Do takich mistrzów, na których zawsze jest popyt, a teraz nawet jeszcze większy, należy zmarły pięć lat temu Wojciech Fangor. Jak mówi Stefan Szydłowski, marszand i kurator, mógłby sprzedać każdą ilość kompozycji Fangora „z kołem” bądź „ z falą”. Chodzi o najbardziej rozpoznawalny etap twórczy w dorobku tego malarza (lata 60. i 70. XX w.), kiedy pracował nad pozbawionymi konturów, rozpływającymi się okręgami, a później formami falującymi. A że pan Wojciech próbował rozlicznych wariantów kolorystycznych, jest tego całkiem sporo. Co nie znaczy, że każdy obraz osiąga cenowy Everest.
Ale w grudniu 2020 tak się stało. Kompozycja zatytułowana jak zwykle u Fangora szyfrem „M22” z 1969 roku pozbawiła nabywcę niebanalnej kwoty wynoszącej 7 mln i 316 tysięcy. Kilka miesięcy wcześniej za inną pracę tego autora zapłacono „tylko” 3 mln 180 tysięcy.
Na podobne wyżyny wspięło się kilka innych dzieł, w tym Jana Matejki wyimaginowany, stylizowany na styl renesansowy portret „Wit Stwosz jako dziecko” (3,3 mln); „Autoportret w stroju polskiego szlachcica” Maurycego Gottlieba, zresztą ucznia Matejki (3,12 mln); oraz Romana Opałki „Detal” (3,2 mln).
Cóż to jednak wobec osiągnięć (pośmiertnych) pewnej utalentowanej Polki: „Portret Marjorie Ferry” pędzla Tamary Łempickiej zmienił właściciela za aż 82 mln złotych (w przeliczeniu).
Czas artystycznego matriarchatu
Nie tylko Strajk Kobiet wysforował się na czoło naszego życia społecznego (w sieci i na ulicach). Chyba jeszcze nigdy płeć piękna nie zdominowała w równie intensywny sposób życia artystycznego. Zarówno w Polsce, jak w innych krajach. Chyba naprawdę w sztuce skończyła się „era męska” i nadciąga czas artystycznego matriarchatu.