Porozmawiajmy jeszcze o cyklu „Szerokie tory”, którego jest pani autorką. Którą z tych historii nosi pani w pamięci do dziś?
Cały czas myślę o jednym z pierwszych bohaterów, którym był bezdomny jedenastoletni Wasia. Klął jak szewc, palił papierosy i wiedział, jak okraść kiosk na ulicy. Mimo to zachował niezwykłą wrażliwość. Wasia nigdy nie był w szkole, ale rozmawiał ze mną na bardzo poważne tematy – o demokracji, o AIDS, o alkoholizmie. Jedyne, czego nie wiedział to, gdzie leży Polska. Kiedy się rozstawaliśmy, obydwoje płakaliśmy. Obiecałam mu, że gdy znowu przyjadę do Rosji, to go odnajdę. Niestety nie udało mi się. Do tej pory mam przez to wyrzuty sumienia.
Często wspominam też reportaż o moskiewskiej szkole kadetek. Widziałam tam małe dziewczynki, które żyją w takim reżimie, że niejeden dorosły by nie wytrzymał. Najmłodsze mają 9 lat, ale zamiast bawić się lalkami, uczą się obsługi kałasznikowa. Karabin waży 4 kilogramy. Odrzut po wystrzale ma taką siłę, że może powalić nawet dorodną nastolatkę. Dlatego najmniejsze kadetki strzelają w pozycji leżącej. Dziewczęta jak w armii noszą mundury, nie wolno im mieć żadnych prywatnych ubrań i ozdób. Ich dzień rozpisany jest co do minuty. Od 7 rano do 21.30. Mają tyle zajęć, że aż trudno to spamiętać. Od języków obcych po etykietę. Wszystko dlatego, że szkoła kadetek jest kuźnią kadr i elit Rosji. A wzorowa obywatelka musi być wszechstronna, musi być wzorową matką i żoną. W reportażu widać, że dziewczęta świetnie sobie radzą. Nie oznacza to jednak, że nie mają chwil słabości. Gdy zapytałam jedną z nich, czy zdarza jej się płakać w poduszkę, to spuściła głowę i przyznała, że tak…
Jak pani pracuje nad swoimi reportażami i filmami?
Przede wszystkim na bieżąco czytam rosyjską prasę – zarówno oficjalną, jak i opozycyjną, przeglądam internet. Szukam ciekawych i ważnych tematów. Zawsze wiem, po co jadę i pod tym kątem dobieram swoich bohaterów.
Kiedy np. chciałam pokazać, jak silne są tradycje na Kaukazie, to wymyśliłam, że zrobię reportaż o porwaniach dziewcząt dla ożenku. Łatwo nie było. Nakłonienie bohaterów do zwierzeń przed kamerą wcale nie jest proste. Do każdego trzeba znaleźć osobny klucz. Ale wszystkich tajników nie zdradzę. To moje „know how”. Powiem tylko, że najbardziej otwarci są ludzie biedni, którzy nie mają nic do stracenia. Z bogatymi jest gorzej, bo – jak mówią – pieniądze lubią ciszę. Dlatego bardzo dumna jestem z dokumentów o milionerach. Np. o Germanie Sterligowie z Rosji czy Aleksandrze Jarosławskim z Ukrainy. Jeśli chodzi o tego ostatniego, to byliśmy jedyną ekipą filmową, którą wpuścił do swojej rezydencji. Reportaże i filmy dokumentalne pozwalają widzowi dotrzeć do miejsc, których nigdy sam nie odwiedzi. Dają szanse poznać życie innych ludzi i zastanowić się nad swoim. Dlatego dokumenty mają ogromną siłę. I za to między innym kocham swoją pracę.
– rozmawiała Marta Kawczyńska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy