Strzały Kupidyna trafiły w serce Brunona Schulza dwukrotnie.
Co najmniej dwudziestokrotnie! Z relacji kolegów szkolnych wiadomo, że zakochiwał się bardzo często, ale niestety były to uczucia nieodwzajemnione. Moim zdaniem, na podstawie znanych do tej pory archiwaliów i relacji, Schulz naprawdę zakochany w kobiecie był tylko raz. Za to ze szczerą wzajemnością! Myślę tu o relacji twórcy z pisarką, poetką i filozofką Deborą Vogel. Niestety ani narzeczeństwo, ani ślub nie doszły do skutku, lecz przyjaźń pozostała do końca. Oboje umarli w tym samym 1942 roku.
Oficjalną narzeczoną Schulza była Józefina Szelińska. Obdarzyła go niesamowitą troską, opieką i miłością, lecz nie jestem pewna, czy on postępował podobnie. Ten związek nie przetrwał próby czasu.
Jego mentorką, nie tylko pisarską, była Zofia Nałkowska.
Zawdzięcza jej debiut literacki i przyjaźń, a nawet chwilowe, obopólne zauroczenie. Pisarka opisuje ich relacje w pamiętnikach. Ceniła jego intelekt, wysublimowane posługiwanie się słowem i twórczość graficzną. „Sklepami cynamonowymi” była zachwycona, uważała je za nowatorskie na tle ówczesnej literatury polskiej.
A z czego wynikała jego wolta religijna?
Z pragmatyzmu. Jego narzeczona była katoliczką. Występując z gminy żydowskiej, mógł wziąć z nią ślub cywilny. Gdyby nie ten fakt, pozostałby w gminie, choć nie był religijnym Żydem. W synagodze zdarzało mu się, jak twierdziła Szelińska, bywać raz do roku – w najważniejsze święto Jom Kippur (Pojednania) – być może aby poczuć własne dziedzictwo i dać upust tradycji. Schulz nie dokonał konwersji, choć prasa pomyłkowo o tym donosiła. Pozostał bezwyznaniowcem, co rodziło sporo problemów natury administracyjnej.
Politykę omijał?
Na pewno się nią interesował. Raczej unikał jednoznacznego przyporządkowania do jakiejś opcji. Widział w życiu straszne rzeczy, w młodości krwawe rozruchy po wyborach miejskich, potem uciekał przed niszczycielskim frontem Wielkiej Wojny, obserwował narodziny nazizmu, komunizmu, bał się, chociaż udawał, że nie zauważa brutalizacji świata. Napisał eseje o Józefie Piłsudskim, co świadczy o uznaniu i szacunku dla tej postaci.
Jak przetrwał okupację sowiecką?
Psychicznie – bardzo źle. Wraz z jej nastaniem udało mu się zdobyć pracę w utworzonej przez Sowietów szkole, bo polskie zlikwidowano. W tym czasie stał się jedynym żywicielem domu – na utrzymaniu miał schorowaną starszą siostrę, jej dorosłego syna oraz sędziwą kuzynkę. Okupanci wykorzystywali go do malowania portretów Stalina, ilustrował też „Bolszewicką Prawdę”. Malował, rysował, robił to, co umiał najlepiej, choć słał także rozpaczliwe listy do Lwowa w poszukiwaniu jakiejś posady. Usiłował odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Raz zatrzymało go NKWD. Innym razem ptaki zapaskudziły wielki portret Stalina jego autorstwa – a on nie krył satysfakcji z tego faktu.
W tamtym czasie oazą stało się dlań środowisko artystów związanych z malarzem Markiem Zwillichem i malarką Anną Płockier, tzw. borysławskie zagłębie artystyczne. Bywał u nich, lubił spędzać czas z młodymi, rozmawiali, wygłupiali się, tyle mogli.