22 lipca dawniej E. Wedel
piątek,
23 lipca 2021
PKWN ogłosił się jedyną legalna władzą wykonawczą w zdobywanym przez Armię Czerwoną kraju. Rząd w Londynie uznano za nielegalny, Konstytucję z 1935 roku także, jako powstałą „niedemokratycznie”. Zapowiadano ustrój demokratyczny nic nie mówiąc jeszcze o „demokracji ludowej”, choć znalazło się w Manifeście zdanie dające do myślenia: „Demokratyczne swobody nie mogą jednak służyć wrogom demokracji”.
Miało być zamiennikiem Święta Niepodległości, okazją do otwarcia Trasy W-Z i Stadionu Dziesięciolecia oraz złożenia zobowiązania produkcyjnego.
zobacz więcej
22 lipca oddano do użytku Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, Hutę imienia Lenina w Nowej Hucie, Hutę Katowice, Port Północny, Trasę W-Z, Trasę Łazienkowską, Wisłostradę, dużą liczbę zakładów pracy i jeszcze większą osiedli mieszkaniowych, dróg i mostów. Siedzący w więzieniach, jeżeli liczyli na amnestię, to właśnie tego dnia. Rzeczywiście, 22 lipca 1982 roku zwolniono większość internowanych, a w roku następnym tego dnia odwołano stan wojenny.
Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego – podobnie, jak to było z dokumentem konfederacji targowickiej – napisany był dwa dni wcześniej w Moskwie. Najpierw ogłoszony drogą radiową, a wydrukowany tekst przywieziony i rozpowszechniony dopiero 27 lipca 1944 roku.
PKWN był rządem z nadania Józefa Stalina nad terenami Polski na zachód od linii podziału kraju z 28 października 1939 roku pomiędzy III Rzeszę a ZSRR. Oficjalnie PKWN powołała Krajowa Rada Narodowa, ciało kolegialne aspirujące do władzy nad Polską i złożone z komunistów przerzucanych z ZSRR na zachodnią stronę frontu, czyli tereny okupacji niemieckiej. Skromna delegacja komunistycznego niby parlamentu dotarła do Moskwy, ale większość członków KRN o tym, że powołali PKWN dowiedziała się z radia.
Sam Manifest Lipcowy (przy okazji, w PRL nazwano tak jedną z kopalń) zapowiadał reformę rolną, nacjonalizację wielkiego przemysłu i niezłomne pokonanie Niemców pod przewodem i zawsze z ZSRR. Ogólnikowy i pełen frazesów tekst nie zapowiadał tego, co nadchodząca za Armią Czerwoną władza komunistyczna miała naprawdę w planach dla Polski. Mówił, że będzie lepiej wszystkim.
Wywłaszczeni będą obszarnicy i „zdrajcy” bez odszkodowań, z tym, że obszarnicy – chyba ci nie będący zdrajcami – mogą liczyć na „zaopatrzenie”. Średnio każda rodzina chłopska ma dostać pięć hektarów. Wywłaszczeniom ma podlegać obszar powyżej pięćdziesięciu hektarów. Zrabowane przez okupanta fabryki i warsztaty mają powrócić do dawnych właścicieli. Manifest mówił o średniej własności i nie zapowiadał, co się stanie z większą i czy ziemianie mogą zostać na pięćdziesięciu hektarach. Praktyka pokazała, że nie można zostać we dworze na uszczuplonej ziemi, a i małe fabryczki też znacjonalizowano, zaś w miastach dokwaterowywano przymusowych lokatorów do większych mieszkań i domów jednorodzinnych.
PKWN ogłosił się jedyną legalna władzą wykonawczą w zdobywanym przez Armię Czerwoną kraju. Rząd w Londynie uznano za nielegalny, Konstytucję z 1935 roku także, jako powstałą „niedemokratycznie”. Zapowiadano ustrój demokratyczny nic nie mówiąc jeszcze o „demokracji ludowej”, choć znalazło się w Manifeście zdanie dające do myślenia: „Demokratyczne swobody nie mogą jednak służyć wrogom demokracji”. Inne zdanie: „Odrzucimy precz warchołów, agentów reakcji, którzy przez rozbijanie jedności narodowej, przez próby prowokowania walk między Polakami idą na rękę hitleryzmowi” – już wyraźnie mówiło o stosunku do rządu ma uchodźstwie, uznawanego jeszcze przez Zachód i do Armii Krajowej.
Zapowiadano podniesienie płac, darmowe szkolnictwo wszystkich szczebli i ubezpieczenia społeczne. Dla czytelnika znającego kontekst powstania Manifestu, czyli praktykę rządzenia w Sowietach, tekst przynosił informacje o tym, co nastąpi. Dla naiwnych, nieznających tego kontekstu, Manifest nie był specjalnie groźny. Oprócz wymienionego kilkakrotnie Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej, zapowiadano w jednej linijce współpracę z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi, nawet wspomniano o „odrodzonej Francji”. Czyli, na pozór, dla każdego coś miłego.
Na trzysta procent normy
Do 1949 roku obchody Narodowego Święta Odrodzenia Polski zaczynały się mszą świętą, zarówno w Warszawie, jak i na prowincji. Potem w stolicy następowała defilada wojskowa przed prezydentem państwa, które aż do 1952 roku nazywało się oficjalnie Rzeczpospolitą Polską – prowadził ją marszałek sowiecki pełniący obowiązki marszałka Polski, Konstanty Rokossowski, na koniu. Za wojskiem szła wysportowana młodzież, machając rytmicznie flagami, a ci co nie szli piechotą, układali się w figury gimnastyczne na platformach ciężarówek. Dużo czerwieni, hasła i wszechobecne portrety Stalina, Marksa, Engelsa, Lenia. W odpowiednich proporcjach prezydenta Bieruta i innych towarzyszy z kierownictwa.
Do 1956 przeważał wojskowy charakter uroczystości centralnych, choć po defiladzie i paradzie sportowej organizowano festyny ludowe z tańcami, różnymi kiermaszami i elementami wesołych miasteczek. Ludowe festyny i potańcówki nie były całkiem na luzie. Tam obowiązkowo fetowano przodowników pracy. Kto pamięta film Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru”, wie o czym mowa.
Z okazji zbliżającego się 22 lipca załogi fabryk i robotnicy indywidualnie, całkowicie „spontanicznie' i „dobrowolnie” podejmowali zobowiązania produkcyjne, polegające na współzawodnictwie w przekraczaniu norm, czyli w robieniu w tym samym czasie wiele więcej, niż wymagano na co dzień. Przodowników pracy, którzy wyrąbywali wielokrotnie więcej węgla, niż stanowiła dzienna norma, albo ułożyli na swojej zmianie więcej cegieł niż inni, nagradzano i stawiano za wzór, byli oficjalnymi celebrytami tamtych lat.
Nie jest znany wpływ propagandy przodownictwa pracy na wydajność produkcji. Jeżeli był, to odwrotny do zamierzonego – na zorganizowanie stanowiska pracy przodownikowi bijącemu rekord ktoś inny tracił swój czas i energię. Na pewno wiele obiektów oddawanych w ramach zobowiązań na 22 lipca po cichu zamykano po święcie, aby zlikwidować niedoróbki.
Czasy Władysława Gomułki przyniosły bardziej cywilny charakter święta 22 lipca. Wiece z przemówieniem pierwszego sekretarza, festyny i kiermasze zastąpiły niedawne przejazdy czołgów i maszerujące kolumny wojska. Maszerowała wysportowana i ideologicznie słuszna młodzież, której parady były wzbogacane na przykład przez pokazy sprawności w jeździe motocyklami, jakie na Stadionie X-lecia prezentowała milicja. Defilady wojskowe odbywały się już tylko w okrągłe rocznice oficjalnego ogłoszenia Manifestu PKWN. Oprócz tej jednej okazji.
W 1966 roku władze PRL chciały jak najokazalej uczcić tysiąclecie państwowości, konkurując z kościelnymi obchodami tysiąclecia chrztu Polski. Defilada wojskowa przechodząca pod Pałacem Kultury i Nauki placem Defilad była najokazalszym elementem obchodów państwowych. Szli wojowie Bolesława Chrobrego, rycerze Bolesława Krzywoustego, spod Grunwaldu, piechota łanowa z XVII wieku, husaria, wojska Tadeusza Kościuszki, Księstwa Warszawskiego, powstańcy listopadowi i styczniowi. Przebrana historia aż do Ludowego Wojska Polskiego z czasów drugiej wojny i jego jednostek współczesnych. Byli nawet żołnierze z 1939 roku, ale zabrakło Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i Armii Krajowej.
Władze PRL wszędzie starały się konkurować z Kościołem.
zobacz więcej
Gąsienice czołgów zostawiały ślady na rozgrzanym asfalcie, a od silników odrzutowców drżały szyby w Śródmieściu Warszawy. Zaangażowano 8 tysięcy żołnierzy, 275 samolotów, 235 pojazdów pancernych, 150 samochodów, 80 dział i 75 rakiet. Dla porównania, w największej w III RP Defiladzie Niepodległości w 2018 roku brało udział niecałe trzy tysiące żołnierzy i nieporównanie mniej pojazdów i samolotów.
„Tungsram, Osram Afganistan!”
Rządzący po Władysławie Gomułce, Edward Gierek też zorganizował jedną wielką defiladę, choć nie tak dużą, jak ta na tysiąclecie. W 1974 roku przypadało trzydziestolecie PRL. 22 lipca i w dniach poprzedzających Święto Odrodzenia przecięto wiele wstęg na skończonych budowach – m.in. Trasy Łazienkowskiej – wysłuchano meldunków z fabryk o wykonanych zobowiązaniach produkcyjnych i tym podobne. Byłoby jak zawsze, tylko trochę więcej, gdyby nie defilada na placu Defilad, która była największa od 1966 roku i ostatnia w tym miejscu w Warszawie.
Z kamiennej trybuny przyglądał się żołnierzom, nie po raz pierwszy z takiej okazji, Leonid Ilicz Breżniew, pierwszy sekretarz KC KPZR w towarzystwie polskich władz partyjnych i państwowych. Breżniew był w Polsce kilka dni i być może zapadł mu w pamięć moment dekoracji Krzyżem Wielkim Orderu Virtuti Militari. Leonid Breżniew kochał odznaczenia i miał ich tyle, że nie mógłby założyć wszystkich naraz – nie starczyłoby miejsca, nawet gdyby marynarka była do kolan. W Polskiej Kronice Filmowej przedstawiono go z tej okazji jako jednego z dowódców zwycięskiej Armii Czerwonej, choć wojnę przesłużył jako oficer polityczny. W tym samym, rocznicowym dla PRL roku po pijanemu dyrygował zebranymi w sali kongresowej delegatami na VII Zjazd PZPR, śpiewającymi Międzynarodówkę. Pamiętny to był rok w stosunkach polsko-radzieckich.
W XXXV rocznicę PRL defilady wojskowej nie było i kończąca się, zadyszana gospodarczo dekada gierkowska musiała się nacieszyć odbytym na przełomie czerwca i lipca lotem kosmicznym majora Mirosława Hermaszewskiego.