Życie artystyczne Wybrzeża było istotnym elementem „Do widzenia, do jutra”. Janusz Zaorski: – Grupa ludzi, która zakłada teatrzyk, wspólnie się bawi, pracuje, to było na ekranie coś nowego. W filmie nie ma ducha socrealizmu, organizacji młodzieżowych, partii. Janusz Morgenstern pokazał ludzi wolnych, którzy chcą dokształcać się poza tym systemem i dawać ambitną rozrywkę innym. To było zupełnie coś nowego. Do tego mamy debiutantkę Teresę Tuszyńską, Zbyszka Cybulskiego – znakomitego w roli Maćka Chełmickiego z „Popiołu i diamentu”, muzykę Krzysztofa Komedy, zdjęcia Jana Laskowskiego. To wszystko składało się na zupełnie nowy ton, który został zauważony.
Córka konsula. Czyli miłość nie tylko dla bogatych
Nie tylko życie artystyczne w „Do widzenia, do jutra” było inspirowane prawdziwą rzeczywistością, ale również historia miłosna. Pisała o tym Dorota Karaś w biografii „Cybulski. Podwójne salto”. Filmowa Marguerrite w rzeczywistości nazywała się Françoise Burbon. Była córką konsula Francji w Gdańsku. Do PRL przyjechała w 1957 roku, mając 16 lat. Wyjechała dwa lata później.
W rozmowie telefonicznej z Karaś, mieszkająca w Normandii Bourbon wspominała okres spędzony w Polsce schyłku lat 50. XX wieku: „Moi rodzice chcieli prowadzić dom otwarty, spotykać się z Polakami, ale w waszym kraju w tym czasie było strasznie. Ludzie bali się, że przez kontakty z cudzoziemcami będą mieli kłopoty. Zbyszek, Bobek i inni z Bim-Bomu przychodzili do nas często na brydża i herbatki, które organizowała moja mama. Ja z kolei chodziłam na przedstawienia Bim-Bomu. Na widowni byli sami młodzi ludzie i sala zawsze była pełna. To, co robili w tym teatrze, było niesamowite. Opowiadali nie wprost o rzeczach, o których na co dzień się nie mówiło, bo były zakazane. Znałam tylko kilka słów po polsku, ale nie przeszkadzało mi to. Ze Zbyszkiem rozmawialiśmy po francusku, znał ten język”.
Dorota Karaś ponadto opisywała, iż „Janusz Morgenstern był przekonany, że Zbyszek Cybulski, tak jak filmowy Jacek, był zakochany w młodziutkiej Francuzce”. Z kolei „Wowo” Bielicki twierdził, że było inaczej – „to on podkochiwał się we Françoise, Cybulski z Kobielą wzdychali do niej tylko platonicznie”.
Obraz zdobył I nagrodę za reżyserię na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Stratford. Poza tym Jan Laskowski za zdjęcia otrzymał nagrodę „Srebrnego Bumerangu” na festiwalu w Melbourne. „Do widzenia, do jutra” cieszył się dużą popularnością. Prof. Jerzy Eisler, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej i Instytutu Historycznego Polskiej Akademii Nauk, w rozmowie z Tygodnikiem TVP przekonuje, że film trafił na swój czas.
– Polska po Październiku 1956 roku była – biorąc pod uwagę standardy ówczesne, a nie dzisiejsze – stosunkowo otwarta na Zachód. Nieprzypadkowo na przełomie lat 50. i 60. żartowano z PRL, że jest ona najweselszym barakiem obozu socjalistycznego. Ten dowcip dobrze oddawał sytuację – mówi prof. Eisler.
Historyk kontynuuje, że debiutancki film Janusza Morgensterna pokazuje pewien snobizm części artystów, twórców w ówczesnej Polsce. Jednakże ujęcie snobizmu miało w tym przypadku nie tylko wymiar negatywny, związany choćby z bezrefleksyjnym kopiowaniem wszystkiego, co znajduje się na Zachodzie. Kopiowanie wszystkiego było zresztą nierealne, między innymi ze względu na sytuację ekonomiczną Polski, ale i cenzurę prewencyjną czy monopol partii rządzącej w naszym kraju.