Cywilizacja

Imamowie szkoleni przez państwo laickie? Francuskie marzenia o oświeconym islamie

Radykalny islam jest wszędzie, na szczeblu lokalnym, w stowarzyszeniach, szkołach, na uniwersytetach i w meczetach. Żeby z nim walczyć, Emmanuel Macron musiałby wyzbyć się odruchu politycznej poprawności, a już pokazał, że go na to nie stać.

„Partie ping-ponga czy mecze bokserskie, jeśli kto woli, rozgrywają się dzień w dzień między dwoma przeciwnymi obozami. Z jednej strony kulturowa lewica, zaprzeczająca problemowi radykalnego islamu i żyjąca w negacji negatywnych skutków polityki wielokulturowości, z drugiej – skrajna prawica, gotowa przyłożyć w mordę każdemu, kto nie widzi tego problemu dokładnie tak samo jak ona. Pośrodku jak zwykle pustka” – tak francuski filozof i socjolog Jean-Pierre Le Goff opisywał stan debaty publicznej we Francji po tym, jak prezydent Emmanuel Macron ogłosił 2 października, że zamierza walczyć ze zjawiskiem, które określił mianem „separatyzmu islamistycznego”. Tego dnia Macron wygłosił długie przemówienie w podparyskiej gminie Les Mureaux, kończąc wielomiesięczny spór wewnątrz francuskiego rządu, także natury semantycznej, jak podejść do delikatnej kwestii terroryzmu islamskiego, tworzenia się równoległych społeczeństw w imigranckich gettach oraz wzmocnienia zasady laickości państwa.
Walka Emmanuela Macrona z „islamskim separatyzmem” wywołała gniewne reakcje muzułmanów w wielu krajach świata. Na zdjęciu: demonstracja w Dżakarcie, 2 listopada 2020 r. Fot. Oscar Siagian/Getty Images
Pojęcie „islamistyczny separatyzm” pojawiało się w przemówieniach Macrona co najmniej od roku1. „Niepodzielna Republika nie dopuszcza żadnej separatystycznej przygody ”– mówił francuski prezydent m.in. we wrześniu podczas uroczystości z okazji 150. rocznicy proklamacji republiki w Panthéonie. We francuskiej debacie publicznej pojęcie to jest jednak obecne o wiele dłużej. Zostało użyte m.in. w marcu 2018 r., w liście otwartym opublikowanym na łamach dziennika „Le Figaro” i podpisanym przez 100 znanych osobistości francuskiego życia publicznego, w tym filozofa Alaina Finkielkrauta oraz byłych ministrów Luca Ferry’ego oraz Bernarda Kouchnera. „Nowy separatyzm dobrze się maskuje, udaje, że jest niegroźny, ale tak naprawdę jest używaną przez islamizm bronią kulturowego i politycznego podboju. Islamizm chce być z osobna, bo odrzuca innych, w tym muzułmanów, którzy nie podzielają jego poglądów. Islamizm nienawidzi suwerenności demokratycznej, bo odmawia jej legitymacji. Islamizm czuje się upokorzony, gdy nie dominuje” – głosił list. Przeszedł bez większego echa. Był bowiem wyrazem debaty toczącej się nad Sekwaną od prawie 20 lat, od chwili opublikowania głośnej książki „Utracone terytoria republiki” („Les Territoires perdus de la République”), gromadzącej doświadczenia nauczycieli z tzw. stref edukacji priorytetowej (ZEP), jak są nazywane eufemistycznie we Francji imigranckie getta. Władze oraz media pozostały na te świadectwa głuche, te lewicowe i te prawicowe, podobnie jak na skargi nauczycieli akademickich, że fundamentalistyczny islam powoli wdziera się na uniwersytety2. Dziwna omerta przykryła cały ten seksizm, antysemityzm oraz islamizm, który stał się udziałem szkolnictwa republikańskiego, mającego przecież uczyć wartości laickiego i demokratycznego społeczeństwa. Liberté, egalité, fraternité! Tyle w teorii, bo w praktyce nauczyciele już od dawna bali się bronić tych wartości przed rosnącą rzeszą wrogo do nich nastawionych muzułmańskich uczniów. Wydawca książki, historyk Georges Bensoussan, tak bardzo obawiał się zarzutu rasizmu, że wydał ją pod pseudonimem Emmanuel Brenner. W tym czasie bracia Kouachi oraz Amédy Coulibaly, którzy w styczniu 2015 r. dokonali zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” i żydowski supermarket Hyper Cacher w Paryżu, byli uczniami francuskich szkół średnich3. Ich republikanizm nie uchronił przed radykalizacją obydwu.

Co takiego się stało, że omerta została nagle zniesiona, że dziś nie tylko prezydent Francji, lecz także media z lewej i prawej mówią o równoległych społeczeństwach, o konieczności „ożywienia paktu republikańskiego”?
Portret członków redakcji „Charlie Hebdo” zamordowanych w zamachu terrorystycznym 7 stycznia 2015 r. w Paryżu, autor – Christian Guemy. Zbrodni dokonali muzułmanie, którzy przeszli laicką edukację we Francji. Fot. Marc Piasecki/Getty Images
Zamachy i klientelizm

Najważniejszym powodem są zamachy, początkowo spektakularne. W związku z wojną domową w Syrii, ze wzrostem siły Państwa Islamskiego, fali imigracji lat 2015/2016. Najpierw zamachy w latach 2012 i 2013 w Tuluzie oraz Montauban, potem, w 2015 r., atak na redakcję „Charlie Hebdo” i seria zamachów w Paryżu i Saint-Denis, m.in. na salę koncertową Bataclan. W lipcu 2016 r. atak terrorystyczny w Nicei, podczas którego zamachowiec ciężarówką potrącił osoby spacerujące po Promenadzie Anglików. Zaledwie kilka dni później islamiści zabili księdza podczas mszy w kościele Saint-Étienne-du-Rouvray, koło Rouen. Był to pewien znak zmiany strategii terrorystów. Państwo Islamskie, dogorywające w Syrii, nie miało już środków na prowadzenie wojny z Zachodem, a działania francuskich władz znacznie utrudniały zdobycie broni oraz materiałów wybuchowych. Zaczęły więc się mnożyć ataki tzw. samotnych wilków, za pomocą noży, młotków czy maczet. Celem są często kościoły, które dla islamistów wciąż pozostają symbolem znienawidzonego Okcydentu. Na pohybel promowanej przez republikę laickości4.

Wraz z zamachami zaczęła rosnąć popularność skrajnej prawicy nad Sekwaną. Front Narodowy Marine Le Pen, partia przez długie bytująca gdzieś na marginesie sceny politycznej, za sprawą kryzysu euro i migracyjnego stała się nagle trzecią, a nawet drugą siłą polityczną we Francji. Zaczęły się rysować podziały nie tylko na muzułmanów i niemuzułmanów, radykałów islamskich i umiarkowanych wyznawców Allacha. Także na tych, którzy o islamizmie mówią, i na tych, którzy nie tylko milczą, lecz także traktują radykałów jako wdzięczną polityczną klientelę, która pozwala im wygrywać wybory na różnych szczeblach lokalnych5. Polityczną klientelę tej lewicy, która ciągle ma usta pełne frazesów o kolonializmie i rasizmie. Na tle stałej groźby zamachów, atmosfery strachu zaczęto mówić o tych, którzy otwarcie bratają się z imamami i ze stowarzyszeniami muzułmańskimi za kilka głosów w urnie. O meczetach stawianych w zamian za poparcie muzułmańskich wyborców. O przedmieściach, gdzie państwo francuskie jest niemal nieobecne, tak wrogo ich mieszkańcy są do niego nastawieni.

Jak daleko sięga współpraca między islamskimi radykałami a tradycyjnymi partiami, pokazuje przykład gminy Bobigny w departamencie Seine-Saint-Denis. Dziennikarka agencji AFP Ève Szeftel twierdzi, że poseł centrystycznej partii Unia Demokratów i Niezależnych (UDI) Jean-Christophe Lagarde związał się w celach elektoralnych z członkami tzw. gangu barbarzyńców, którzy w 2006 r. porwali i brutalnie zamordowali młodego Żyda Ilana Halimiego6. Według niej poseł płacił łapówki członkom gangu oraz osobom z nimi związanym, by zdobywali głosy miejscowych wyborców dla kandydata UDI na mera Stéphane’a de Paoli. Była to operacja udana.
Takie wydarzenia, jak atak terrorystyczny w Nicei w lipcu 2016 r., w którym zginęły 84 osoby, przyczyniły się do tego, że we Francji coraz częściej słychać o konieczności „ożywienia paktu republikańskiego”. Na zdjęciu: Promenada Anglików, gdzie doszło do zamachu. Fot. Carl Court/Getty Images
W 2014 r. UDI zdobyła miasto rządzone od 90 lat przez komunistów. De Paoli zgromadził ponad 55 proc. głosów. W zamian żona numeru dwa gangu barbarzyńców Lynda Benakouche, która w czasie kampanii pozowała na ulotkach UDI z przyszłym merem, otrzymała mieszkanie socjalne. Lagarde pomógł załatwić wcześniejsze zwolnienie dla Jeana-Christophe’a Soumbou, ojca jej dzieci, skazanego w 2010 r. na 18 lat odsiadki. Kobieta otrzymała także pracę w merostwie. Jak utrzymuje Szeftel w swojej książce „Burmistrz i barbarzyńcy” („Le maire et les barbares”), poseł UDI wydał ponad 400 tys. euro z poselskiej kasy na łapówki dla lokalnych przestępców, dzierżących władzę w Bobigny. Pieniądze „na dzielni” miał dystrybuować pochodzący z niej asystent parlamentarny Lagarde’a – Kianoush Moghadam. Ile jeszcze było i jest takich gmin jak Bobigny? Nie wiadomo, ale nie był to raczej przypadek odosobniony, tylko wyraz pewnego systemu, który się zadomowił nad Sekwaną.

Francuski islam

Systemu, który doprowadził do tego, że w ostatnich latach partie muzułmańskie zaczęły we Francji wyrastać jak grzyby po deszczu, a na listach tradycyjnych (laickich) partii zaczęli się pojawiać lokalni działacze o profilu islamistycznym. „Dryf separatystyczny” – tak minister spraw wewnętrznych Francji Gérald Darmanin określił wynik drugiej tury wyborów samorządowych w czerwcu7. Według dziennika „Le Figaro” chodzi o niektórych wyłonionych w głosowaniu merów i radnych. Żaden, przynajmniej oficjalnie, nie jest islamskim radykałem i każdy z nich wyprasza sobie takie konotacje. Jednak ich droga życiowa oraz polityczna kariera budzą, według szefa MSW, „niepokój i podejrzenia”. Resort zaczął więc monitorować ich pracę. Chce „odzyskać kontrolę” nad terytorium państwa, nad administracją lokalną, nad duszami i umysłami. Takie hasła przewijały się przez wystąpienia Darmanina i taki cel przyświeca także Macronowi, gdy mówi o walce z separatyzmem islamistycznym. Do tej walki zmusiły go bez wątpienia okoliczności. Za półtora roku nad Sekwaną odbędą się wybory prezydenckie i jak na razie, z wyjątkiem Marine Le Pen, żadnych poważnych politycznych rywali dla Macrona na horyzoncie nie widać. Chaotyczne zarządzanie pandemią COVID-19 osłabiło zaufanie Francuzów do prezydenta, mocno już nadszarpnięte przez wcześniejsze brutalne potraktowanie żółtych kamizelek. Macron miał być zbawicielem, złotym dzieckiem, a stał się twarzą kryzysu Francji. Twarda postawa w kwestii islamskiego fundamentalizmu, taką ma przynajmniej nadzieję, pozwoli mu dalej podzielić prawicę i przechwycić część wyborców Le Pen. Tak, by przy urnach znów chwycił „pakt republikański” i Francuzi znów wybrali „mniejsze zło”.
Za półtora roku nad Sekwaną odbędą się wybory prezydenckie i jak na razie, z wyjątkiem Marine Le Pen, żadnych poważnych politycznych rywali dla Emmanuela Macrona na horyzoncie nie widać. Fot. Gabriel Kuchta/Getty Images
Dlatego Macron w przemówieniu z 2 października w Les Mureaux nie unikał patosu. „Republika to zarazem porządek i obietnica. Kochamy ją, gdy dotrzymuje obietnicy emancypacji” – deklarował, dodając, że „problemem jest islamistyczny separatyzm”. „Ten świadomy projekt polityczno-religijny, który materializuje się poprzez powtarzające się odchylenia od wartości republiki, co często skutkuje konstytuowaniem się kontrspołeczeństw. Problemem jest ta ideologia, która stawia swoje prawa nad prawami republiki. Nie proszę żadnego z naszych obywateli, aby wierzył lub nie wierzył, aby wierzył trochę lub umiarkowanie, to nie jest sprawą republiki, ale proszę każdego obywatela, niezależnie od wyznania, by absolutnie przestrzegał wszystkich jej praw” – zaznaczył8. Przy okazji prezydent Francji ogłosił opracowanie odpowiedniej ustawy, której główną osią ma być wzmocnienie zasady laickości, czyli choćby ograniczenie nauczania religijnego w językach innych niż francuski i ostrzejsze kontrole stowarzyszeń oraz organizacji sportowych, będących często przykrywką dla indoktrynacji islamskiej. Nauczanie dzieci w domu będzie od początku roku szkolnego 2021/2022 „ściśle ograniczone, do przesłanek zdrowotnych”, a zatem stanie się obowiązkowe w placówkach oświatowych od trzeciego roku życia, co ma doprowadzić do likwidacji domowych szkół koranicznych. Wszystkie organizacje pobierające dotacje publiczne będą ponadto zmuszone podpisać tzw. kartę laicyzmu, a funkcjonariusze publiczni będą musieli wykazywać się neutralnością światopoglądową. Faworyzowane będą wspólnoty uznające narzucone warunki gry, w przeciwieństwie do wspólnot separatystycznych, które czekają nadzór i ograniczenia. Macron wyraził również życzenie „uwolnienia islamu” we Francji od wpływów z zewnątrz. Zapowiedział, ni mniej, ni więcej, stworzenie „francuskiego islamu”, z imamami szkolonymi przez francuskie państwo. Republika ma być wszędzie, u progu każdego bloku mieszkalnego w gettach.

Debata, którą wywołała zapowiedź nowej ustawy, jeszcze nie zdążyła na dobre się rozkręcić, gdy w podparyskim Conflans-Sainte-Honorine zginął nauczyciel Samuel Paty z rąk czeczeńskiego radykała, który usiłował obciąć mu głowę. Cała Francja ogłosiła więc, że jest Samuelem (Je suis Samuel), w dobrze już wyćwiczonym rytuale. Nauczyciele po raz pierwszy od lat mieli wrażenie, że władza ich słucha, po tym jak wyszło na jaw, że Samuel Paty był za pokazywanie karykatur Mahometa na lekcjach wychowania obywatelskiego nie tylko terroryzowany przez muzułmańskich uczniów oraz ich rodziców i różnej maści radykałów, lecz także przez własnych kolegów i dyrekcję szkoły, która miała mu za złe, że okazał się tak mało wrażliwy na różnice kulturowe. W liceum Paty’ego już od lat nie uczono o konflikcie na Bliskim Wschodzie ani historii islamu, było to zwyczajnie zbyt ryzykowne. Ustanowił się „bezpieczny” system, który zamordowany nauczyciel zburzył. Jak wynika z opublikowanego we wrześniu sondażu Ifop, 50 proc. nauczycieli w strefach edukacji priorytetowej autocenzuruje się, by „nie wywoływać incydentów” w szkole. Wolność słowa jest istotna, ale nie aż tak, by dla niej tracić głowę9.
Marzenia o oświeconym islamie nie są we Francji niczym nowym – oprócz Emmanuela Macrona (pierwszy od lewej) snuli je prezydenci: Jacques Chirac, François Hollande (pierwszy od prawej) i Nicolas Sarkozy (drugi od lewej). Fot. Stephane Cardinale – Corbis/Corbis via Getty Images
Terytorialny apartheid

Była to pierwsza oznaka trudności, z którymi Macronowi przyjdzie się zmierzyć. W Paryżu można różne rzeczy mówić i dekretować, ale my tu w szkołach ZEP stajemy naprzeciw wszystkich tych wrogich uczniów – argumentowali nauczyciele. A francuskie państwo nie ma możliwości chronienia każdego z osobna. Państwowa machina poszła w ruch, zamknięto kilka stowarzyszeń muzułmańskich, aresztowano kilku kaznodziei nienawiści. Za mało – argumentowali krytycy. Wielu muzułmanów żyjących na terytorium republiki nie podziela jej wartości i ponad nimi stawia prawo szariatu (według tego samego sondażu Ifop z września – 40 proc.). Wśród młodych muzułmanów (18–25 lat) jest to aż 75 proc. Trudno sobie wyobrazić, by wzięli sobie słowa Macrona o obietnicach laickiej republiki do serca. Już w 2015 r. ówczesny socjalistyczny premier Manuel Valls stanowczo potępił „społeczny, terytorialny i etniczny apartheid”. To przemówienie także – o ironio – wygłoszone było w Les Mureaux. Nikt się w gettach jego słowami nie przejął. Jak słusznie zauważył filozof Rémi Brague w wywiadzie dla dziennika „Le Figaro”, istnieje we Francji tendencja „do tworzenia kolejnych ustaw i życia w iluzji, że będą one bardziej przestrzegane niż te poprzednie”. „Część społeczeństwa nienawidzi kraju, w którym żyje, to jest prawdziwy problem, o którym nikt nie chce mówić” – uważa filozof10. Ustawa z 2010 r. zakazująca kobietom noszenia burki w przestrzeni publicznej nie jest przestrzegana, bo każda próba interwencji policyjnej i wypisania mandatu kończy się brutalnymi atakami na policjantów. Stanowi ona prawo martwe. Publicysta Ivan Rioufol twierdzi zaś, że zamiast „bredzić” o separatyzmie islamskim i laickości, francuski prezydent powinien był jasno powiedzieć, że ci, którzy są przywiązani do prawa szariatu, „są niepożądani w republice”. „Wynocha! – to powinien im Macron był przekazać” – uważa publicysta.

Tymczasem, jak przekonuje Rioufol, kolejne 165 tys. azylantów napłynęło w tym roku do Francji. Na jej terytorium żyje ok. 40 tys. nieletnich migrantów, których nie można deportować. „By móc mówić o suwerennym państwie, powinno ono być najpierw w stanie chronić swoje granice” – zaznacza publicysta.

Wyzwanie stojące przed Macronem jest więc ogromne, bo muzułmanów jest we Francji nawet 8 mln. Większość ma francuskie obywatelstwo, jednak kilkadziesiąt lat polityki tożsamościowej lewicy wytworzyło w nich poczucie bycia ofiarą systemu. Wciąż nie brakuje tych, którzy twierdzą, że bieda w gettach prowadzi do radykalizacji, brak integracji muzułmanów jest zaś wynikiem nierówności społecznych. Żeby móc walczyć z wrogiem, który chce, jak twierdzi Macron, zniszczyć republikę, trzeba go najpierw nazwać. Dlaczego słowa „islam” czy „muzułmanie” nie przechodzą przez gardło francuskiemu prezydentowi? Co jest warta ustawa, w której słowo „islamizm” w ogóle się nie pojawia? Macron o nim wprawdzie mówił głośno i wyraźnie, ale z ustawy, która ma trafić do parlamentu, ten termin zostanie wykreślony, by nie obrażać uczuć religijnych muzułmanów. Francuskie państwo woli dalej udawać, że islamizm nie ma nic wspólnego z islamem. Pojawiły się nawet głosy, że Samuela Paty’ego zabiła nienawiść, a ta przecież nie ma ani narodowości, ani wyznania.

Intelektualiści dali zbrodniarzom przyzwolenie na zabijanie

Dla Polski imperialistyczna polityka rosyjska stanowi większe niebezpieczeństwo, ale naszą codziennością jest wojujący islam – mówi francuski pisarz Pascal Bruckner.

zobacz więcej
Osamotniony, niezrozumiany

Macron poniósł już pierwszą porażkę w swojej wojnie z islamskim separatyzmem. Za to, że stanął w obronie karykatur Mahometa z „Charlie Hebdo”, wylała się na niego fala nienawiści w krajach muzułmańskich (z Turcją oraz Iranem na czele), gdzie stał się personifikacją szatana. Konsekwencją było zabójstwo trzech osób przed katedrą w Nicei. Do tego zaczęła go atakować zagraniczna prasa, w tym „The Financial Times”, portal Politico, „The Guardian” , która pisała o „niebezpiecznej laickości”, próbie dzielenia Francji oraz cenzurowania religii. Macron zaczął więc wydzwaniać do redakcji tych mediów osobiście, by wytłumaczyć anglosaskim dziennikarzom „model francuski”. „The Financial Times” skasował artykuł swojej korespondentki, co wywołało falę spekulacji, że zamiast walczyć z terrorystami, Macron walczy o dobry PR i – przyzwyczajony jak dotąd do pochwał na arenie międzynarodowej – teraz usiłuje cenzurować niekorzystne dla siebie opinie11. Na europejskim poziomie politycznym Macron zdaje się w swojej walce z islamistycznym separatyzmem w Europie osamotniony. Mimo deklaracji solidarności niektórych państw, takich jak Holandia czy Austria, żadne nie miało ochoty do niej dołączyć. W końcu po co się narażać muzułmanom12?

W konsekwencji Macron zaczął się w ostatnim czasie wycofywać z niektórych swoich wcześniejszych wypowiedzi, m.in. ze stwierdzenia, że karykatury Mahometa to symbol republiki, by nie dawać pożywki tym, którzy zarzucają Francji, że wypiera religię z życia publicznego, za to chętnie z niej szydzi. „Duch Charliego” to w końcu nic innego, jak tylko skrajnie lewicowa pogarda dla religii, uprawiana pod płaszczykiem wolności słowa. W ten sposób Macronowi jednak będzie trudno przekonać muzułmanów do republiki, tych zwykłych, niezradykalizowanych, których chce mieć przecież po swojej stronie.

Patrząc na to z boku, problem jest dość oczywisty – muzułmanie coraz mniej rozumieją republikę, a ona ich. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat obie strony tego sporu radykalizowały się: muzułmanie oraz republika, która stawała się coraz bardziej postępowa, otwarta i laicka. We Francję lat 60. muzułmanie byli jeszcze w stanie się wpasować, w dzisiejszą – już nie. A islam scala ich tożsamościowo. Daje im wartości, tak potrzebne w tej liberalnej pustce. Ponadto doktryna islamu nie przewiduje czegoś takiego jak asymilacja z obcą kulturą, zamiast tego dzieli świat na ten należący do islamu i ten, który powinien zostać przez niego podbity.
Tekst się ukazał w numerze 35 kwartalnika „Rzeczy Wspólne”. Tytuł pochodzi od redakcji Tygodnika TVP
Do tego Macron musi się zmierzyć ze sprzymierzeńcami politycznego islamu – tożsamościową lewicą, która nie dała się zwieść jego semantycznym sztuczkom i ogłosiła natychmiast, że prezydent Francji chce rozpętać „wojnę religijną” 13. Chodzi oczywiście o część lewicy zblatowaną z organizacjami muzułmańskimi, o Niepokorną Francję i jej lidera Jeana-Luca Mélenchona oraz ruch Tubylcy Republiki (Indigènes de la République), partię tożsamościową, skupioną na wytykaniu francuskim elitom rasizmu i kolonializmu. Te ugrupowania uważają krucjatę Macrona przeciwko islamskim radykałom za wyraz islamofobii, argument ten chętnie powtarzają lewicowe media nad Sekwaną. W pewnym sensie Macron płaci cenę za ostatnie kilkadziesiąt lat polityki wobec muzułmanów, które były naznaczone uległością: granic nie chroniono przed masowym napływem migrantów, rozszerzono program łączenia rodzin, islamskich radykałów nie deportowano, bo w ich krajach pochodzenia groziły im tortury, a Francja to przecież państwo prawa. Uniemożliwiały to zresztą nierzadko Europejski Trybunał Praw Człowieka oraz niechęć krajów pochodzenia do przyjęcia ich z powrotem. Tym z francuskim obywatelstwem go nie odbierano. A gdy udawało się radykałów schwytać, odsiadywali symboliczne wyroki, tak jak ci, którzy udali się walczyć w szeregach ISIS w Syrii, a teraz wychodzą z więzień. Marzenia o oświeconym islamie także nie są niczym nowym – mówili o tym Chirac, Hollande i Sarkozy. Gdyby taki islam był możliwy, dawno by powstał. Jeśli nie we Francji, to gdzie indziej.

Epilog

Walka z islamskim separatyzmem we Francji, choć co do swej zasady jak najbardziej słuszna, przypomina więc walkę z wiatrakami. Została rozpoczęta zbyt późno i jest prowadzona przez prezydenta bez realnego politycznego zaplecza z partią, która jest produktem marketingowym jak on sam, i któremu dbanie o PR zdecydowanie lepiej wychodzi niż polityka, czy to na poziomie wewnętrznym, czy na arenie międzynarodowej. Próżno tu wyliczać wszystkie inicjatywy Macrona, które rozbiły się o ścianę sprzeciwu społecznego bądź niechęci europejskich partnerów. Radykalny islam jest wszędzie, na szczeblu lokalnym, w stowarzyszeniach, szkołach, na uniwersytetach i w meczetach. Żeby z nim walczyć, Macron musiałby wyzbyć się odruchu politycznej poprawności, a już pokazał, że go na to nie stać. Ponadto w swoim dążeniu do władzy osłabił polityczne centrum, pozbawiając się potencjalnych sojuszników. Ani centroprawica, ani centrolewica w postaci socjalistów nie będą chciały go otwarcie wesprzeć14. Istnieje więc uzasadniona obawa, że po krótkim okresie „aktywizmu”, jak nazywają media nad Sekwaną działania prezydenta, wszystko wróci do normy – do koślawych kompromisów, ustępstw i przyzwoleń.

– Aleksandra Rybińska
politolog, publicystka portalu wPolityce i tygodnika „Sieci”

Zdjęcie autorki: Mateusz Marek/PAP


TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Islam w służbie świeckich państw, 02.12.2020
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.