Pandemia kiedyś się skończy, ale nie wszyscy ją przeżyją. W branży filmowej dominuje pogląd, że najmniejszy szwank poniosą najwięksi. Innymi słowy: dinozaurom w typie Bonda nic nie grozi. Skąd jednak pewność, że ludzie, odzwyczajeni od kin, masowo do nich powrócą? Być może na naszych oczach dobiegła końca epoka blockbusterów.
Pan Samochodzik dał radę
Budżet „Nie czas umierać” opiewa na rekordową kwotę 250 milionów dolarów. Wytwórnia stanie na głowie, by ją odzyskać. Spodziewajmy się reklamowej nawały i kontrolowanych przecieków, że następny Bond będzie Murzynem, pederastą albo kobietą. Owszem, właściciele franczyzy pójdą w tym kierunku bez zmrużenia oka, jednak pod warunkiem, że na takiej rewolucji nie stracą. Dopóki z heteroseksualnego, białego Bonda da się wycisnąć trochę pieniędzy, tytuł nowego filmu pozostanie czystą kokieterią.
Tak czy inaczej, reset szpiegowskiego cyklu jest przesądzony. Brytyjski superagent odrodzi się jak Feniks z popiołów, lub powiększy grono żywych trupów. Będzie się o nim mówić jak o Rzeczpospolitej szlacheckiej pod koniec panowania Sasów: umarł, tylko zapomniał się przewrócić. Tomasz Beksiński w pożegnalnym felietonie dekadencję Bonda wymienił jako jeden z dowodów świadczących, że świat schodzi na psy.
Najlepszy szpieg Jej Królewskiej Mości w czasie swojej filmowej kariery zwiedził 38 krajów. Nigdy jednak nie był w Polsce. Instytut Pamięci Narodowej ujawnił ostatnio, że za Władysława Gomułki w brytyjskiej ambasadzie pracował niejaki James Albert Bond, którego peerelowskie służby podejrzewały o działalność na szkodę Układu Warszawskiego. Patryk Vega i Władysław Pasikowski, jak ich znam, nie przegapią takiej okazji. Scenariusz już dawno napisał Zbigniew Nienacki: polski muzealnik, w młodzieżowych kręgach znany jako Pan Samochodzik, upokorzył i ośmieszył słynnego agenta. Tylko tytuł „Księga strachów” trzeba będzie zmienić, żeby nie odstraszyć kinomanów.
– Wiesław Chełminiak
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy