To na razie fundacja, której rada zrzesza kilka osób, w tej liczbie aktorów: Chorosińskiego, Gajewskiego, Zdunia i Kowalskiego. Jej ambicją jest powrót do repertuaru klasycznego, jak widać traktowanego szeroko, bo łącznie z Mrożkiem.
– Chcemy uzupełnić pewną lukę zarówno co do repertuaru, warto przypominać sztuki już nie grane lub rzadziej grane, jak i co do konwencji inscenizacji. My chcemy studiować teksty mistrzów, a nie dopisywać do nich cokolwiek – powiedział mi po premierze Jarosław Gajewski. Brzmi to jak manifest teatralnego tradycjonalisty.
Ta instytucja nie ma na razie administracji, siedziby ani zespołu. Kolejne premiery wystawia dzięki grantom, które wystarczą na ledwie kilka przedstawień, Ministerstwo Kultury pomogło w sfinansowaniu „Vatzlava”, ale nie wiadomo, co z nim będzie dalej.
Wcześniej była wystawiona latem zeszłego roku, bardzo zabawna „Zemsta” Aleksandra Fredry, w reżyserii Michała Chorosińskiego. Jarosław Gajewski grał w niej Cześnika, Dariusz Kowalski – Rejenta, Łukasz Lewandowski – Papkina. Scenerią było piękne wnętrze teatru stanisławowskiego w Łazienkach. Ale po części z powodu pandemii, po części – braku funduszów, także i ten spektakl istniał przez kilka przedstawień. Czyli obumarł przedwcześnie.
Są i nowe plany. Tomasz Man, znany raczej z inscenizacji współczesnych, ma sięgnąć po porzucony przez teatry, bo uznany za zbyt staroświecki „Powrót posła” Juliana Ursyna Niemcewicza. To skądinąd jeden z pierwszych przykładów teatru politycznego, i głos w dyskusji, jacy są Polacy. Chorosiński, gustujący w repertuarze komediowym, chce robić „Dożywocie” Fredry. Pytanie, gdzie i za czyje pieniądze.
Wyzwanie rzucone duchowi czasów
Ba razie rada fundacji głowi się, jak podtrzymać żywot „Vatzlava” i wrócić do „Zemsty”. Trudno nie zauważyć, że taki teatr klasyczny może się okazać teatrem atrakcyjnym dla wielu widzów. Tyle że na razie nie bardzo mają oni możliwość choćby dowiedzieć się o takiej ofercie.
Zarazem jest to trochę wyzwanie rzucone duchowi czasów. W Teatrze Wybrzeże oglądałem w 2018 roku „Damy i huzary” Fredry dziejące się w domu wariatów. Dopisuje się nowe sceny i sensy także klasykom niemal współczesnym. W Toruniu wystawiono „Tango” Mrożka ze zmienionym zakończeniem. Edek miał być polskim narodowcem zagrażającym wolności.
Nie ma bzdury, jakiej nie wymyśliliby współcześni inscenizatorzy – w imię własnych ideologicznych pasji i reżyserskiego ego. Tylko dlaczego manipulują tekstami, które są o czymś innym? I które wcale nie muszą podlegać takim obróbkom, żeby zabrzmieć ciekawie i o czymś ważnym powiedzieć Polakom.
Poza wszystkim najszerzej rozumianej klasyki gra się mniej niż kiedyś, nawet w takich teatrach jak warszawski Polski czy Narodowy. Na scenach, także tych wciąż najbardziej profesjonalnych, króluje feminizm, ekologizm i walka z rasizmem.
Nie wiem, czy polska Comédie-Française jest dziś możliwa. Nie wiem, czy ktoś da na nią pieniądze, a aktorzy i reżyserzy nie uznają jej za ograniczenie własnej twórczej wolności.