Abba. Między nagraniami nowych piosenek jedli cynamonowe bułeczki, popijając je hektolitrami kawy
piątek,
10 września 2021
Przyjechali do Warszawy na półtora dnia. Niewiele zapamiętali. Za występ w TVP nie dostali honorarium. Ale też nie śpiewali – nagrania puszczano z playbacku. Na widowni Studia 2 zasiadły dzieci komunistycznych prominentów. O wizycie szwedzkiego zespołu w Polsce przed 45 laty opowiada Marzena Tarka, znawczyni kultury skandynawskiej.
TYGODNIK TVP: Kiedy pada hasło „Abba” to jakie jest pani pierwsze skojarzenie?
MARZENA TARKA: Abba kojarzy mi się przede wszystkim z charakterystycznym brzmieniem, ale także z perfekcyjnymi aranżacjami, doskonałymi głosami obu wokalistek i niesamowitą harmonią, którą słychać w ich utworach. Poza tym, gdy patrzy się na zdjęcia Abby, to widzi się przede wszystkim uśmiechniętą, radosną czwórkę ludzi. To wszystko właśnie było i jest ich siłą.
No właśnie, na czym polega według pani fenomen tego zespołu? Wracają po 39 latach z nowymi piosenkami i już mają miliony odsłon w serwisach internetowych, wykupione w przedsprzedaży bilety na wirtualne koncerty. Takiego udanego powrotu zarówno na scenę, jak i zainteresowania ze strony fanów życzyłby sobie zapewne niejeden artysta.
Zgadza się. Myślę, że na ten fenomen składa się wiele czynników. Pierwszym jest różnorodna muzyka, która dotyka tak naprawdę każdego ze stylów muzycznych z wyjątkiem heavy metalu. Co ciekawe, to właśnie grupy heavy metalowe często nagrywają covery piosenek Abby. Rozbudowane aranżacje, uzupełniające się głosy, perfekcyjne wykonanie sprawiają, że kolejne pokolenia chcą słuchać Abby zarówno tej, którą znają jako legendę, ale i tej nowej, która powraca.
Zespół zawsze przykładał ogromną wagę do nagrań utworów w studiu. Niejednokrotnie ich inżynier dźwięku i współtwórca brzmienia Michael B. Tretow wspominał, że obydwaj panowie Benny i Björn prosili panie, by śpiewały „wyżej i jeszcze wyżej”. Jednym słowem tak wysoko, że jak twierdzi, miało się czasem wrażenie, że weszły już na tak wysokie tony, że za chwilę popękają szklanki.
A co do fenomenu Abby, warto pamiętać, że to jest zespół międzypokoleniowy, którego słuchają zarówno starsi, jak i młodsi. Niepodważalnym dowodem na to jest chociażby fakt, że Abba sprzedała prawie 400 mln płyt. Ich muzyka towarzyszyła kolejnym pokoleniom od zawsze, była z nimi nawet wtedy, kiedy zespół przestał istnieć.
Śmiało można stwierdzić, że Abba biła rekordy: sprzedaży i nie tylko.
Owszem. Do tych liczb sprzedanych płyt, dochodziły także takie jak chociażby sukces płyty „Gold”, która obchodziła ostatnio swój tysięczny raz obecności na liście sprzedaży albumów w Wielkiej Brytanii. To robi wielkie wrażenie nie tylko na fanach zespołu.
Warto zwrócić uwagę na to, że jego wielbicielami są także znane osobistości sceny muzycznej, m.in. Madonna, Bruce Springsteen, Kate Bush, Bono z U2, Brian May z Queen, Sting, członkowie Led Zeppelin, Garbage. Był nim także Kurt Cobain z Nirvany. Na liście fanów Abby znajdują się także aktorki, m.in. Meryl Streep oraz filmowa Bridget Jones, czyli Renee Zellweger i wiele, wiele innych sław.
Nawet John Lennon uwielbiał piosenkę „S.O.S” i uważał, że czwórka ze Sztokholmu to następcy czwórki z Liverpoolu. To były bardzo znaczące słowa i z pewnością oznaczały bardzo duże uznanie dla Abby, bo jak powszechnie wiadomo Lennon nie sprzedawał komplementów na prawo i lewo, a sam również był legendą.
Abba przez chwilę, gdy osiągała sukces, uznawana była za zespół z kategorii „kicz, tandeta”, ale chyba bardzo szybko się tej łatki pozbyła.
Rzeczywiście był taki moment pod koniec lat 70., kiedy zwolennicy muzyki rockowej, a zwłaszcza heavy metalowej, wraz z rosnącymi sukcesami Abby uważali to, co robi zespół za kiczowate. Nie wsłuchiwali się w żadne utwory, a wystarczyło choćby sięgnąć po płytę „The Album” z 1977 roku, by zobaczyć, że jest bardzo dojrzała, ambitna, zawiera piosenki z dobrymi tekstami i elementami wielu stylów muzycznych.
Faktycznie był to trudny czas dla takiego gatunku, jaki prezentowali, bo rozwijał się punk, a ten był nieprzychylny muzyce pop w tamtych czasach. Jak widać Abba i z tym negatywnym podejściem bardzo dobrze sobie poradziła i do dziś jest ikoną tego stylu. Nawet osoby, które wówczas nie przyznawały się, że Abbę lubiły, teraz otwarcie mówią, że to fenomen, a cały zespół zapracował sobie na to miano nie tylko ciężką pracą, ale też piosenkami, które stworzył.
Jest pani autorką polskiej biografii zespołu zatytułowanej „Abba. Fenomen i legenda”. Miała pani okazję poznać całą czwórkę osobiście. Jacy to ludzie?
Muszę przyznać, że byłam pod ogromnym wrażeniem każdego z osobna. Pierwsze, co rzuca się w oczy to fakt, że choć są multimilionerami, to są niewiarygodnie skromni. Do tego bardzo sympatyczni, nie ma w nich ani grama celebryctwa. Prawdę powiedziawszy, gdybym nie wiedziała, że są takimi legendami, gwiazdami, to pomyślałabym, że to zwyczajni ludzie, którzy po prostu tworzą fajną muzykę.
Każdy z nich jest rzeczywiście bardzo charakterystyczny. Jasnowłosa Agnetha ma niesamowite poczucie humoru. Anni-Frid ma w sobie ogromne pokłady pozytywnych emocji i jest pełna energii. Björn posiada zmysł biznesmena, który nieustająco myśli, gdzie i jaki projekt stworzyć. Natomiast Benny to równie sympatyczny człowiek, ale skupiony głównie na muzyce. To geniusz, jeśli chodzi o kompozycje, grę na pianinie, ale też osobowość, która nie lubi być w centrum uwagi, wystarczy mu, że pracuje w swoim w niewielkim studiu nagraniowym w Sztokholmie.
Zresztą cała czwórka, a już na pewno Agnetha, nie są osobami, które lubią skupiać na sobie uwagę mediów czy światła reflektorów. Cenią swoje życie prywatne z dala od gwiazdorstwa. Tak było na scenie i poza sceną. Wbrew pozorom Abba nie jeździła tak często w trasy koncertowe. Owszem odwiedzili m.in. w 1977 roku Europę oraz Australię, potem w kolejnych latach USA i Japonię, wcześniej zaliczyli multum występów w światowych telewizyjnych show, ale najlepiej czuli się w studiu nagraniowym. Nie ukrywali tego. Nagrywanie sprawiało im większą frajdę, niż koncerty na żywo.
Skoro nie lubili występować, to jak doszło do tego, że 7 października 1976 roku pojawili się na jedynym koncercie w Polsce, a właściwie na nagraniu dla programu Studio 2 emitowanego w TVP?
Pojawienie się Abby w Warszawie było jak „cud nad Wisłą”. Ich występ w gierkowskiej Polsce był rzecz jasna porównywany do tego, jaki 9 lat wcześniej odbył się w Sali Kongresowej z udziałem The Rolling Stones. Abba promowała wówczas krążek „Arrival”, który miał się za chwilę ukazać, a po latach zyskać miano jednego z najpopularniejszych na całym świecie.
Inicjatywa pojawienia się Abby w Polsce wyszła od Dariusza Retelskiego, który był dyrektorem firmy płytowej Wifon związanej z TVP. Pomocny w ściągnięciu tego zespołu do Polski był nieżyjący już Michał Borowski, architekt współpracujący z zespołem, ale także Mariusz Walter, który kierował Studiem 2 i stwierdził, że Abba mogłaby wystąpić w jego programie.
Ostateczne negocjacje prowadzili Tomasz Dębiński oraz Teresa Rużyłło, a ze strony szwedzkiej współtwórca sukcesu Abby, czyli Stig Anderson. To właśnie ta trójka pertraktowała i dogadywała szczegóły przyjazdu zespołu do Polski.
Najwyraźniej Anderson uznał, że w Polsce rynek jest dosyć duży i ważny, by promować na nim muzykę Abby. Nasz kraj uznawany był za najbardziej otwarte państwo bloku socjalistycznego i to również była karta przetargowa, by takie wydarzenie mogło mieć miejsce.
Podobno był jeszcze jeden powód, a właściwie impuls do tego, że Abba pojawiła się w naszym kraju…
W czasopiśmie „Świat Młodych” opublikowano adres Abby. Polska młodzież zaczęła namiętnie pisać listy do zespołu – zarówno po polsku, jak i po angielsku. Zapraszała ich na wakacje do Polski, do swoich domów, wyrażała zachwyt nad tym, co robią. Do ich biura na Nybrogatan przychodziły worki pełne listów. Anderson był zszokowany ich ilością, ale pewnie to także dało mu do myślenia i skłoniło, by zgodzić się na występ w Polsce.
Jak wyglądał ten występ?
Jak już wspomniałam, Abba nie za bardzo lubiła koncertować, tylko pracować w studiu. Mieli jednak jeszcze jeden pomysł na promocję siebie. Uważali, że mogą dotrzeć do odbiorcy przez takie krótkie formy jak teledyski. Charakterystycznym elementem ich występu w Studio 2 było zejście po sześciometrowych, stromych schodach pokrytych folią. Za scenografię odpowiadała Teresa Rużyłło i Wiesław Olko.
Panie z Abby bardzo się obawiały jednoczesnego śpiewania i schodzenia po tak niestabilnej konstrukcji, ale ostatecznie, jak widać to na nagraniach, dały się do tego przekonać. Ekipa miała na realizację tego widowiska pięć godzin. Podczas programu pojawiło się osiem piosenek, m.in. „Dancing Queen”, „Knowing Me, Knowing You”, „Tiger”, czy „Money Money Money”.
Abba śpiewała z playbacku. To było życzenie menadżera zespołu, który obawiał się, że strona techniczna występu nie będzie zbyt dobra jakościowo. Warto przy tym zaznaczyć, że niektóre przeboje miały w Polsce podczas tego koncertu swoją światową premierę. Okazuje się, że to na Zachodzie do dziś jeden z ulubionych programów z udziałem Abby. Telewizyjna premiera nagranego w Studio 2 koncertu odbyła się dopiero ponad miesiąc po nagraniu, 13 listopada 1976 roku.
Kto zasiadł na widowni?
Były to osoby związane z TVP albo znajomi królika, czyli w dużej części dzieci prominentnych działaczy ówczesnej władzy. Nikt z ulicy nie miał szans tam się dostać.
Koncert nagrywany był 7 października, ale nie wszyscy muzycy przylecieli do Polski tego dnia.
Agnetha przyleciała dzień wcześniej głównie dlatego, że panicznie bała się podróżowania samolotami. Umówiła się z Björnem, że jeżeli będzie to możliwe, to nie będą latać wspólnie. Głównie z tego powodu, że jeśli jednemu z nich coś się stanie, to ich córeczka Linda będzie miała chociaż jednego rodzica.
Agnetha pojawiła się więc w Polsce dzień wcześniej wraz ze swoim ojcem. Odwiedziła Domy Centrum, gdzie kupiła zabawki dla dziecka, Wilanów i tamtejszą restaurację, która istnieje do dziś, a następnego dnia pojechała na lotnisko, żeby przywitać resztę zespołu, który przyleciał wraz z grupą zagranicznych dziennikarzy. Na lotnisku witali ich również fani.
Zarówno przedstawiciele mediów, jak i sam zespół byli zdziwieni, że w sklepach nie można znaleźć płyt zespołu. Nie zdawali sobie sprawy, że większość nagrań Polacy znali głównie ze stacji radiowych i z płyt, które czasem udało im się zdobyć na bazarach.
Warto wspomnieć, że członkowie zespołu byli wożeni po Warszawie włoskimi fiatami mirafiori 131, które stanowiły wówczas luksus w PRL-owskiej Polsce i jeździli nimi głównie partyjni dygnitarze. W porównaniu z limuzynami, którymi Abba poruszała się w innych krajach w trakcie pobytu, był to jednak luksus dosyć ubogi, ale ważne, że nie trafili do malucha czy syrenki. W sumie Abba spędziła w Polsce 1,5 dnia.
Czy członkowie zespołu pamiętają ten występ w Polsce?
Okazuje się, że niewiele. Benny pamięta Pałac Kultury, Fridzie z kolei bardzo podobała się Starówka w Warszawie, a Agnetha stwierdziła, że Polacy to bardzo mili ludzie. Myślę, że te wspomnienia są tak wybiórcze głównie z tego względu, że to był dla nich czas promocji albumu „Arrival”, w ramach której jeździli z jednego do drugiego kraju i nie mieli czasu na rozmyślania, co im się podobało, a co nie.
Jeden z najbardziej niepokornych rockowych zespołów po raz pierwszy zagrał w Polsce 13 kwietnia 1967 roku.
zobacz więcej
Wagon zielonego groszku w ramach zapłaty za ten koncert to prawda, czy miejska legenda?
Słyszałam o tym, ale wydaje mi się, że jest to jedynie niczym nie potwierdzona i absurdalna plotka. Prawdą jest to, że za udział w koncercie zespół nie wziął żadnych pieniędzy. Polska pokryła jedynie koszty przyjazdu muzyków oraz nagranie programu, a menadżer poprosił o prawa do sprzedaży tego koncertu w innych krajach zachodnich.
Odkładając na bok promocję płyty, czy da się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zdecydowali się na ten przyjazd do Polski, gdy inne zespoły nie za bardzo chciały odwiedzać nasz kraj albo się tego po prostu bały?
To bardzo trudne pytanie. Nie analizowałam tego, nie było też żadnej wypowiedzi z ich strony, czemu się zdecydowali i czy się bali przyjazdu do socjalistycznego kraju. Wydaje mi się, że po prostu byli ciekawi nas i kraju za Żelazną Kurtyną. Ten czynnik ciekawości odegrał ważną rolę.
Czy się bali? Nie sądzę, ale myślę, że sam fakt, że Agnetha zdecydowała się na wcześniejszy przylot mógł wynikać nie tyle z jej umowy z Björnem, co z braku zaufania do rosyjskich IŁ-ów, które były we flocie LOT. To były takie czasy i takie samoloty.
Po koncercie odbyła się podobno niezbyt udana konferencja prasowa.
Miałam okazję posłuchać archiwalnego nagrania z tego spotkania z mediami. Zespół był już trochę zmęczony, a dziennikarze mocno nieprzygotowani. Byłam dość zaskoczona, kiedy po tym, jak członkowie zasiedli do konferencyjnego stołu, po powitalnych oklaskach, zapadła dłuższa cisza. Każdy ewidentnie bał się jako pierwszy zadać pytania. A jak już zaczęli je zadawać, to były one typu „Czemu nie braliście udziału w konkursie Eurowizji?”, a przecież wygrali Eurowizję.
Notorycznie pytano ich o finanse. Ktoś też zapytał, ile pieniędzy zarabiają na butiku, który mają. Tyle, że oni nie posiadali żadnego sklepu. Padło też pytanie o to, dlaczego przebój żyje tak krótko. Zespół odpowiedział, że to nieprawda, bo żyje coraz dłużej.
Ktoś inny pouczał ich, że powinni śpiewać po szwedzku, bo przecież są ze Szwecji, a piosenka „Money Money Money” to kopia „Mamma Mia”, na co zdziwił się Benny. Odniosłam wrażenie, że mimo zmęczenia, byli kulturalni i z cierpliwością znosili te dziwne pytania.
Dziś zespół powraca z dwoma singlami i wirtualnymi koncertami. Czy w tych piosenkach słychać dawną Abbę?
O tak. Słychać w nich to, za czym ludzie tęsknili, a tęsknili za charakterystyczną abbową stylistyką. To, czego ludzie oczekiwali to właśnie tego brzmienia, charakterystycznych głosów obu pań i kompozycji we współczesnych aranżacjach.
Bardzo wyraźnie zespół nawiązuje do przeszłości. Nie bawi się w kogoś, kto będzie grał hip hop, rap, czy inne nowe formy muzyczne, których słuchają nastolatki. To byłoby nienaturalne, wręcz komiczne. Poza muzyką warto zwrócić uwagę na bardzo dojrzałe teksty, choć takie były już w późniejszych latach działalności. Teraz, po upływie czasu są jeszcze bardziej przemyślane.
Te dwa utwory, które ujrzały światło dzienne są zupełnie różne. Z jednej strony mamy monumentalną balladę „I Still Have Faith In You”, trochę taki hołd oddany sobie, w którym nawiązują do lojalności i przyjaźni, z archiwalnymi zdjęciami w teledysku, a z drugiej szybkie, optymistyczne „Don’t Shut Me Down”, posiadające wszelkie cechy przebojów, z których Abba słynie i które się ludziom podobały. Krytycy muzyczni z zachodnich mediów bardzo wysoko oceniają nowe piosenki.
Czy to pani zdaniem się uda? Ten powrót jest z góry skazany na sukces?
Nie widzę innej możliwości (śmiech). Powiem pani, co się dzieje w tej chwili za granicą, ale też w Polsce. Polskie media bardzo szeroko informują o powrocie. W Wielkiej Brytanii, która jest królestwem muzyki, w momencie, kiedy te nowe piosenki wyszły, nagłówki wszystkich największych gazet informowały tylko o tym. Stacja BBC pokazała relację z bezpośredniej premiery nowych utworów, z kolei ich pojawienie się odnotował amerykański CNN.
Już kilka godzin po ich opublikowaniu, m.in. na YouTube, nagrania te miały miliony odsłon i dalej ich liczba rośnie w szybkim tempie. Obydwie piosenki są już w pierwszej dziesiątce list przebojów w Wielkiej Brytanii i pną się w górę, a przecież nie to było głównym celem zespołu. Nie tworzyli nowych piosenek z myślą o konkurowaniu z innymi wykonawcami.
Warto też nadmienić, że na samych Wyspach, w przedsprzedaży, w zaledwie 4 dni od ukazania się nowych piosenek, sprzedano prawie 900 tys. płyt (6 września). To samo dzieje się ze sprzedażą biletów na koncerty abbowych awatarów. Wszystkie wykupywane są niemal natychmiast, a chętnych jest tak wielu, że strony się zawieszają.
Ktoś powiedział, że Abba przeżyje nas wszystkich. Zgadza się pani z tym?
Są takie zjawiska, takie legendy, które przetrwają. Abba jest jedną z nich. Trafi do annałów historii i będzie w nich wciąż, bo już jest legendą. Trzeba jeszcze raz jasno powiedzieć, że za ich powrotem nie stoją pieniądze, bo oni już je mają.
Czasem ludzie kochają muzykę i swoją pracę tak, że w którymś momencie swojego życia stwierdzają, że może warto wrócić, zrobić coś nowego, przypomnieć sobie, jak fajnie razem było kiedyś w studiu nagraniowym. Myślę, że w Abbie właśnie to zagrało. Skoro nagraliśmy jedną, drugą fajną piosenkę, to czemu nie zrobić albumu, czemu nie stworzyć widowiska. Zróbmy coś, być może po raz ostatni, bo nie wiemy, co będzie później.
Czyż nie brzmi fajnie, kiedy słyszymy, że w przerwach między nagraniami Szwedzi prowadzili długie rozmowy, wspominali dawne czasy, jedząc słynne szwedzkie bułeczki cynamonowe i popijając hektolitry kawy?