Obecnie filibaster obowiązuje jedynie przy pracach nad ustawami. Jednak dla radykalnych polityków Partii Demokratycznej i wspierających ich mediów to relikt przeszłości, bez mała symbol „rasizmu”, uniemożliwiający natychmiastową realizację „słusznych” postulatów większości, który w Senacie właściwie opiera się na przełamującym remis głosie pani wiceprezydent USA.
Manchin jednak, pomimo ostrych nacisków ze strony lewicowych działaczy, podobnie jak w 2013 r. nadal twardo opowiada się przeciw likwidacji prawa do parlamentarnej obstrukcji w Senacie. W tym miesiącu senator z Wirginii Zachodniej odmówił przepchnięcia zwykłą większością ustawy de facto oddającej pod regulacje federalny proces głosowania we wszystkich stanach, czym naraził się na zarzuty, że de facto wspiera „rasizm” i generalnie, nie jest zwolennikiem demokracji.
„Jestem przekonany, że ta wspierana tylko przez jedną partię ustawa zniszczy już i tak osłabione więzy naszej demokracji” - napisał senator w artykule, broniąc filibastra jako ostatniego bastionu przed „jeszcze głębszymi podziałami politycznymi”. W podobnym tonie wypowiedziała się po raz kolejny jego koleżanka z Arizony, sen. Kyrsten Sinema. Powoduje to, że mając 48 na 100 głosów w izbie, Demokraci nie są w stanie pozbyć się obstrukcji w Senacie. Przynajmniej na razie.
Demokrata z Trumplandu
Wsparcie dla filibastra nie oznacza wcale, że Manchin jest nielojalnym politykiem Partii Demokratycznej. Generalnie głosuje zgodnie z linią partyjną, jak choćby w marcu tego roku, gdy poparł kosztujący 1,9 biliona dolarów pakiet pomocowy związany z pandemią, który był napakowany projektami zupełnie nie związanymi z COVID-19, za to miłych sercu każdego lewicowca. Aby uniknąć filibastra, zastosowano specjalną procedurę parlamentarną tzw. rekoncyliację, dzięki czemu ustawa przeszła w Kongresie jedynie głosami Partii Demokratycznej. Manchin zapowiedział także, że oprócz wypracowanej przez siebie ponadpartyjnej ustawy finansującej infrastrukturę, wraz z 49 innymi Demokratami zagłosuje za drugim, o wiele droższym pakietem, który znów będzie można przepchnąć przez Kongres, używając rekoncyliacji.
Mimo to postawa sen. Joe Manchina to wciąż światełko w tunelu w politycznym Waszyngtonie, gdzie wszystko zdaje się być „narracją” bądź „przekazem dnia” napisanym w centrali, a podziały wciskają się w niemal każdą przestrzeń życia społecznego, nie dając szans i nadziei na kompromis nawet w najmniejszych sprawach. Wynika to pewnie z faktu, że senator jest ostatnim Demokratą, który wygrywa na poziomie stanowym w Wirginii Zachodniej. Co ciekawe, przez kilkadziesiąt lat XX wieku, stan był tradycyjnie bastionem Partii Demokratycznej. Zmiany zaczęły się w okolicach 2000 r., gdy Demokraci skręcili zdecydowanie na lewo. Wyborcy z biedniejącej pod rządami globalizacji, żyjącej z wydobycia kopalin Wirginii Zachodniej, zwrócili się ku Partii Republikańskiej, która lepiej rozumie konieczność obrony wartości wyrażanej przez popularną tutaj triadę „Bóg, dostęp do broni, węgiel”.