Rozmowy

Pachnący pancerz i loki na Pawiaku. Kobiety w czasach okupacji

Kobiety szyły sukienki z męskich ubrań, których było w nadmiarze, chociażby ze względu na to, że ktoś z rodziny nie wrócił z wojny albo zginął. I tak z męskiego garnituru często szyto kostiumy damskie, z płaszczy wojskowych lub koców – płaszcze damskie – opowiada historyk mody Joanna Mruk.

TYGODNIK TVP: „I wzięłam jeszcze bardzo ładną sukienkę, niby zwyczajną, ale jednak wizytową. To była moja ukochana sukienka i bardzo elegancka. Myślałam sobie nawet, że sweterek niepotrzebny, bo to sierpień, ale sukienka się przyda, kiedy będziemy świętować zwycięstwo” – to słowa Hali Chlistunow, uczestniczki Powstania Warszawskiego, którą cytuje pani w swojej książce „Moda kobieca w okupowanej Polsce”. Wynika z tego, że nawet w czasie wojny kobiety chciały wyglądać elegancko i wbrew wszystkiemu znajdowały czas na rozważania, co założyć.

JOANNA MRUK:
Kiedy dziś czytamy takie słowa, to zapewne niejednej i niejednemu z nas mogą się one wydać wręcz absurdalne. Tymczasem moda była dla kobiet ogromnie ważna także podczas okupacji, co w tych trudnych czasach z pewnością odgrywało istotną rolę z powodów emocjonalnych. Kobiety nawet w sytuacji dramatycznej nie zapominały o tym, by prostu wyglądać dobrze. Zapewne nie dawało się wtedy podążać za modą, jak to miało miejsce w dwudziestoleciu międzywojennym, ale pamiętano, by ubrania były czyste, wyprane, wyprasowane. Do tego dochodził też element makijażu, czy zawsze ułożonych włosów.


Co w tym świecie mody i urody czasów okupacji zaskoczyło panią najbardziej? Co wymagało największego poświęcenia ze strony kobiet?

Wbrew pozorom nie były to ubrania. Największym zaskoczeniem była dla mnie właśnie dbałość o fryzury, ich misterne układanie. Zwłaszcza, że miało to miejsce w czasach, gdy często brakowało ciepłej wody, a kobiety nie miały dostępu nie tylko do takiej liczby kosmetyków, jak my dziś, ale często do żadnych. Warto pamiętać, że okupant wprowadził reglamentację towarów, podobnie jak w przypadku ubrań czy artykułów pierwszej potrzeby. Pojawiły się również regulacje dotyczące tego, z czego może być zrobione mydło lub szampon. I tak: mydło toaletowe miało zawierać dokładnie 45 proc. kwasu tłuszczowego i mogło być wyrabiane w kostkach po 80 gramów, a szampon 36-40 proc. kwasu.

Powstawały zatem różne zamienniki, które mogły służyć jako szampon. Niemniej był to wciąż towar deficytowy. Dlatego też kobiety utrwalały fryzury piwem, a głowy myły szamponem przygotowanym wedle receptur zamieszczanych w poradnikach. W tym wydanym w 1940 roku opublikowano aż 180 sposobów na wyrób mydła, artykułów kosmetycznych i innych środków do czyszczenia. Przykładowo: szampon amerykański składał się z wody różanej, żółtek, spirytusu i węglanu amonowego.

Najbardziej uderzające były dla mnie jednak wspomnienia kobiet, które trafiły na Pawiak. Nawet tam, siedząc w celach, układały sobie włosy. Udawało im się znaleźć szpilki, grzebienie, kręcić loki. To, co wydaje się niewyobrażalne w takich warunkach, było tym, co trzymało je przy życiu i poczuciu, że będzie dobrze. To dbanie o siebie, choć może z dzisiejszej perspektywy wydać się komuś próżne, dawało im siłę.

Chodziło tylko o ich psychikę, namiastkę normalności w czasach, w których nie było poczucia bezpieczeństwa?

Można tu mówić o kilku czynnikach. Po pierwsze pokazywały w ten sposób, że duch nie został złamany. Właśnie w ten sposób – elegancją i na tyle, na ile to było możliwe modnym strojem dają wsparcie swoim mężom, braciom, synom, bo czują się lepiej widząc zadbaną panią domu. A przy okazji pokazywały tym okupantowi: „Zobacz, nie złamałeś nas, nie zastraszyłeś. Żyjemy wciąż tak samo”.
„I wzięłam jeszcze bardzo ładną sukienkę. Myślałam sobie nawet, że sweterek niepotrzebny, bo to sierpień, ale sukienka się przyda, kiedy będziemy świętować zwycięstwo” – pisała we wspomnieniach Halina Chlistunow, plutonowa „Alika”, łączniczka Armii Krajowej i uczestniczka Powstania Warszawskiego. Na zdjęciu powstańcy podczas posiłku, sierpień 1944. Fot. NAC/Ministerstwo Informacji i Dokumentacji rządu RP na emigracji, sygnatura: 21-222
Po drugie to podejście do elegancji, bycia dobrze ubranym było elementem wychowania. Kobiecie z nieułożonymi włosami po prostu nie wypadało wyjść na ulicę. Czy to był czas wojny, pokoju, czy – jak pisała Chlistunow, plutonowa „Alika” – Powstania Warszawskiego, tak miało być. Do tego dochodził jeszcze ten wymieniony przez panią aspekt psychologiczny. W eleganckim czy modnym ubraniu, nowej czy ułożonej fryzurze czuję się lepiej, fajniej, bardziej kobieco.

Wspomniała pani, że było to również sygnał dla okupanta. Pewnego rodzaju manifest?

Tak, to z pewnością był manifest oraz sposób pokazania swojej godności. Warto wiedzieć, że tylko w pierwszym roku wojny wyrażano strojem smutek i żałobę. Uważano, że w obliczu śmierci, egzekucji, walk nie wypada się stroić. Z czasem to się zmieniło. Kolorowe stroje, nakrycia głowy w postaci kapeluszy, wyparły chustki i ubrania skromne.

Monika Żeromska – strażniczka dorobku i pamięci o ojcu-pisarzu – wspominała, że przed wyjściem z domu wydzielała sobie po kropelce ulubionych perfum, kupionych jeszcze przed wojną. Nazywała je „pachnącym, niewidocznym pancerzem”, który pomagał jej mniej bać się Niemców. Potrafiła wrócić się do domu, gdy zapomniała się nimi skropić.

Polacy, w tym w znaczący sposób inteligencja, musieli zmienić swój styl życia…

Owszem. Kobiety z tych domów przed wojną na ogół nie pracowały, nie były uczone żadnych zawodów, a ich jedynym zadaniem była rola pani domu, w prowadzeniu którego pomagała zazwyczaj gosposia. Ciekawym jest zestawienie służby domowej przed wojną i w trakcie wojny: w 1943 roku zatrudnionych w Warszawie w tej roli było 24 tysiące kobiet i 6 tysięcy mężczyzn, a przed wojną było ich łącznie ok. 58 tysięcy. Wytłumaczenie tych danych jest proste – wiele rodzin musiało z tej pomocy zrezygnować ze względów finansowych.

Ostatnia kanikuła przed burzą. Wakacje 1939

Kiepura śpiewa Rotę, Rydz-Śmigły odbiera defiladę, na ulicach pojawiają się „straszliwe zielonkawe ryje”, a społeczeństwo wpada w stan erotycznej fascynacji.

zobacz więcej
We wspomnieniach wychowanej w zamożnej rodzinie warszawskiego przedsiębiorcy Teodory Żukowskiej można wyczytać, że ojczym bardzo gniewał się na jej matkę, gdy ta niosła w rękach chociażby dwie małe paczuszki, bo go w ten sposób „kompromituje”. Od tego były służące. Podczas okupacji kobiety musiały być samodzielne, nie miały wyjścia, bo często zostawały same, gdy mężowie byli wysyłani na roboty do Trzeciej Rzeszy, ginęli podczas walk albo w obozach koncentracyjnych. Kolejne dane z 1943 roku mówią o tym, że mężczyźni stanowili wówczas tylko 40,2 proc. warszawskiej ludności. Przed wojną było ich 45 procent.

Gdzie można się było wtedy zatrudnić, by zarobić i mieć za co żyć?

Była to głównie praca fizyczna. Wciąż działały duże zakłady pracy, fabryki, w których ktoś musiał sprzątać, obsługiwać taśmy, albo kasy w sklepach. Takiej pracy było dosyć dużo, ale niestety była ona słabo opłacana. Lata 1939-1940 to czas likwidacji urzędów państwowych, instytucji, szkół, a w nich pracowało przecież wielu literatów, artystów, pracowników umysłowych. Oni wszyscy tracili zatrudnienie i musieli się przekwalifikować. Aktorki, które odmawiały występów w teatrzykach dla okupanta, zatrudniały się w kawiarniach. Urzędnicy państwowi sprzedawali na przykład papierosy. Kiosk z tytoniowym asortymentem otworzyła Zofia Nałkowska.

Trzeba było kombinować, a sposobem wyjścia na prostą był handel. To było najczęściej wybierane źródło utrzymania. Handlowali wszyscy – kobiety, mężczyźni, inteligenci, robotnicy. Wiele osób krok po kroku wyprzedawało swój dobytek m.in. biżuterię, dzieła sztuki, srebra, a nawet ubrania. Często prowadzono też handel wymienny. W prasie można było znaleźć mnóstwo ogłoszeń typu „materiał jesienny sprzedam, zamienię na węgiel”.

Na jakie zarobki mogli liczyć Polacy?

Pensję rzecz jasna ustalał okupant. Optymistycznie zabrzmi stwierdzenie, że były to stawki sprzed wojny, ale gdy dodamy do tego ceny wolnorynkowe, które nieustannie rosły, nie jest już tak kolorowo. Urzędnik miejski zarabiał ok. 250-270 złotych, podczas gdy kobieta na tym samym stanowisku 10 proc. mniej. Z informacji, do których dotarłam wynika, że pensja robotnicza wynosiła w 1941 roku w Warszawie 156,3 złotych. To była kwota, która w ogóle nie wystarczała na życie i dlatego szukano innych źródeł dochodu.
Największym zaskoczeniem była dla mnie dbałość o fryzury, ich misterne układanie. Zwłaszcza, że miało to miejsce w czasach, gdy często brakowało ciepłej wody, a kobiety nie miały dostępu do żadnych kosmetyków – mówi Joanna Mruk. Na zdjęciu plaża nad Wisłą w Warszawie, przy moście średnicowym, w lipcu 1941 r. Fot. NAC/Wydawnictwo Prasowe Kraków-Warszawa, sygnatura: 2-6292
Wspomniała pani o wymianie materiału na węgiel. To był, rzecz jasna po jedzeniu, towar pierwszej potrzeby?

Węglem ogrzewano mieszkania i podgrzewano wodę. W czasach okupacji nie tylko temperatury dochodzące zimą do minus 20 stopni Celsjusza były wyzwaniem, ale też kąpiel, bo woda nie dochodziła na bieżąco do mieszkań, ale trzeba ją było przynieść i podgrzać. Robiono to głównie za pomocą pieców, w których palono drewnem lub węglem. Ten drugi był nie tylko bardzo drogi, ale też trudno dostępny. Tona kosztowała około 300 złotych, a więc tyle, ile miesięczna pensja urzędnika i co roku jej cena wzrastała. Jesienią 1940 roku trzeba było za nią zapłacić 500 złotych, a rok później trzy razy więcej. Co prawda w 1940 Niemcy wydawali po 75 kg węgla na osobę, ale w 1941 roku przydziały dla Polaków zostały zlikwidowane. To zresztą był jeden z wielu reglamentowanych towarów. W 1941 roku przykładowo reglamentacja proszku do prania to było 0.75 kg na osobę, a w 1942 roku wydawane było już tylko słabe gatunkowo mydło. Brak tych detergentów i brak ciepłej wody sprawiał, że zrobienie prania było ogromnym kłopotem.

A inne media, jak gaz, czy prąd?

Oczywiście z nimi również były problemy. Prąd wyłączano w ciągu dnia albo nie było go w ogóle. Gaz pojawiał się w skąpych ilościach, dzięki którym udawało się jedynie podgrzać wodę na herbatę. Zofia Nałkowska pisała, że jej matka leżąc na tapczanie okrywała się kocem, pledem i futrem, bo w piecykach paliło się „ważąc w rękach każdą szczapkę drzewa, a w szczypcach każdy kawałek węgla – z głęboką zadumą”. Media sporo kosztowały, podobnie jak węgiel i drewno, płacono za nie słone rachunki.

Budyń z kapusty i tort z fasoli, czyli jak wyglądała „Okupacja od kuchni”

Mięso i masło szmuglowano koleją w trumnach. W sklepach w czasie II wojny światowej brakowało wszystkiego, a racje serwowane Polakom przez Niemców były głodowe.

zobacz więcej
Życie codzienne, a tym bardziej dbanie o higienę, urodę, czy modne stroje było podczas okupacji ogromnym wyzwaniem.

To prawda, ale jak mówiłam – ludzie mieli ogromną umiejętność dostosowywania się do tych czasów. Otaczała ich śmierć, rozstrzeliwania, ludzie ginęli na ulicach, w obozach, ale z dnia na dzień coraz bardziej uczyli się, jak w tym wszystkim jednak żyć i przeżyć. Jeżeli kobietę było stać, to nadal chodziła do fryzjera, czy do domów mody. Mało tego, w czasie okupacji wciąż działały salony strzyżenia psów, więc jeśli ktoś miał pieniądze, to dbał o swojego pupila. Niemniej żyło się coraz trudniej, coraz gorzej było ze zdobywaniem żywności. To, co udawało się dostać, było słabej jakości i kosztowało krocie. Przydziały kartkowe, które wprowadził okupant, były tak małe, że bez zdobywania jedzenia na czarnym rynku, niejedna rodzina, by po prostu głodowała. W ciągu trzech pierwszych miesięcy okupacji ceny produktów, w tym zwłaszcza mięsa, wzrosły trzykrotnie.

Zmartwieniem niejednej pani domu było więc to, z czego zrobi obiad. Pojawiało się wiele poradników kulinarnych, w tym m.in. ten Zofii Serafińskiej pod tytułem „Ziemniaki na pierwsze…na drugie…na trzecie. 135 nowych przepisów na czasie”. Używano namiastek, np. sacharyny zamiast cukru, czy kawy z żołędzi zamiast tej prawdziwej. Jedzenie przywożono ze wsi lub kupowano na czarnym rynku. Choć w stolicy wiele osób jadało poza domem. Było to spowodowane tym, że kobiety musiały chodzić do pracy i często brakowało im czasu na przygotowywanie posiłków dla rodziny.

Nakreśliłyśmy obraz życia codziennego w czasach okupacji. Jak w takim razie w te braki, nędzę i głód, wpisywała się moda? Jakie były sposoby na zdobywanie ubrań?

Dużo szczęścia mieli ci, którzy mieli pełne garderoby przed wojną. Można je było wykorzystywać tak długo, jak tylko się dało. Wszystko, co elegantki znajdowały w szafach, przerabiały i przeszywały. Nietrudno się więc domyślić, że zawodem, który miał pełne ręce roboty, była krawcowa.
Wojna „ubierała” kobiety w spodnie, ale nie w Polsce. U nas królowały sukienki przerabiane z tych przedwojennych, szyte z męskich ubrań. Z garnituru – kostium, z płaszczy wojskowych lub koców – płaszcze damskie. Modnym dodatkiem do nich wciąż były sztuczne kwiaty. Na zdjęciu widzowie na ulicy Warszawy oglądają akrobacje cyrkowców na linie. Fot. NAC/Mieczysław Bilażewski-Bil, Wydawnictwo Prasowe Kraków-Warszawa, sygnatura: 2-10574
W przeciwieństwie do inteligencji, rodziny robotnicze ze zdobywaniem ubrań miały o wiele gorzej. Oficjalny zakup był utrudniony, podobnie jak zdobywanie innych towarów. Wprowadzono nie tylko kartki na żywność, reglamentowano też ubrania oraz buty. Przysługiwały osobom, które złożyły wniosek do okręgowego biura Wydziału Rozdziału i Kontroli Urzędu Aprowizacyjnego. Prośbę takową należało udokumentować zniszczeniem, utratą lub zużyciem danej części garderoby, ale nawet, jeśli się to zrobiło i dokumentacja została odpowiednio przygotowana, to rzadko kiedy ktoś stawał się szczęśliwym posiadaczem tego, o co wnioskował. Z roku na rok było coraz gorzej. A w 1943 roku przydziały kartkowe w ogóle zostały wycofane. I znowu sposobem na zdobycie czegokolwiek był czarny rynek. Warszawa była nie tylko stolicą Polski, ale stała się największym centrum nielegalnego handlu w całej okupowanej Europie.

Gdzie w takim razie kupowało się ubrania?

Na bazarach i w komisach. To była swego rodzaju nowość, bo przed wojną sukienek, garniturów nie kupowano w sklepie, ale zamawiano u krawcowej. W czasie okupacji każda ilość i rodzaj materiału były na wagę złota. Z racji tego, że w legalnym obrocie tkaniny były na kartki, wyciągano wszystko, co zalegało w szafach i garderobach. Kobiety szyły sukienki także z męskich ubrań, których było w nadmiarze, chociażby ze względu na to, że ktoś z rodziny nie wrócił z wojny albo zginął. I tak z męskiego garnituru często szyto kostiumy damskie, z płaszczy wojskowych lub koców – płaszcze damskie.

Jakie były ceny materiałów i szycia sukienek, czy płaszczy?

Wraz z przedłużającą się okupacją, ceny wolnorynkowe rosły. W styczniu 1944 roku za parę zelówek trzeba było zapłacić 22 złote, kiedy przed wojną kosztowały one jedynie 4,50 zł. Cena kamgarnu, czyli tkaniny wełnianej podobnej do gabardyny, wzrosła do 100 zł za metr, a przed wojną kosztował on 32,50 zł. Z danych, do których dotarłam wynika, że przed wojną uszycie sukienki kosztowało ok. 110 złotych, a w 1941 już 212 złotych. Cen wzrosły więc prawie dwukrotnie. Jeśli zaś chodzi o obuwie, szewcy owszem dostawali skóry, ale tylko i wyłącznie na zamówienia niemieckie. Buty dla Polaków powstawały więc z drewna, sznurka, rafii. Od czasu do czasu można w tych modelach było dopatrzeć się skrawków skóry, które szewcom zostały z niemieckich przydziałów.

Ubierał żony nazistów, wierzył w tarota. Wylansował nowy styl

„New look” Christiana Diora 70 lat temu podbił świat mody.

zobacz więcej
Zatem handel ubraniami kwitł w najlepsze, czy Niemcy mieli wpływ na to, jak i gdzie się to odbywa?

Wysokie ceny nie zniechęcały do zakupów na wolnym rynku. Bazary i targi, które działały na pograniczu handlu legalnego i nielegalnego, były miejscem ciągłych niemieckich kontroli. Okupant cały czas walczył z tą branżą i usiłował zmniejszać liczbę targowisk. Ostatecznie udało się to w 1943 roku w Warszawie uregulować odpowiednim zarządzeniem. Wynikało z niego, że handel może odbywać się tylko w kilku wyznaczonych miejscach. Były to m.in. Hale Mirowskie, Koszyki, Marymont, place Narutowicza i Szembeka, bazar Różyckiego oraz najbardziej znane targowisko, jakim był Kercelak. Znacznie zniszczony we wrześniu 1939 roku, szybko odbudowany i działający mimo wielu obław policyjnych i nalotu bombowego w 1943 roku. Ostatecznie Niemcy zlikwidowali go dopiero na wiosnę 1944 roku.

Odgórna polityka nakazywała więc zwalczanie handlu, stąd naloty, łapanki i likwidacje. Mimo to Niemcy brali w tym handlu też udział. Za francuskie tkaniny, perfumy, ekskluzywną bieliznę damską, kupowali dobre produkty żywnościowe, jak mięso czy alkohol, które Polacy przywozili ze wsi i sprzedawali na targowiskach.

Gdzie jeszcze, oprócz komisów i bazarów, kupowano ubrania?

W komisach oprócz ubrań można było kupić pościel, poduszki, artykuły gospodarstwa domowego, a także meble. Poza tym ogłoszenia o sprzedawanych ubraniach można było znaleźć w prasie. „Kostium angielski, jesienny, buty sportowe damskie 37, talerz i talerzyki kryształowe. Wilcza 23 m. 14; Futro karakułowe, mało używane sprzedam. Marszałkowska 117 – 9, front II piętro” – tak między innymi brzmiała ich treść. Ci najbiedniejsi mogli dostać ubrania czy buty w organizacjach opiekuńczych, jak Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej (SKSS), do których docierały paczki m.in. z Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Do września 1940 otrzymał on 2813 sukienek oraz 2517 kompletów damskiej bielizny. Po jego likwidacji, od września 1940 roku istniała ROM (Rada Opiekuńcza Miejska), która prowadziła także warsztaty, m.in. krawieckie, szewskie, bieliźniarskie, dające zatrudnienie i możliwość produkcji odzieży dla podopiecznych Rady.
Sposobem na zdobycie czegokolwiek był czarny rynek. Warszawa stała się największym centrum nielegalnego handlu w całej okupowanej Europie. Najpopularniejsze targowisko, zniszczony we wrześniu 1939 roku Kercelak, szybko został odbudowany i działał mimo obław policyjnych i bombowania. Na zdjęciu kobiety handlujące ubraniami w marcu 1944, tuż przed ostateczną likwidacją Kercelaka przez Niemców. Fot. NAC/ Greiff, Wydawnictwo Prasowe Kraków-Warszawa, sygnatura: 2-7238
Wspomniała pani już, że krawcowe miały pełne ręce roboty.

Tak było. Pamiętam jak moja babcia mówiła, że krawcowe zawsze będą miały wzięcie i że to zawód potrzebny w każdych warunkach. Ci młodzi ludzie, którzy chcieli znaleźć pracę, wesprzeć finansowo rodzinę i uniknąć wywózki na roboty do Niemiec, wybierali właśnie szkoły i kursy krawieckie. To jednak nie była nauka tylko tego, jak coś zszyć albo zacerować, ale zdobywana przez trzy lata kompleksowa wiedza m.in. z zakresu historii sztuki, mody, materiałoznawstwa, wykrojów, projektowania oraz reklamowania i prowadzenia swojego własnego biznesu. W marcu 1944 roku w Warszawie działało ponad 1,5 tysiąca małych warsztatów krawieckich i pracowało około 8 tysięcy krawcowych. To one wyznaczały trendy i lansowały obowiązującą modę.

To co się nosiło podczas wojny?

W modzie kobiecej królowały głównie sukienki skracane i przerabiane z tych przedwojennych. Bywało, że z dwóch, a nawet trzech starych sukienek powstawała jedna nowa. Obowiązywała długość tuż za kolano. Te sukienki były zazwyczaj rozkloszowane i powstawały z łączenia materiałów – gładkich z wzorzystymi lub kwiecistymi. Jeśli tkanina była wyblakła, to ją farbowano. Przeróbki polegały czasem na tym, że doszywano do sukienek nowe rękawy, kołnierzyki, kieszenie albo naszywano hafty.

Zestawy, jakie królowały na ulicach Warszawy, to głównie bluzka ze spódnicą uzupełniona swetrem robionym na drutach. Innym modnym zestawem był czarny kostium z wełny, czyli tzw. kostium angielski. W szafach elegantek z czasów przedwojennych pozostało wiele strojów wieczorowych i je także przerabiano na te codzienne sukienki.

No i wojna to był chyba czas, kiedy kobiety zaczęły częściej ubierać się w spodnie?

Owszem, wojna była czasem, który częściej „ubierał” kobietę w spodnie, ale nie w Polsce. Tu tym trendem nikt się nie zachwycał. Jeśli już je noszono, to głównie zimą, by nie zmarznąć i z tego powodu, że pończochy były towarem deficytowym. W szafach przedwojennych dam było sporo futer, które albo sprzedawano, albo przerabiano np. na podszewki pod płaszcze. Zimą modne stały się kożuchy, które wcześniej kojarzone były głównie z wsią.

Akceptowano je w kurortach, podczas uprawiania sportów i… w łóżku. Kiedy kobiety zaczęły nosić spodnie

Jeszcze w latach 50. XX wieku do eleganckich lokali dama w spodniach nie miała wejścia.

zobacz więcej
O ile przed wojną kobieta nie pokazywała się na ulicy bez nakrycia głowy, o tyle w czasie okupacji, zwłaszcza latem, pozwalano sobie na odkrywanie głów. Jeśli już je noszono, to były to bardzo fantazyjne kapelusze, robione często w domu. Na zdjęciach warszawianek sprzed wojny widać często podobny do męskiego, filcowy, raczej w ciemnych odcieniach kapelusik z wymodelowanym do góry rondem z przodu, którego jedyną ozdobą była wstążka i szpilka. Model ten był modny od połowy lat 30. Modne stały się też turbany i chustki, które osłaniały włosy od kurzu, a czasem zwalniały z układania skomplikowanej fryzury.

Skąd Polki czerpały inspiracje?

Podobnie, jak w całej Europie, tak i w Warszawie istniał świat mody. Wciąż istniała grupa osób, którą było stać na ubieranie się w nowe, modne stroje. Oczywiście nie brakowało wśród nich niemieckich klientek, które mogły korzystać z usług salonów mody. A co do inspiracji, czerpało się je z żurnali oraz czasopism kobiecych. Te były również przywożone do Polski przez Niemców. W prasie codziennej, jak chociażby „Nowym Kurierze Warszawskim”, można było znaleźć porady, jak modnie i tanio przerobić ubrania. Z kolei w tygodniku ilustrowanym „7 Dni” były bogato ilustrowane artykuły poświęcone projektom Zofii Hebdy, właścicielki jedynego działającego w tamtych czasach Studio Mody „Falbanka”.

Była polskim odpowiednikiem Coco Chanel?

Niewiele informacji na jej temat się zachowało. Słuch o Zofii Hebdzie po wojnie zaginął, ale „Falbanka” była bardzo promowana i zachwalana przez okupanta. Otwarto ją w 1940 roku. Najpierw znajdowało się w Alejach Jerozolimskich, a potem przy ulicy Czackiego. W „Falbance” sprzedawano nie tylko ubrania, ale również perfumy, kapelusze czy dodatki. Zofia Hebda, mimo braku tkanin na rynku, co chwila prezentowała nowe modele strojów i organizowała pokazy mody, na których je prezentowała. „Falbanka” przedstawiana była jako studio mody dla wszystkich, bo jego personel rozumie trudne warunki życia i zawsze pomoże w przerobieniu jakiejś starej sukienki w modny sposób. Wykonywano w niej także stroje teatralne i rewiowe. Klientkami były głównie aktorki i tancerki okupacyjnych teatrzyków i rewii, żony niemieckich urzędników, przedsiębiorców, czy wojskowych oraz osoby, które szybko wzbogaciły się w czasie wojny w Warszawie. Reszta kobiecego społeczeństwa korzystała z usług mniejszych zakładów krawieckich.
Co kobieta czasów okupacji musiała mieć w swojej szafie?

Buty na wysokiej koturnie. W tamtych czasach to zapewne nie było najpraktyczniejsze obuwie, ale marzyła o nim każda kobieta. Żeby wyglądały bardziej szałowo, kobiety dopinały do nich kolorowe ozdoby i dumnie paradowały w nich przez miasto. W szafach czasów okupacji obowiązkowym „must have” były też angielskie kostiumy z marynarką dopasowaną i szeroką w ramionach, zazwyczaj przerabianą z tej od męskiego garnituru.

Czy kobiety nosiły również torebki i biżuterię?

Popularne stały się torebki na pasku, prostokątne, skórzane, czyli tzw. konduktorki, ale też męskie teczki. Miały być wygodne i pakowne. Elementem bardziej eleganckich strojów były trzymane w rękach kopertówki. Modne były także wiklinowe lub plażowe koszyki z rafii.

W przedwojennych poradnikach oraz tych z czasów wojny odradzano noszenie biżuterii przed godziną 17. Wyjątek stanowił zegarek. Pod wieczór zakładano przeważnie biżuterię z imitacji kamieni szlachetnych, sztucznych pereł i wykonywaną własnoręcznie z resztek tkanin, plastiku, metalu. Głównie były to broszki, które zastępowały kołnierzyki u sukienki. Wśród nich nowością były te fosforyzujące. Trzeba tu wyjaśnić, że noszono je, bo na ulicach w czasie wojny było ciemno. Wynikało to z zaciemnienia jako ochrony przed bombardowaniami oraz oszczędności na energii.

Suknia ślubna ze spadochronu, płaszcz z koca. Stolica zawsze modna

Moda w powojennej Warszawie.

zobacz więcej
W latach 40. charakterystyczne stały się naszyjniki z małych, białych koralików ze sztucznego tworzywa. Modnym dodatkiem do sukienek i żakietów wciąż pozostawały też sztuczne kwiaty. Noszono także biżuterię patriotyczną, np. pierścionki z mosiądzu z motywem kraty więziennej – dochód z ich sprzedaży był przeznaczony na więźniów Pawiaka – lub z oczkiem z biało-czerwonej masy plastycznej z małym godłem Polski.

Prawdziwa biżuteria była tym, co najczęściej się sprzedawało, by kupić jedzenie czy węgiel. Był na nią popyt głównie wśród wojennych dorobkiewiczów. Ci, którzy się z nią obnosili, byli traktowani przez społeczeństwo z pogardą.

Jeśli chodzi o ubrania, sytuacja wraz z końcem wojny nie zmieniła się diametralnie.

To prawda. Te zmiany, które przyniosła wojna, na dłużej zagościły w polskich szafach. Kobiety nadal z trudem zdobywały buty czy materiały do szycia ubrań. Potrafiły wciąż zrobić coś z niczego, a dla wielu rodzin ratunkiem, jeśli chodzi o garderobę, były paczki z Unry, czy te przysyłane przez rodzinę z Zachodu. Polka wciąż musiała sobie radzić i wciąż jej to wychodziło.

– rozmawiała Anna Bartosińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Joanna Mruk
, prezes i założycielka Stowarzyszenia Grupa Rekonstrukcji Historycznej Bluszcz, publikuje artykuły dotyczące mody i historii. Prowadzi wykłady i prezentacje na temat historii mody i ubioru oraz autorskie warsztaty dla dzieci i młodzieży. Kolekcjonuje zabytkowe stroje i dodatki, które były prezentowane m.in. na wystawie w Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu w 2014 roku.
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.