Terytorialny apartheid
Była to pierwsza oznaka trudności, z którymi Macronowi przyjdzie się zmierzyć. W Paryżu można różne rzeczy mówić i dekretować, ale my tu w szkołach ZEP stajemy naprzeciw wszystkich tych wrogich uczniów – argumentowali nauczyciele. A francuskie państwo nie ma możliwości chronienia każdego z osobna. Państwowa machina poszła w ruch, zamknięto kilka stowarzyszeń muzułmańskich, aresztowano kilku kaznodziei nienawiści. Za mało – argumentowali krytycy. Wielu muzułmanów żyjących na terytorium republiki nie podziela jej wartości i ponad nimi stawia prawo szariatu (według tego samego sondażu Ifop z września – 40 proc.). Wśród młodych muzułmanów (18–25 lat) jest to aż 75 proc. Trudno sobie wyobrazić, by wzięli sobie słowa Macrona o obietnicach laickiej republiki do serca. Już w 2015 r. ówczesny socjalistyczny premier Manuel Valls stanowczo potępił „społeczny, terytorialny i etniczny apartheid”. To przemówienie także – o ironio – wygłoszone było w Les Mureaux. Nikt się w gettach jego słowami nie przejął. Jak słusznie zauważył filozof Rémi Brague w wywiadzie dla dziennika „Le Figaro”, istnieje we Francji tendencja „do tworzenia kolejnych ustaw i życia w iluzji, że będą one bardziej przestrzegane niż te poprzednie”. „Część społeczeństwa nienawidzi kraju, w którym żyje, to jest prawdziwy problem, o którym nikt nie chce mówić” – uważa filozof
10. Ustawa z 2010 r. zakazująca kobietom noszenia burki w przestrzeni publicznej nie jest przestrzegana, bo każda próba interwencji policyjnej i wypisania mandatu kończy się brutalnymi atakami na policjantów. Stanowi ona prawo martwe. Publicysta Ivan Rioufol twierdzi zaś, że zamiast „bredzić” o separatyzmie islamskim i laickości, francuski prezydent powinien był jasno powiedzieć, że ci, którzy są przywiązani do prawa szariatu, „są niepożądani w republice”. „Wynocha! – to powinien im Macron był przekazać” – uważa publicysta.
Tymczasem, jak przekonuje Rioufol, kolejne 165 tys. azylantów napłynęło w tym roku do Francji. Na jej terytorium żyje ok. 40 tys. nieletnich migrantów, których nie można deportować. „By móc mówić o suwerennym państwie, powinno ono być najpierw w stanie chronić swoje granice” – zaznacza publicysta.
Wyzwanie stojące przed Macronem jest więc ogromne, bo muzułmanów jest we Francji nawet 8 mln. Większość ma francuskie obywatelstwo, jednak kilkadziesiąt lat polityki tożsamościowej lewicy wytworzyło w nich poczucie bycia ofiarą systemu. Wciąż nie brakuje tych, którzy twierdzą, że bieda w gettach prowadzi do radykalizacji, brak integracji muzułmanów jest zaś wynikiem nierówności społecznych.
Żeby móc walczyć z wrogiem, który chce, jak twierdzi Macron, zniszczyć republikę, trzeba go najpierw nazwać. Dlaczego słowa „islam” czy „muzułmanie” nie przechodzą przez gardło francuskiemu prezydentowi? Co jest warta ustawa, w której słowo „islamizm” w ogóle się nie pojawia? Macron o nim wprawdzie mówił głośno i wyraźnie, ale z ustawy, która ma trafić do parlamentu, ten termin zostanie wykreślony, by nie obrażać uczuć religijnych muzułmanów. Francuskie państwo woli dalej udawać, że islamizm nie ma nic wspólnego z islamem. Pojawiły się nawet głosy, że Samuela Paty’ego zabiła nienawiść, a ta przecież nie ma ani narodowości, ani wyznania.