Gdy Stanisław wydawał tę książkę, jego syn Krzysztof Kamil miał zaledwie trzy lata. Jak powszechnie wiadomo, oba imiona przyszłego poety także brały swój rodowód z literatury. Krzysztof Cedro z „Popiołów” Stefana Żeromskiego był ulubionym bohaterem matki Baczyńskiego – Stefanii, autorki podręczników do nauki języka polskiego. Z kolei Cyprian Kamil Norwid stanowił obiekt uwielbienia obydwojga rodziców.
Wojenna reaktywacja romantyzmu
Norwidem zainteresował się również sam Krzysztof Kamil Baczyński. Stało się to jednak dopiero na przełomie 1941 i 1942 roku. Zresztą nie było to wówczas zjawisko odosobnione. Jak pisał poeta, autor „Afazji Polskiej” Przemysław Dakowicz, atak Niemiec na ZSRR uświadomił ówczesnym dwudziestolatkom, że okupacja szybko się nie skończy – mało tego będzie się brutalizować.
Perspektywa ziszczenia się idei tysiącletniej Rzeszy sprawiała, że młodzi ludzie zaczynali działać, a wśród tych bardziej uwrażliwionych na literaturę, wracały do łask dwa XIX-wieczne nazwiska: Cyprian Kamil Norwid i Juliusz Słowacki.
To również efekt swoistej literackiej sinusoidy. Wśród twórców dwudziestolecia międzywojennego romantyzm nie cieszył się dużą popularnością. Młodzi autorzy i autorki, którzy próbowali – idąc za słowami skamandryty Jana Lechonia – „wiosnę, nie Polskę zobaczyć”, rezygnowali z romantycznych mitów na rzecz poszukiwań nowego języka. Historiozoficzna logika podpowiadała jednak, że prędzej czy później musiał nadejść czas, kiedy estetyczne wahadło odbije w przeciwną stronę. Wybuch II wojny światowej ten stan rzeczy tylko przyspieszył.
Wyjątek dla anatemy, jaką obłożono romantyzm, stanowił Juliusz Słowacki, którego w II RP otoczono niemal kultem państwowym. Nie bez znaczenia była tu słabość, jaką do wieszcza żywił Józef Piłsudski (Marszałek kazał wyryć sobie na nagrobku słowa z „Króla-Ducha”), a także sprowadzenie prochów poety do Polski w 1927 roku. I to właśnie autor „Ody do wolności” okazał się poetyckim alter ego Baczyńskiego.
Kolejne wcielenie Króla-Ducha
Twórczość Słowackiego miała niebagatelny wpływ na duchowy i poetycki rozwój Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. W 1947 roku poeta i eseista Jerzy Zagórski opublikował na łamach „Tygodnika Powszechnego” tekst „Śmierć Słowackiego”, w którym porównywał obydwu twórców. I choć być może śmiałość tego zestawienia była nieco na wyrost – prawdopodobnie spowodowały ją wciąż żywe emocje po śmierci Baczyńskiego – to autorowi tekstu udało się w obu życiorysach dostrzec szereg podobieństw.
Zagórski przyjrzał się bowiem nie tyle twórczości poetów, ile ich życiu rodzinnemu: porównywał ojców i matki pisarzy. I faktycznie domy rodzinne, staranne wychowanie i cieplarniane warunki stworzone do „literackich lotów” wydają się w obu przypadkach bardzo podobne. Najciekawsze jednak było to, że Zagórski dostrzegł również podobieństwo fizyczne między Słowackim a Baczyńskim, choć zarazem asekurował się twierdząc, że to nie tyle lustrzane odbicia, co wspólny „antropologiczny rys”.