Codzienne transmisje z igrzysk w Tokio na antenach TVP
Zanim się zaczęły, już przeszły do historii. Przełożone o rok. Rozgrywane w okresie pandemii. W czasie stanu wyjątkowego w Japonii. Na przekór większości społeczeństwa. Bez widzów na trybunach i sushi na mieście.
XXXII letnie igrzyska olimpijskie w Tokio to precedens, który ośmiesza ponad stuletnią tradycję, ambitne ideały, a najbardziej MKOl. oraz prezydenta Thomasa Bacha, który stawał na rzęsach, aby impreza wystartowała.
Igrzyska w takiej formule, takich okolicznościach to koniec i początek w jednym. Definitywne pożegnanie z romantyczną legendą, a zarazem początek olimpizmu hybrydowego. Napędzanego wyłącznie przez pieniądze i korporacyjne egoizmy.
Można powiedzieć nic nowego. Od dawna tak to działa, tyle że nie tak otwarcie i z takim tupetem. Jeszcze nigdy nie rozgrywano igrzysk pod tak jawnym przymusem i przy takim natężeniu lęków. Radosne święto sportu raczej to nie będzie.
Nonszalancja MKOl.
Warto zacząć od paru pytań: czemu oraz komu mają służyć igrzyska pod presją, robione na siłę w stanie realnego zagrożenia zdrowia i życia? Jakie racjonalne argumenty za tym stoją? Kto odpowie za skutki?
A zatem po kolei: MKOl. forsuje narrację, że na igrzyska czeka cały świat i byłby zawiedziony, gdyby ich nie było. Oni to mówili przed rokiem, kiedy pandemia wybuchła. I mówią to dzisiaj, gdy uderzają kolejne fale.
Zarówno wtedy, jak i obecnie była to, i jest, czysta demagogia. Jedyną rzeczą, jakiej ludzkość potrzebuje podczas globalnej zarazy, jest szczepionka i na nią czekał świat. Przy takiej skali infekcji i zgonów żale nad igrzyskami w ogóle nie wchodziły w grę.
Nawet sportowcy popierali decyzję o przełożeniu imprezy przerażeni szybkością oraz rozmiarem zakażeń. MKOl. namyślał się najdłużej, przekonywał gospodarzy, że może jednak należy spróbować, bo może nie stanie nic złego. Jakby działo się samo dobre.
Aktualnie Thomas Bach skorygował oficjalną linię. Kilkakrotnie, publicznie wygłosił pogląd, że nie ma żadnych zagrożeń dla uczestników zawodów. On jest prawnikiem. Nie jest epidemiologiem, bo gdyby był, pewnie by nie palnął takiej bredni.
Szybką odpowiedzią na nonszalancję szefa komitetu był pierwszy przypadek koronawirusa w wiosce olimpijskiej. Sportowiec przyjechał z zagranicy zdrowy, przeszedł obowiązkowe testy, zaraził się covidem w Japonii.
Pierwszy przypadek nie musi być ostatnim i tak też się stało. Już są następne, a będą kolejne. Mimo twardych rygorów pobytu, reżymu przemieszczania, licznych zakazów najwyraźniej nie istnieje coś takiego jak stuprocentowe bezpieczeństwo.
Japończycy są niezwykle precyzyjni w tym, co robią i jak to wykonują. Mają mało przestrzeni życiowej i ogromne zaludnienie (w Tokio ponad 6000 osób na kilometr kwadratowy). Dlatego we wszystkim stawiają na jakość.