Ostry róż trzyma się ostro do tej pory. Ma wiele odcieni i sporo nazw: fuksja, amarant, kolor biskupi, purpura, róż szokujący, gorący, elektryczny, psychodeliczny. Albo po prostu pink.
Nazywam się kolor
Zanim farby zaczęto produkować farbrycznie, a kolory otrzymywać syntetycznie, znajdowano je w naturze. Dzielą się na dwa rodzaje: pigmenty to substancje kryjące, najczęściej uzyskiwano je ze sproszkowanych minerałów; barwniki zaś są przezroczyste, przepuszczające światło, występujące (także) w organizmach żywych.
W wielu przypadkach nazwa koloru wyjaśnia jego pochodzenie. Ale kto dziś pamięta, rozróżnia i używa tych terminów? A kiedyś był to konieczny element wykształcenia malarza.
Jako przykład niech posłuży czerwień – ilość jej odcieni i stosownych do nich określeń przyprawia o zawrót głowy! Niektóre nazwy brzmią egzotycznie, inne wydają się swojskie.
Zacznijmy od tonu zbliżonego do oranżu. Cynober lub chińska czerwień, dla Francuzów vermillion, dla Anglików scarlet, znany jest od starożytności. To siarczek rtęci, niestety – toksyczny. Także można się podtruć czerwienią chromową oraz minią, po francusku zwaną czerwienią Saturna; obydwa pigmenty pochodzą ze związków ołowiu. Za to smoczą krew można uzyskać z drzewa draceny smoczej, która też bywa szkodliwa dla ludzkich organizmów.