Nie odkładaj słuchawki!
Bułhakow znalazł się w przedziwnej sytuacji. Nieoficjalnie chwalono go, oficjalnie potępiano. Łudzono wystawieniem sztuki czy opublikowaniem powieści, by w ostatniej chwili zmieniać decyzję. Bezskutecznie szukał protekcji u mile widzianego na Kremlu Maksyma Gorkiego. Zdesperowany rozesłał do najbardziej wpływowych bolszewików list z prośbą, by go wraz z żoną wydalono za granicę („Niemożność tworzenia jest dla mnie pogrzebaniem za życia”). W razie odmowy oferował, że podejmie się każdej etatowej pracy w teatrze: od reżysera do statysty.
W piątek 18 kwietnia 1930 roku, cztery dni po samobójstwie Majakowskiego, w mieszkaniu Michaiła Afanasjewicza zadzwonił telefon. Wyrwany z poobiedniej drzemki pisarz, gdy usłyszał, że za chwilę będzie z nim rozmawiał towarzysz Stalin, uznał, iż to głupi dowcip i odłożył słuchawkę. Po chwili dzwonek telefonu odezwał się ponownie. – Czy aż tak bardzo wam dokuczyliśmy? – zapytał ktoś z silnym gruzińskim akcentem.
Gensek obiecał pisarzowi pracę oraz spotkanie, do którego nigdy nie doszło. Posada asystenta reżysera w Moskiewskim Teatrze Artystycznym oznaczała jednak koniec klepania biedy. Zwrócono też skonfiskowane rękopisy. Po kilkunastu miesiącach wróciły na afisz „Dni Turbinów”. Stalin, jak się zdaje, był fanem tego dramatu o końcu dawnego świata – oglądał go co najmniej 15 razy. Z autorem bawił jednak w kotka i myszkę. Pozwalał mu żyć i pisać, ale nie publikować.
Trochę potrwało, zanim Bułhakow pojął zasady tej gry. Na razie rzucił się w wir pracy. Adaptował na scenę „Martwe dusze” swojego ulubionego Gogola, wykłócał się z dyrektorem teatru Konstantinem Stanisławskim, który miał zupełnie inną wizję artystyczną. Uciekał w przeszłość, wymyślał sztuki o Molierze, Puszkinie, Iwanie Groźnym. Ale i w nich dopatrywano się aluzji do współczesności. Czyżby liczył, że czerwony car którąś przeczyta i otoczy go opieką tak jak Król Słońce Moliera, zaś car Mikołaj Puszkina?
Kamień dla męczennika
Złudzenia prysły, gdy dramaturg poprosił o zgodę na wyjazd za granicę w celu leczenia nerwicy. Zapewniano, że problemów nie będzie, lecz w urzędzie nagle zaczęto mnożyć formalności. W końcu usłyszał, że jest już za późno i paszport odbierze pojutrze. Ta komedia powtórzyła się jeszcze trzykrotnie, nim dał za wygraną. Napisał skargę do Stalina – odpowiedzi nie było. Zrozumiał, że może podróżować co najwyżej nad Wołgę, do Petersburga albo Kijowa. Tymczasem inny zakneblowany literat, Jewgienij Zamiatin, zresztą przyjaciel Bułhakowa, pozwolenie na przeprowadzkę do Francji dostał od ręki.
Dla kolegów po fachu, którzy ze strachu lub dla kariery grali w czerwonej orkiestrze, Michaił Afanasjewicz był chodzącym wyrzutem sumienia. Odmawiał samokrytyki i przerabiana swoich tekstów w duchu propagandowym. W prasie nadal wylewano na niego pomyje. Najbardziej miażdżące krytyki wycinał i robił z nich albumy, co trudno tłumaczyć inaczej, niż masochizmem. Utrzymywał dystans wobec zdominowanego przez lizusów środowiska. Gdy zaczęła się Wielka Czystka, nie chodził na zebrania, na których potępiano wczorajszych ulubieńców władzy.