Ale to kłamstwo sięgało także obozów koncentracyjnych radzieckiej Rosji. Na początku lat 30. w obozach pracy zaangażowanych w budowę Kanału Białomorskiego wydano 12 140 000 egzemplarzy łagrowej prasy, tworzonej „przez więźniów dla więźniów”, drukowanej w językach narodów ZSRS: „najsławniejszy wśród tych periodyków był magazyn »Pierekowka« (»Przekuwanie«), mający nakład 30 000 egzemplarzy. Każdy numer wypełniały peany więźniów o życiu i pracy w łagrze”.
Sztuka i publicystyka łagierników były opowieścią ludzi szczęśliwych, którzy zrozumieli swoje życiowe błędy i zaangażowali się w pełni w budowę najlepszego ze światów. Celowo nie używam w powyższym zdaniu cudzysłowu: na jakikolwiek cudzysłów miejsca tam wówczas nie było. Słowa łagierników i bestialstwa oprawców zjednoczyły się w fikcji, która przez moment sprawiała wrażenie, jakby odniosła triumf nad tym, co realne.
Dlaczego sowieccy decydenci wycofali się z oficjalnej literatury łagrowej jako narzędzia opowieści o budowaniu komunizmu i formy uprawomocnienia własnego państwa?
Datą graniczną okazał się rok 1937, czas gwałtownego wzrostu stalinowskiego terroru. Maksym Gorki, w którym cynizm i serwilizm w niezwykły sposób mieszały się z idealizmem i wiarą w sowiecki projekt, stworzył doktrynę „humanitarnej reedukacji przez pracę”.
Z pedagogów – zdrajcy, kanalie, bydlaki
Literatura łagrowa miała opiewać heroizm pracy nawróconych więźniów, perwersja komunistycznej metanoi (wewnętrznego przeobrażenia) ukazywana była jako świadectwo siły ideologii – wydawało się, że nikt lepiej nie nadaje się na świadka jej potęgi niż skruszony grzesznik, oderwany od całej swojej dotychczasowej egzystencji, poświęcony budowie absurdalnego projektu transportowego, czyli „Biełomora”. Łagiernik miał pokazać tym, którzy jeszcze wątpią i nie trafili do obozu, że mogą się nawrócić, żyjąc swoim codziennym życiem.