Kolejny nalot odbył się w maju 1943 roku (o nim za chwilę), a potem miała jeszcze miejsce seria nalotów w ostatnim tygodniu lipca 1944 roku. Krzysztof Dunin-Wąsowicz pisał, że od 23 lipca 1944 „co wieczór pojawiały się nad Warszawą radzieckie samoloty rozpoznawcze i bombowce oświetlające niebo rakietami”. Intensywnie bombardowano Pragę, bomby spadły także m.in. na Dworzec Zachodni. Ponadto dochodziło do starć między niemieckimi i sowieckimi myśliwcami. „W ciszy nocy słychać dudnienie artylerii radzieckiej, przeszedł nalot” – pisał w „Dzienniku powstańca” o nocy z 31 lipca na 1 sierpnia 1944 Zbigniew Czajkowski-Dębczyński.
Jednakże największy nalot sowiecki na Warszawę (włączając wszystkie bombardowania od czerwca 1941 do lipca 1944) miał miejsce w nocy z 12 na 13 maja 1943 roku. Ludwik Landau, ekonomista, statystyk i współpracownik AK, w „Kronice lat wojny i okupacji” opisywał, że nalot rozpoczął się ok. 23.30 i trwał dwie godziny, że sygnały alarmowe zadziałały z opóźnieniem, że Sowieci zrzucali rakiety oświetlające miasto, a do tego nawigację ułatwiał im pożar wzniecony przez Niemców w tzw. małym gettcie.
Zniszczenia miasta po nalocie były znaczące. Bardzo rozbieżne są szacunki dotyczące liczby ofiar. Krzysztof Dunin-Wąsowicz przywoływał liczbę 49 zabitych i 146 rannych cywilów oraz 17 zabitych i 17 rannych żołnierzy niemieckich. W „Biuletynie Informacyjnym” napisano, że „zginęło do 300 osób narodowości polskiej, a do 1000 zostało rannych, około 1000 rodzin jest pozbawionych dachu nad głową” i że straty niemieckie były nieznaczne. Z kolei Ludwik Landau wspominał, że było 1000 ofiar. „Nierównie więcej ofiar jest wśród ludności; zwłaszcza zburzone i spalone domy na 6 Sierpnia, na Koszykowej, Wspólnej, Grójeckiej, naokoło pl. Kazimierza pochłonęły wiele ofiar” – pisał Landau, który (podobnie jak jego żona i córka) nie przeżył wojny.
Zofia Nałkowska nazajutrz po bombardowaniu: „Wielki nalot tej nocy sprawił, że we mgłach niewyspania i tępoty daje się jednak przeżyć dzień dzisiejszy. Godziny w mrocznej podziemnej pralni, nazwanej schronem, między obcymi, wyrwanymi ze snu ludźmi, siedzącymi wzdłuż ścian jak widziadła, w tępej rezygnacji i nudzie, wobec całkowitego nonsensu targających powietrzem eksplozji”.