Najlepszy film Stanisława Barei ze scenariuszem Stanisława Tyma, czyli „Miś”, jest często powtarzany przez telewizyjne kanały filmowe i jest dostępny w internecie. Powiedzonka z „Misia” weszły do języka potocznego i jest to jeden z niewielu filmów, które znają dobrze wszyscy Polacy. To życie po życiu filmu – nie ma przecież już świata, który opisywał – jak najlepiej świadczy o jego klasie artystycznej.
„Miś” choć okazał się ponadczasowy, jakoś podskórnie musi informować młodszych widzów o czasach, które przedstawia. Sam miś, czyli niby ludowa kukła ze słomy, gigantycznych rozmiarów – co ciekawe, identyczne mniejsze były do kupienia w „Cepelii” – symbolizuje absurd, marnotrawstwo i trwanie w świecie pozorów ustroju socjalistycznego. Przelot kukły uczepionej do helikoptera nad Warszawą jest metaforą tyleż pojemną, co wymowną i poruszającą wyobraźnię.
W rozmowie pomysłodawcy misia z inwestorem w jego budowę – za państwowe pieniądze – padają słowa, że „tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom i to nie jest nasze ostatnie słowo”. Nasze, czyli dziesiątej przemysłowej potęgi świata, a że „nikt nie wie, po co jest ten miś”, to „nie ma obawy, że ktoś zapyta”. Zabawa z misiem, która miała przynieść profity jest bezpieczna, bo ten miś był dęty i pompatyczny, jak cała „Przerwana dekada”, w jej duchu i stylu.
„Miś” – jak inne filmy Barei – jest kroniką epoki Edwarda Gierka, a sam miś pomnikiem sekretarza, prawdziwszym, niż pomnik na kółkach, ronda i ulice jego imienia, co warto wspomnieć pięćdziesiąt lat po słynnym pytaniu: „Pomożecie?” i propagandowej, rzekomej odpowiedzi: „Pomożemy!”. W tym roku w maju będzie czterdziesta rocznica wejścia „Misia” do kin, co na pewno nie byłoby możliwe, gdyby nie „karnawał” Solidarności. W epoce Gierka lubiano rocznice i w tym roku mamy rocznicę początku i rocznicę jej końca.
Osoba pierwszego sekretarza nie ma tu nic do rzeczy, cały system był absurdalny i nierzeczywisty, a gdy był dopiero wprowadzany lub zagrożony, mordował. Lata siedemdziesiąte w PRL i tak wypadają najlepiej w całym obozie satelitów ZSRR, a nic nie opisało ich lepiej, niż komedie Stanisława Barei.
Stanisław Bareja naprawdę zbytnio nie odrealniał. W „Misiu” jest scena, w której wydaje się, że reżyser i scenarzysta ostro przesadzili: w barze mlecznym sztućce i talerze są na łańcuchach i śrubach. Cóż, w Warszawie były uliczne automaty do wody sodowej z jedną dla wszystkich szklanką na łańcuchu. Daję na to uroczyste słowo honoru. Dawanie więcej przykładów swoistego realizmu „Misia” nie ma sensu, wszyscy żyjący czy dojrzewający w PRL je przecież znają.
– Krzysztof Zwoliński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy