Kiedy Cuomo chwalił się na konferencjach sukcesami, przed siedzibą gubernatora w Albany obywatele wystawiali trumny, oskarżając go o doprowadzenie do śmierci tysięcy ludzi. Do pracy zabrała się więc pani prokurator, która najwyraźniej zagięła parol na Cuomo i w opublikowanym w styczniu raporcie ogłosiła, że stanowy Departament Zdrowia zaniżył o 50 proc. liczbę zmarłych pensjonariuszy domów opieki.
Początkowo mowa była o ponad 7 tysiącach ofiar, potem o ponad 12 tysiącach. Te liczby jednak rosną i różnią się w zależności od tego, kto je przekazuje. Teraz jest już mowa o co najmniej 15 tysiącach ofiar. To oznacza, że prawie 30 procent zgonów dotyczy pensjonariuszy domów opieki.
Liderzy Demokratów w stanie Nowy Jork twierdzą, że gdyby znane były prawdziwe dane dotyczące zgonów, stanowa legislatura podjęłaby odpowiednie działania i uratowano by tysiące osób.
Rzecz dotyczy m.in. decyzji, jaką podjął gubernator Cuomo w marcu 2020 o umieszczaniu zarażonych osób starszych w domach opieki i seniora, a nie hospitalizowanie ich. Konsekwencją był wybuch epidemii w tych placówkach, skąd chorych dalej nie przewożono do szpitali, tylko pozostawiano na miejscu. Co więcej chodzi też o decyzje władz stanowych o wysyłaniu ze szpitali tysięcy pacjentów leczonych na covid z powrotem do domów opieki.
Cuomo argumentował, że było to zgodne z wytycznymi federalnymi w oparciu o teorię, że seniorzy prawdopodobnie już nie zakażają, a w przeładowanych szpitalach potrzebne są wolne łóżka. To jednak była nieprawda, nigdy takich zaleceń nie wydano.
Dziennik „New York Post” ujawnił, że najbliższa współpracownica Cuomo, Melissa DeRosa w czasie wewnętrznego spotkania z politykami Partii Demokratycznej mówiła, iż celowo zaniżano liczbę zgonów w domach opieki i seniora, bo chciano zablokować śledztwo władz federalnych w tej sprawie.
W sprawach zgonów trwa, a właściwie wlecze się, śledztwo federalne, które wszczęto jeszcze za administracji prezydenta Trumpa. Do dziś nie wyjaśniono, ile było zgonów w szpitalach i placówkach opiekuńczych, i jakie były przyczyny.
Tymczasem Cuomo ma kolejny problem związany z nieszczęsną książką, która ma pokazywać, jak wspaniale radził sobie z zarazą. Otóż sprawdzane jest, czy aby gubernator nie korzystał z zasobów publicznych, pisząc ją. Chodzi głównie o wykorzystywanie opłacanych przez stan współpracowników Cuomo do pisania, zbierania i weryfikowania danych, dyktowania, spisywania z taśm i promowania samej książki.
Według świadków gubernator miał m.in. organizować seanse czytania na głos maszynopisu przez pracowników, by ci komentowali go i wyłapywali błędy. Gubernator oświadczył, że współpracownicy pomagali mu ochoczo z własnej woli. Firma księgowa PricewaterhouseCoopers przedstawiła wyliczenia, z których wynika, iż wydatki własne gubernatora związane z napisaniem książki wyniosły 118 tysięcy dolarów.