda. Znowu pojawiły się cytaty z dawnych Bondów – koronny dowód na brak inwencji.

Diabli wzięli pomysł traktowania produkcji z Craigiem jako prequela cyklu. „Spectre” fabularnie jest zapchajdziurą, wypełniającą lukę między epoką Connery’ego i Moore’a. Co najsmutniejsze, nie widać było światła w tunelu. Odtwórca głównej roli się zestarzał i stracił werwę, a scenarzyści wenę. Producenci jednak, zamiast uznać, że formuła się wyczerpała i czas poszukać nowej, postanowili iść w zaparte.

25. odcinek przygód Bonda promuje piosenka Bille Eilish, wokalistki znanej z tego, że mamrocze zamiast śpiewać. Zły to zwiastun, optymizmem nie napawa też come-back Craiga i Lei Seydoux – najbardziej nijakiej z kobiet 007. Po unieszkodliwieniu Blofelda wraca odwieczny problem z przeciwnikiem, godnym superagenta. Czy Rami Malek, który stworzył przereklamowaną kreację w jeszcze bardziej przereklamowanej biografii zespołu Queen, stanie na wysokości zadania?

Pandemia kiedyś się skończy, ale nie wszyscy ją przeżyją. W branży filmowej dominuje pogląd, że najmniejszy szwank poniosą najwięksi. Innymi słowy: dinozaurom w typie Bonda nic nie grozi. Skąd jednak pewność, że ludzie, odzwyczajeni od kin, masowo do nich powrócą? Być może na naszych oczach dobiegła końca epoka blockbusterów.

Pan Samochodzik dał radę

Budżet „Nie czas umierać” opiewa na rekordową kwotę 250 milionów dolarów. Wytwórnia stanie na głowie, by ją odzyskać. Spodziewajmy się reklamowej nawały i kontrolowanych przecieków, że następny Bond będzie Murzynem, pederastą albo kobietą. Owszem, właściciele franczyzy pójdą w tym kierunku bez zmrużenia oka, jednak pod warunkiem, że na takiej rewolucji nie stracą. Dopóki z heteroseksualnego, białego Bonda da się wycisnąć trochę pieniędzy, tytuł nowego filmu pozostanie czystą kokieterią.

Tak czy inaczej, reset szpiegowskiego cyklu jest przesądzony. Brytyjski superagent odrodzi się jak Feniks z popiołów, lub powiększy grono żywych trupów. Będzie się o nim mówić jak o Rzeczpospolitej szlacheckiej pod koniec panowania Sasów: umarł, tylko zapomniał się przewrócić. Tomasz Beksiński w pożegnalnym felietonie dekadencję Bonda wymienił jako jeden z dowodów świadczących, że świat schodzi na psy.

Najlepszy szpieg Jej Królewskiej Mości w czasie swojej filmowej kariery zwiedził 38 krajów. Nigdy jednak nie był w Polsce. Instytut Pamięci Narodowej ujawnił ostatnio, że za Władysława Gomułki w brytyjskiej ambasadzie pracował niejaki James Albert Bond, którego peerelowskie służby podejrzewały o działalność na szkodę Układu Warszawskiego. Patryk Vega i Władysław Pasikowski, jak ich znam, nie przegapią takiej okazji. Scenariusz już dawno napisał Zbigniew Nienacki: polski muzealnik, w młodzieżowych kręgach znany jako Pan Samochodzik, upokorzył i ośmieszył słynnego agenta. Tylko tytuł „Księga strachów” trzeba będzie zmienić, żeby nie odstraszyć kinomanów.

– Wiesław Chełminiak

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Zwiastun najnowszego filmu o Bondzie „No Time to Die” został po raz pierwszy wyemitowany na dużym ekranie na londyńskim Piccadilly Circus. Premierę przesunięto z kwietnoa 2020 ma kwiecień 2021. Fot. Victoria Jones / PA Images via Getty Images
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.