Kultura

Kartka od Judasza. Co mógł nakreślić przed samobójstwem?

Kościoły Wschodu ani Zachodu nie przesądzają ostatecznie o potępieniu Iskarioty, przywołując jedynie obecne w Ewangeliach świadectwo jego rozpaczy. A skoro tak, można by, nie wkraczając na grunt tak niepewny, jak jego rola w planie Zbawienia, zastanowić się przez chwilę: jak mogłyby wyglądać ostatnie słowa Judasza, jego pożegnalny list?



Samobójstwo jest jednym z najbardziej tragicznych czynów, jakich dopuszcza się człowiek. Zarazem, paradoksalnie, jest czynem najgłębiej ludzkim. Najbardziej żarliwi materialiści, upierający się, by widzieć w homo sapiens zaledwie jeszcze jeden, równy innym gatunek, nie mogą zaprzeczyć, że jest to jedyny gatunek zdolny do podobnego aktu. Oczywiście, zwierzęta w panice rzucają się ze skały czy w ogień, trudno też nie przypisać, antropomorfizująco, wielkiej odwagi pliszce, która wychodzi naprzeciw psu myśliwskiemu, żeby ocalić gniazdo pełne piskląt. Rozpacz, lęk lub poczucie winy doznawane w takim natężeniu, by popychały do świadomego podniesienia na siebie ręki – to jednak rzecz arcyludzka. Jak w „Pochwale złego o sobie mniemania” pisała noblistka:

Samokrytyczny szakal nie istnieje.
Szarańcza, aligator, trychina i giez
żyją jak żyją i rade są z tego.

Sto kilogramów waży serce orki,
ale pod innym względem lekkie jest.

Nic bardziej zwierzęcego
niż czyste sumienie
na trzeciej planecie Słońca.


Samobójstwo towarzyszyło ludzkości od początku: po miecz lub truciznę sięgały dziesiątki bohaterów antycznych, od Katona (młodszego) po Kleopatrę, choć w rzeczywistości nieco rzadziej może niż w sztukach Williama Szekspira. Już w tamtych czasach usiłowali je zrozumieć filozofowie, teolodzy i poeci: po prawnikach, spowiednikach i psychiatrach przyszedł czas na psychologów i socjologów, i gdzieś na skrzyżowaniu wszystkich tych dziedzin narodziła się suicydologia. Jej pierwszym klasykiem stał się tytan socjologii Émile Durkheim, a pierwszym, który oficjalnie sięgnął po tytuł suicydologa – amerykański psycholog Edwin Shneidman.
„Samobójca” (Le Suicidé) pędzla Édouarda Maneta, z ok. 1877 roku. Fot. The Bridgeman Art Library, Object 593052, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=55031620
Niestety, im dalej w ten las („las samobójców” – odzywa się w pamięci echem XIII pieśń „Piekła” Dantego), tym więcej drzew: nie tylko dlatego, że samobójstwo, ze swoim milionem ofiar rocznie, jest dziesiątą co do częstotliwości przyczyną śmierci wśród ludzi. Również dlatego, że rozszerzona refleksja nad tym czynem obejmuje nie tylko same akty odebrania sobie życia, lecz również próby samobójcze, myśli i nastroje samobójcze, a zataczając jeszcze szerszy krąg – wszelkie działania autodestrukcyjne. Nie ograniczają się one przy tym tylko do znanego niestety dobrze w Polsce „zapijania się na śmierć”: teoretycy, praktykujący raczej z pojęciami niż z ludźmi, stale rozszerzają listę podobnych zachowań, umieszczając na niej nie tylko lekomanię i upodobanie do sportów wysokiego ryzyka, lecz i uporczywe niezdrowe odżywanie się. Oczywiście, w podobnie granicznych przypadkach oceniać trzeba intencje i poczytalność: 60-latek z zaawansowaną wieńcówką więcej wie o skutkach swojego łakomstwa niż sześciolatek spragniony lodów.

Jeśli jednak chodzi o twardy grunt bezspornych aktów samobójczych, nadal pozostają w mocy konkluzje Durkheima sprzed ponad wieku: samobójstwo, choć jest czynem indywidualnym, pozostaje zarazem aktem społecznym. Dotyka społeczność (bliskich, znajomych, przypadkowych świadków) znacznie głębiej i dotkliwiej niż naturalna śmierć, ponieważ jest zakwestionowaniem wartości tej społeczności. „Samobójca – pisze Halszka Witkowska, badaczka, o której za chwilę powiemy więcej – to jednostka, która podważa wartość, jaką jest wspólnota. Poprzez swój gest zrywa wszelkie więzi łączące go nie tylko z innymi ludźmi, lecz także ze światem”. Durkheim w swojej pracy z 1897 roku twierdził wręcz (co potwierdzają kolejne pokolenia badaczy), że istnieje ścisła korelacja między częstotliwością samobójstw a stopniem dezintegracji społecznej. Paradoksalny na pozór fakt, iż podczas wojny i okupacji liczba samobójstw spada, jest w świetle tej tezy w pełni wytłumaczalny: w obliczu kataklizmów więzi międzyludzkie ulegają zacieśnieniu.

Zapiski pożegnalne samobójców

Są takie miejsca w górach, gdzie ludzie skaczą w przepaść

Dochodziło do tego koło szczytu Sokolicy w Pieninach.

zobacz więcej
Co jednak z tymi, którzy wahają się na progu swojej ludzkiej i nieludzkiej kondycji, którzy gotowi są już zerwać więź, łączącą ich ze wspólnotą, lecz zachowali jeszcze więź z językiem? O tym usiłuje opowiedzieć niezwykła książka, która ukazała się przed miesiącem nakładem Wydawnictw Uniwersytetu Warszawskiego: „Samobójstwo w kulturze dzisiejszej” Halszki Witkowskiej. Traktuje o jednym z wielu fenomenów, związanych z kulturą samobójstwa – „listach pożegnalnych”, obserwowanych niesłychanie szeroko: jako materiał dowodowy w śledztwie, tragiczna pamiątka, szczególny gatunek literacki i fakt kulturowy.

Objęta patronatem kwartalnika „Kronos” i „Teologii Politycznej” jednocześnie (co samo w sobie stanowi pewien znak jakości treści), praca jest gęsta od danych i obserwacji z wielu obszarów, od statystyki kryminologicznej do literaturo- i filmoznawstwa. Halszka Witkowska rozpoczyna od zwięzłego omówienia najważniejszych ustaleń i kierunków badań suicydologii, by następnie sięgnąć po przejmujący materiał badawczy, jakim jest kilkadziesiąt autentycznych listów samobójców z początku XXI wieku, udostępnionych przez prokuraturę warszawską. Następnie zaś, w analizie gęstej od odwołań kulturowych, analizuje ten zbiór tekstów, warunkowanych przez konwencje literackie, obyczaje, kondycje społeczną każdego z autorów. Listy te mogą zresztą pełnić wiele różnych funkcji – od manifestu, przez zadysponowanie majątkiem, po ostatnią próbę nawiązania komunikacji w akcie przeprosin, pożegnania czy wyznania miłości.

Jak wynika ze statystyk, zapiski pożegnalne pozostawia nieco więcej niż jedna dziesiąta samobójców, pozostali odchodzą w milczeniu. Halszka Witkowska zwraca uwagę na to, że nie są one szczególnie przydatnym źródłem informacji ani dla śledczych, usiłujących ustalić okoliczności śmierci, ani dla bliskich. Są świadectwem sytuacji granicznej, echem dokonującego się „przejścia”, ostatecznego opuszczenia wspólnoty ludzkiej i dlatego ich lektura jest tak przejmująca, mimo ich zwięzłości, często – pewnej konwencjonalności sformułowań. Piszą je przecież często ludzie, którzy posługują się długopisem, żeby sporządzić listę zakupów, podpisać fakturę, a ich najdonioślejszym dokonaniem epistolograficznym bywa widokówka z Międzyzdrojów. Czy potrafią napisać, jak Witkacy w wierszu-wizji Czesława Miłosza, traktującym o 17 września 1939: „Ogień, piołun i kurz. / Oto stoję w obliczu niepodzielnej rzeczy. / Ogień, piołun i dzika czereśnia / Na płaskim rumowisku nietrwałych państw”? Zwykle nie, zwykle powtarzają bezradnie „Przepraszam” i „Kocham Was”. Lektura ich listów nie jest przez to mniej wstrząsająca.
„Samobójstwo w kulturze dzisiejszej. Listy samobójców jako gatunek wypowiedzi i fakt kulturowy”, Halszka Witkowska. Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, 2021
O Witkacym wspominam, ponieważ Halszka Witkowska pisze w swojej pracy również o listach pożegnalnych jako o motywie literackim i filmowym: listy pożegnalne piszą przecież Werter i bohaterowie Aleksandra Sołżenicyna, niezapomniany szeryf Willoughby z „Trzech billboardów za Ebbing” i drugoplanowe postaci w kryminałach. I chociaż ich słowa różnią się zarówno od listów „zwykłych samobójców”, jak i od słów pozostawionych przez pisarzy, od Edwarda Stachury po Wirginię Woolf, to też stanowią fakt kulturowy: mówią o tym, jak wyobrażamy sobie (autorzy i czytelnicy lub widzowie) sytuację pisania „listu pożegnalnego”, jakie wiążemy z nim oczekiwania, czego spodziewamy się dowiedzieć.

Ostatnie kroki Iskarioty

Myślałem o listach pożegnalnych jako motywie literackim, czytając książkę Halszki Witkowskiej w Wielkim Poście i zastanawiając się nad jedną z najbardziej niepokojących postaci w Ewangeliach: nad Judaszem.

Iskariota stał się najsławniejszym być może samobójcą w dziejach świata, niemal symbolem samobójcy, dystansując w tej roli (przynajmniej w kulturze chrześcijańskiej) Sokratesa i Kleopatrę. Jego decyzja o odebraniu sobie życia – z rozpaczy, pod wpływem wyrzutów sumienia – postrzegana była jako kara, wymierzona sobie samemu za zdradzenie Zbawiciela. Jaskrawo kontrastuje ona z męczeńską śmiercią większości pozostałych apostołów – i w pismach starochrześcijańskich przywoływana jest po wielokroć, na długo przedtem, zanim pod wpływem pism św. Augustyna, a następnie św. Tomasza, uznano samobójstwo za grzech ciężki. Kościół od wielu już lat dystansował się od podobnej perspektywy, postrzegając akt samobójstwa jako świadectwo choroby lub rozpaczy – o ostatnich krokach Judasza. I nie przeszkadza w tym fakt, że – rzecz wyjątkowo rzadka i niepokojąca – Pismo przytacza dwie trudne do pogodzenia relacje: według św. Mateusza (Mt 27,5) Judasz miał „pójść i powiesić się”, według św. Piotra (Dz 1,18) „spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego wnętrzności” na polu, zwanym odtąd Hakeldama. W tej drugiej relacji brak elementu woli śmierci, co usiłował nadrobić Papiasz z Hierapolis, jeden z wczesnych ojców Kościoła, przypisujący Judaszowi popełnienie czegoś w rodzaju seppuku. Bibliści podejmowali wiele prób, by pogodzić ze sobą oba świadectwa, w wyobrażeniach i na obrazach nieporównanie częściej pojawia się Judasz jako wisielec, nam zaś, czytelnikom Herberta, „huczy przez stulecia / nazwa tego miejsca / hakeldama / hakeldama / to jest pole krwi”.
Jeden z najbardziej znanych w kulturze europejskiego romantyzmu list pożegnalny – Heinricha von Kleista (1777-1811). Niemiecki pisarz przeżywał krytykę swoich dzieł i miał problemy finansowe. Popełnił samobójstwo razem z chorą śmiertelnie przyjaciółką Henriettą Vogel (ur. 1780). Zastrzelił ją, potem siebie. W liście do siostry Ulrike pisał, że zrobiła wszystko, by go uratować, ale „nie można mu było pomóc na ziemi”. Fot. Wikimedia Commons, http://www.knerger.de/html/kleistabdokumente.html, Public Domain
Tych kilka faktów, kilka słów, wytartych i cienkich tak, że niemal przezroczystych, obracano w rękach i umysłach przez stulecia: pamiętamy o 30 srebrnikach, o sporze z Marią o marnotrawienie drogocennego olejku nardowego, o poderwaniu się od stołu w czasie Ostatniej Wieczerzy i pocałunku w Ogrodzie Oliwnym. Uczeni obejrzeli pod światło nawet drugi człon imienia, dociekając, czy Iskariota (gr. Ὶσκαριώτης) rzeczywiście oznacza pochodzenie z miasta Kyriatu? A może, jak chce kilku autorów, „Iskariotes” to zniekształcone łacińskie słowo „Siccarius”, co sugerowałoby związki Judasza z konspiracją sztyletników (łac. Sicarii), skrytobójczymi metodami walczącymi z rzymską okupacją?

Splot grzechu, winy, indywidualnego wyboru zła i wypełnienia się Proroctw nie dawał jednak spokoju niespokojnym umysłom. Spośród Dwunastu, Judasz był najczęściej przedmiotem dociekań najpierw starożytnych herezjarchów, potem zaś – nowożytnych pisarzy. Jednych i drugich trapiła ta sama wątpliwość: czy fakt, że bez zdrady Judasza nie dopełniłby się ostatecznie plan Zbawienia, nie zdejmuje zeń bodaj cząstki straszliwej winy? Kim, ostatecznie, był: największym, jakiego można sobie wyobrazić, winowajcą (nie przypadkiem Dante umieszcza Judasza na dnie Piekła, w paszczy Szatana!), czy bezwolnym narzędziem, „cząstką tej siły, która zawsze zła pragnąc, przecież czyni dobro”?

Z tą niebezpieczną myślą igrali ofici i kainici, najpotężniejsze sekty gnostyckie na przełomie II i III wieku. Jako narzędzie woli Boga przedstawia go autor „Ewangelii Judasza”, pochodzącej najpewniej z II wieku i odkrytej, po stuleciach, w latach 60. XX wieku w Egipcie. O wolną wolę Judasza (lub jej brak) spierali się Erazm z Rotterdamu i Marcin Luter. Do koncepcji Judasza, poprzez którego spełniły się proroctwa, nawiązał rozczytany w Orygenesie Jorge Luis Borges – po nim zaś, w nieporównanie płytszej wersji, powtórzył ją Kazantakis w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa”.

Czy wzywał pomsty na swoją głowę?

Kościoły Wschodu ani Zachodu nie przesądzają ostatecznie o potępieniu Judasza, przywołując jedynie obecne w Ewangeliach świadectwo jego rozpaczy. A skoro tak, można by, nie wkraczając na grunt tak niepewny, jak jego rola w planie Zbawienia, zastanowić się przez chwilę: jak mogłyby wyglądać ostatnie słowa Judasza, jego list?

Mógł go napisać: jako jeden z kilku apostołów był piśmienny, prowadził przecież całą rachunkowość Dwunastu. Jak dotąd, archeolodzy nie odnaleźli żadnych zapisków, które wyszłyby bezpośrednio spod ręki apostołów, w suchych piaskach Egiptu i Syrii zachowały się jednak tysiące papirusów z czasów Jezusa i starszych. Nikt nie mógłby więc oskarżyć powieściopisarza o nadmiar fantazji, gdyby opisał zwykły dzień na Bliskim Wschodzie – wiatr, upał, grupa budowlańców niemrawo poszerzających szosę z myślą o autokarach i TIR-ach – i zawiniątko, wyślizgujące się spomiędzy roztrąconych przez koparkę kamieni.
Jak mógł zachować się list Judasza? Oczywiście, wszystko zależy od tego, kto go odnalazł. Apostołowie uznaliby go zapewne za rzecz nieczystą, straszne świadectwo strasznego czynu. W Wielki Piątek rozproszyli się jednak: ani oni sami nie pokazywali się nikomu na oczy, ani nie potrafiłby do nich trafić żaden z gapiów, którzy natknęli się na zwłoki Judasza.

Skrawek papirusu mógł trafić do rąk Piłata albo kapłanów – nie ma sensu kopiować fantazji Bułhakowa, wiadomo jednak, że obie strony były żywo zainteresowane sprawą. Czy Piłat posłałby go do Rzymu? Wątpliwe: z punktu widzenia otoczenia Tyberiusza stracenie jakiegoś Galilejczyka nie miało żadnego znaczenia, nad głową prefekta zbierały się zresztą chmury i wolał nie zwracać na siebie uwagi. Mógł jednak polecić, by list zachowano w archiwum. Kapłani? Tak, ci po skandalu ze zwrotem srebrników i koniecznością zakupu Hakeldamy również woleli zachować kontrolę nad wszystkim, co wiązało się z Iskariotą.

Co mógł nakreślić, nieszczęsny, błądząc w zapadającym szabasowym mroku? Kogo przepraszał, kogo zapewniał o swojej miłości? Czy usprawiedliwiał się, czy brał na siebie całą winę i wzywał pomsty na swoją głowę?

A może – jeśli pamiętać, że zaledwie jedna dziesiąta, stojąc w obliczu niepodzielnej rzeczy, zdobywa się na to, by skreślić kilka słów – może było i tak, jak w późniejszym o dwa tysiąclecia wierszu Wisławy Szymborskiej, zatytułowanym „Pokój samobójcy”?

Myślicie pewnie, że pokój był pusty.
A tam trzy krzesła z mocnym oparciem.
Tam lampa dobra przeciw ciemności.
Biurko, na biurku portfel, gazety.
(…)
Myślicie, że przynajmniej list wyjaśniał coś.
A jeżeli wam powiem, że listu nie było
i tylu nas - przyjaciół, a wszyscy się pomieścili
W pustej kopercie opartej o szklankę.

– Wojciech Stanisławski


TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Judasz
Zdjęcie główne: Fragment cyklu fresków z 1492 roku, autorstwa Giovanniego Canavesio. Przedstawia Jezusa umieszczonego na krzyżu, Judasza wiszącego na drzewie po popełnieniu samobójstwa oraz Zbawiciela martwego na krzyżu. Fresk znajduje się we Francji, w miejscowości La Brigue, region Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże. Fot. DeAgostini / Getty Images
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.