Cywilizacja

Prowadzi „asertywną politykę”, czyli własną. Sojusznik nie do zastąpienia

Z władzami Izraela Turcja zawsze była w doskonałych stosunkach, a po pewnym pogorszeniu we wczesnym okresie rządów Recepa Erdogana ostatnio nastąpiła poprawa. Z drugiej strony Erdogan zawsze wspierał Palestyńczyków. Czy sojusznicy Turcji zechcą to wykorzystać?

„Nowa turecka doktryna polityki zagranicznej postrzega Turcję jako kraj otoczony przez wrogów i porzucony przez zachodnich sojuszników. Dlatego zaleca prowadzenie aktywnej polityki i uprzedzające stosowanie siły militarnej poza granicami Turcji. To działanie bardzo odlegle od praktykowanej niegdyś dyplomacji, w połączeniu ze współpracą w dziedzinie handlu i kultuy”.

Tak ocenia rolę Turcji w charakterze sojusznika Zachodu Gonul Tol, analityk z Middle East Institute w Waszyngtonie. Ale Turcja jest w równej mierze sojusznikiem Wschodu – czyli, w tym wypadku, świata muzułmańskiego. Powtarzana z upodobaniem opinia, że z uwagi na swe położenie geograficzne, historię i afiliacje polityczne stanowi pomost między oboma światami, nie jest na wyrost. I wszystkie strony dobrze o tym wiedzą.

Do prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana można mieć całą litanię zastrzeżeń. Choć nie objął władzy w drodze zamachu stanu, wobec przeciwników postępuje jak czystej krwi dyktator: prześladuje ich, jeśli zaś może – a może zawsze – w sposób bezwzględny sie ich pozbywa. Usta ma pełne słów o demokracji, ale w jego działaniach trudno się dopatrzeć dla niej poszanowania. Jeśli prawdziwe są doniesienia, że zgromadził wielki majątek, rodzi to podejrzenia, bo pochodzi ze skromnej, niezamożnej rodziny i gdy rozpoczynał karierę polityczną, nie miał nic. Kocha splendor i luksus – dowodem Biały Pałac, ogromna prezydencka rezydencja w Ankarze, bardziej okazała niż pałace sułtanów, i ceremoniał, w którym jest miejsce na odwołania do wielkiej przeszłości Turcji.
Turecki prezydent przyjmuje gości w Białym Pałacu w Ankarze. Fot. Kayhan Ozer/Anadolu Agency/Getty Images
Jedno trzeba Erdoganowi przyznać: umie poruszać się na styku światów. Co oznacza, że jest rasowym politykiem, sprawnie kalkulującym i pozbawionym sentymentów, choć – zapewne specjalnie na użytek publiczny, czyli właśnie w sposób wykalkulowany – niekiedy je ujawnia. Potrafił przecież przed kamerami telewizji ronić łzy nad losem egipskich muzułmanów, gdy ich manifestacje parę lat temu rozpędziło wojsko. Czy trzeba dodawać, że dla Turków, którzy demonstrowali przeciwko niemu, nie miał podobnie tkliwych uczuć?

Ludobójstwo czy nieszczęście z przypadku

Pragmatyzm tureckiego prezydenta dobrze ilustruje kolejna odsłona sporu o ludobójstwo na Ormianach. Chodzi o to, czy śmierć setek tysięcy Ormian u schyłku osmańskiej Turcji, w latach 1915-1917, wyczerpywała znamiona ludobójstwa, jak uważają Ormianie, czy też było to raczej, jak dowodzą Turcy, nieszczęście wynikające z sytuacji wojennej.

Odwrócił sojusze, spacyfikował wojsko, zburzył fundamenty republiki. Niebezpieczny jubileusz

Dobrze się czuje w roli nowoczesnego sułtana. Ale może bardziej jeszcze odpowiadałby mu tytuł kalifa – zwierzchnika religijnego świata islamu?

zobacz więcej
Rezolucje stwierdzające, że tak, było to ludobójstwo, przyjęły już parlamenty około 30 państw, a stanowcze oświadczenia wygłosiło wielu polityków. Ale nigdy do tej pory nie zrobił tego prezydent Stanów Zjednoczonych. „Pamiętamy o wszystkich, którzy w czasach osmańskich padli ofiarą ludobójstwa na Ormianach” – tymi słowy Joe Biden rozpoczął oświadczenie, wygłoszone 24 kwietnia, w ormiańskim dniu pamięci. Recep Erdogan nie był tym zaskoczony, bo dzień wcześniej prezydent USA telefonicznie uprzedził go – zapewne dlatego, że sprawa dotyczy sojusznika z NATO, i to ważnego spojusznika – co zamierza zrobić.

Naprawdę zaskakujące jest jednak to, co działo się później – bo nic się nie działo. Dawniej w analogicznej sytuacji Turcja niezmiennie sięgała po cały arsenał środków, które świat polityki i dyplomacji ma na taką okazję. Odwoływano więc tureckich ambasadorów, zawieszano umowy handlowe i wzywano Turków do bojkotu towarów z krajów, które obraziły Turcję (na przykład francuskich samochodów, win i serów, gdy ludobójstwo potępił parlament Francji). Tymczasem teraz poprzestano na telewizyjnym wystąpieniu prezydenta Erdogana, utrzymanym w należycie ostrym tonie, i na wezwaniu ambasadora amerykańskiego w Ankarze do MSZ.

Ale USA, o czym świadczy wypowiedź sekretarza stanu Antony’ego Blinkena, również nie chcą eskalacji. Intencją Joe Bidena, jak oznajmił Blinken, w żadnym razie nie było obarczenie współczesnej Turcji winą za przeszłość. Prezydentowi chodziło wyłącznie o uczczenie ofiar i przestrogę na przyszłość. Nic więcej.

Przypomnijmy krótko, że w 1915 roku władze osmańskie rozpoczęły akcję masowego przesiedlania Ormian na Pustynię Syryjską. Była to, według Turków, decyzja podyktowana koniecznością. Turcja była w stanie wojny z Rosją, a Ormianie sprzyjali Rosji w nadziei na stworzenie, przy jej pomocy, własnego państwa. Dlatego musiano usunąć ich ze strefy przyfrontowej. Długa i uciążliwa droga pochłonęła tysiące ofiar. Turcy twierdzą, że ludzie marli z głodu, chorób i wyczerpania, które zresztą nie oszczędziły i Turków. Ormianie natomiast mówią o celowym mordowaniu, rzeziach i masakrach – i nie brakuje zagranicznych świadectw, które to potwierdzają.
Rozbieżności dotyczą liczb i zamiarów. Według szacunków ormiańskich zginęło półtora miliona ludzi. Według Turcji – „tylko” 300 tys., najwyżej 500 tys. Czy jednak była to zaplanowana eksterminacja narodu, jak twierdzą Ormianie, czy tylko uboczny skutek deportacji, jak utrzymują Turcy? Nie da się tego ocenić bez otworzenia archiwów i zbadania dokumentów z tamtych lat. Czy Talaat Pasza, minister spraw wewnętrznych i wielki wezyr, który uchodzi za głównego sprawcę tragedii, rzeczywiście nakazał mordowanie Ormian bez litości? Znane jest jego pismo w tej sprawie, tyle że jego autentyczność nie jest pewna. W 1921 roku w Berlinie Talaat został zastrzelony przez ormiańskiego zamachowca.

Rosyjskie rakiety, Syria i dwaj duchowni

Więcej niż umiarkowana reakcja Turcji i łagodne wyjaśnienia USA nie powinny dziwić. Żadne z nich nie chce poszerzać pola konfliktów. W ostatnich bowiem latach na doskonałych niegdyś stosunkach obu krajów ciążą wzajemne, poważne, choć różnego kalibru zarzuty. Należy rozwiązywać je i wyciszać, a nie zaostrzać.

Tu wcześniej wojny nie było. Teraz łopaty prędko latają w powietrzu, gdy kopie się kolejne groby

– To jest dla mnie Trump, zwierzę! – krzyczał Dilo, odcinając najpierw jedno, a potem drugie ucho martwego zwierzęcia. Reportaż Witolda Repetowicza z kurdyjskiej Rożawy w północno-wschodniej Syrii.

zobacz więcej
Dlaczego zatem Joe Biden się nie powstrzymał? Nie musiał przecież występować, i to już w pierwszych miesiącach urzędowania, z deklaracją, którą Turcja – co bez trudu można było przewidzieć – musiała przyjąć źle. W sprawie Ormian Turcy zawsze przecież reagują alergicznie, uważając, że cały świat, za sprawą działań wpływowej diaspory ormiańskiej, jest przeciwko nim (w czym, trzeba powiedzieć, mają sporo racji).

Blinken, biorąc na siebie delikatne zadanie wytłumaczenia prezydenta, wyjaśniał jego stanowisko wagą, jaką przywiązuje on do kwestii praw ludzkich. Przypomniał więc, że Joe Biden zawsze wypowiadał się tak samo jak teraz. Okazji nie brakowało, bo Izba Reprezentantów przed dwoma laty przyjęła już w sprawie Ormian uchwałę, niewiążącą, bo w jej ślady nie poszedł ani Senat, ani prezydent.

Wśród wspomnianych trudnych spraw najtrudniejszą jest zacieśniająca się współpraca Turcji z Rosją. Oliwy do ognia dolało zakupienie przez Turcję rosyjskiego systemu obrony antyrakietowej S-400. Antony Blinken do tego przede wszystkim, choć bez wskazywania palcem, nawiązał podczas swego niedawnego spotkania z dziennikarzami, krytykując sojuszników za sprowadzanie broni z Rosji.

Pierwsze dostawy rosyjskich rakiet, zrealizowane w 2019 roku, w USA przyjęto bardzo źle. W grudniu ubiegłego roku na Turcję nałożono sankcje (co nie jest zwyczajną praktyką w stosunkach między sojusznikami) i skreślono ją z listy potencjalnych nabywców najnowocześniejszych myśliwców F-35. Amerykanie naciskają, by Turcja wycofała się z kontraktu z Rosją, ale Turcy, świadomi konsekwencji, jak dotąd stawiają opór. Niemniej podczas marcowego spotkania ministrów spraw zagranicznych państw NATO turecki minister Mehmet Cavusoglu miał zapewnić, że Turcja systemy obrony antyrakietowej będzie odtąd kupować w USA lub w innym państwie NATO.


Na stosunkach turecko-amerykańskich zaciążyła również polityka USA w Syrii. Wsparcie amerykańskie dla syryjskich Kurdów Turcja od początku traktowała w kategoriach zagrożenia, obawiając się, że w dalszej perspektywie może ono torować drogę powstaniu państwa kurdyjskiego.

By bilans sporów i żalów był pełny, dodajmy, po stronie Turcji, sprawę Fethullaha Gülena. Gülen, islamski duchowny, który dawno temu pomógł Erdoganowi zdobyć władzę i ją umocnić, z biegiem czasu stał się dla niego wrogiem numer jeden. Erdogan uważa, że to Gülen, choć od lat mieszka w USA, stoi za nieudanym zamachem stanu z lipca 2016 roku. Dlatego domaga się, by USA przynajmniej go wydaliły – jak dotąd bez skutku.

Po stronie amerykańskiej z kolei odnotujmy aferę Halkbanku, wielkiego tureckiego banku państwowego, oskarżanego o umożliwianie Iranowi obchodzenia sankcji. Wiceszef banku Mehmet Hakan Attila podczas pobytu w USA został w związku z tym zatrzymany i postawiony przed sądem. Druga sprawa dotyczy amerykańskiego pastora Andrew Brunsona, aresztowanego w Turcji pod zarzutem m.in. szpiegostwa i współpracy z Gülenem. Brunson, po dwóch latach spędzonych w więzieniu, został zwolniony.

Pomost czy zapora

Analitycy, sięgając po terminologię z zakresu psychologii, piszą, że wobec świata Erdogan prowadzi „politykę asertywną”. Asertywną – czyli własną, bez oglądania się na sojuszników. Asertywną – bo lekceważącą, przynajmniej z pozoru, to wszystko, co przez dziesięciolecia stanowiło kanon polityki zagranicznej Turcji: miejsce w świecie zachodnim i ścisłą współpracę z sojusznikami z NATO.
Na wieść o starciach izraelsko-palestyńskich przed Meczetem Fatih w Stambule zebrali się sympatycy Palestyńczyków, by zaprotestować przeciwko polityce Izraela. Fot. Chris McGrath/Getty Images
Turcja, przypomnijmy, dysponuje drugą co do wielkości armią sojuszu. Nie szczędzi przy tym środków na cele wojskowe, choć w tej chwili wydatki są poniżej wskazanego – czy też raczej obowiązkowego – poziomu 2 proc. budżetu. Dawniej, w czasach przed-erdoganowskich, gdy decydujący wpływ na politykę Turcji mieli wojskowi, wskaźnik ten przekraczał nawet 3 proc.

Rzeczywiście trudno oprzeć się wrażeniu, że Turcja, bez oglądania się na skutki, lekko rzuca wyzwanie światu, a sojusznikom w szczególności – wtedy na przykład, gdy wysłała wojska do Libii, by wesprzeć rząd w Trypolisie przeciwko siłom generała Haftara, czy gdy przystąpiła do wierceń na morzu na południe od Cypru, mimo oburzenia władz Cypru, Grecji i Unii Europejskiej. Można by powiedzieć, że praktykuje awanturnictwo, gdyby nie to, że na takim polu rzadko coś dzieje się przypadkiem. Prezydent Erdogan wie, na co może sobie pozwolić i kiedy należy się cofnąć. Wie też, że może posunąć się daleko, bo jest w NATO sojusznikiem cennym. A to dlatego, że żaden inny nie jest w stanie go zastąpić.

Powiedzenie, że Turcja stanowi pomost między Wschodem i Zachodem, nabiera więc wyrazistości. Ale czy właśnie pomost? Może raczej rodzaj przekaźnika albo też zapory, gdy wymaga tego sytuacja? Jaki wpływ mogą mieć Stany Zjednoczone na republiki Azji Środkowej? – pytał podczas konferencji zorganizowanej w grudniu 2020 r. w Stambule Hamit Ersoy, profesor jednej ze stambulskich uczelni i dyplomata. I odpowiadał: Mają go dzięki Turcji. Amerykanie, jak mówił, „dobrze wiedzą, że bez Turcji w charakterze przyjaciela nie zdołają powstrzymać ekspansji Rosji ani Chin w Azji Środkowej i na Bliskim Wschodzie”.
Mówca przesadzał – megalomania w takich sprawach to częsta cecha Turków – gdy dowodził, że Turcja może zasadnie aspirować do roli mocarstwa światowego. Ale regionalnego już tak, nawet jeśli znani, liczący się analitycy, tacy jak Soner Cagaptay z waszyngtońskiego Institute for Near East Policy, są zdania, że Erdogan doprowadził Turcję do izolacji w regionie. Faktem jest, że Turcja nie praktykuje już polityki „Zero konfliktów z sąsiadami”, sformułowanej dekadę temu przez ministra spraw zagranicznych Ahmeta Davutoglu. Davutoglu, profesor nauk politycznych, niegdyś bliski współpracownik Erdogana, jest z nim od dawna skłócony i działa na własną rękę, na razie bez większego powodzenia.

Nawet jednak jeśli koncepcje eks-ministra poszły w niepamięć, Turcja pozostaje jedynym dużym, silnym, a przy tym w miarę stabilnym państwem na europejsko-bliskowschodnim pomoście. Być może obecna sytuacja w Izraelu, gdzie znowu doszło do zaostrzenia konfliktu z Palestyńczykami, da jej okazję, by zrobić z tego użytek. Z władzami Izraela Turcja zawsze była w doskonałych stosunkach, a po pewnym pogorszeniu we wczesnym okresie rządów Recepa Erdogana ostatnio nastąpiła poprawa. Z drugiej strony Erdogan zawsze wspierał Palestyńczyków. Sojusznicy Turcji mogą to wykorzystać, ale czy zechcą?

– Teresa Stylińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan przyjął w Ankarze szefa NATO Jensa Stoltenberga w październiku ubiegłego roku. Fot. Murat Kula/Anadolu Agency via Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.