Transseksualiści to osoby zaburzone. Przede wszystkim potrzebują psychoterapii
piątek,
19 listopada 2021
Odsetek prób samobójczych wśród osób, które zmieniły płeć rośnie. Zamiast jednak zaoferować im wsparcie psychologiczne, afirmuje się ich wyobrażenie o sobie i przeświadczenie, że faktycznie są innej płci – mówi psycholog dr Andrzej Margasiński.
TYGODNIK TVP: I klasa prestiżowego LO w Krakowie, 15-letnia Maja już nie chce być… Mają. Mało tego, żąda od nauczycieli, aby nie tytułowali jej imieniem, a na kontach w serwisach społecznościowych ma podpis „he/his”. Tajemnicą poliszynela jest to, iż takie sytuacje są coraz częstsze, a nauczyciele nie za bardzo wiedzą co robić.
ANDRZEJ MARGASIŃSKI: Kilkanaście lat temu w Polsce eksplodował problem anoreksji, wprowadzał w rozpacz rodziców, był dramatem młodych dziewcząt, niekiedy kończącym się tragedią w postaci samobójstw. Wcześniej to zaburzenie pojawiło się w społeczeństwach zamożniejszych. Dziś jest podobnie z transseksualizmem. To najczęściej kryzys zdrowia psychicznego nastolatek, niestety bez odpowiedniego wsparcia systemu opieki zdrowotnej. Anoreksja była efektem kultu szczupłości lansowanego przez świat popkultury i mediów masowych.
Dziś lansowana jest „wolność” określania swojej przynależności płciowej. W kontekście nastolatek twierdzących, że już nie chcą być kobietami, to zjawisko podobne do anoreksji: brak akceptacji dla swojego ciała. Tam było to błędne ocenianie masy i wyglądu swojego ciała, tu — brak akceptacji dla biologicznej płci, promowane dodatkowo przez nową subkulturową modę.
A co z prawdziwym zjawiskiem tzw. dysforii płciowej?
To zaburzenie wciąż mało poznane i będące przedmiotem badań. Termin ten odnosi się w zasadzie do niepokoju związanego z tożsamością transpłciową. W najnowszym wydaniu amerykańskiego Diagnostycznego i Statystycznego Podręcznika Zaburzeń Psychicznych (DSM-5), dysforia płciowa zdefiniowana jest jako „niespójność pomiędzy doświadczaną/wyrażaną płcią a płcią przypisaną”, skorelowana z „klinicznie istotnym cierpieniem lub upośledzeniem funkcjonowania społecznego, zawodowego lub w innych ważnych obszarach”.
Warto tu zwrócić uwagę na istotne zmiany, które zachodzą w klasyfikacjach, np. w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Zaburzeń Psychicznych ICD-10 występowała kategoria F64 – Zaburzenia identyfikacji płciowej, w tym F64.0 Transseksualizm. W zmodyfikowanej wersji ICD-11, która ma wejść w życie od 1 stycznia nowego roku usunięto kategorię F64, wprowadzono zaś kategorię 17 Uwarunkowania zdrowia seksualnego (conditions related to sexual health) do osób z tego typu trudnościami używa się terminu „niezgodność płci”.
Zmiany te kładą większy nacisk na redukcję pojęcia płci biologicznej (w to miejsce pojawia się pojęcie „płci przypisanej”), waloryzują subiektywizm przeżywania płci przez pacjentów, kryteria diagnostyczne są mniej ostre, dają większą swobodę interpretacyjną diagnostom. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, iż dla tych zmian brak wystarczających podstaw naukowych, są bardziej efektem nacisków politycznych niż wynikiem naukowego konsensusu.
Zatem czy nastolatki transseksualne to osoby zaburzone psychicznie?
Tak, póki co zarówno „Dysforia płciowa” w DSM-V, jak i „Niezgodność płci” w ICD-11 są kategoriami w tych klasyfikacjach zaburzeń i chorób psychicznych, choć ich definiowanie i diagnozowanie przechodzi widoczną i bardzo kontrowersyjną ewolucję. Świadomie użyłem porównania do anoreksji bo uważam je za bardzo trafne. W anoreksji mamy do czynienia z nieprawidłowym postrzeganiem wagi swojego ciała, u osób wykazujących tendencje transseksualne mamy nieprawidłowe postrzeganie swojej płciowości. A jakoś nikt nie kwestionuje zaburzeniowego charakteru anoreksji...
I dyskusja na ten temat nie powinna koncentrować się na stronach sporu światopoglądowego, ale ewidentnego kryzysu polskiej opieki zdrowotnej i braku wsparcia psychologicznego dla młodzieży. Tematem tabu w mediach promujących liberalny światopogląd jest to, że osoby identyfikujące się z kulturą queer, czy twierdzące, iż ich płeć społeczna nie odpowiada biologii są jednocześnie ekstremalnie indywidualistyczne, zatopione w postmodernistycznych wartościach społecznych. Samemu zaburzeniu towarzyszą inne, takie jak depresja, skłonność do samookaleczenia, bulimia i anoreksja. Większy jest współczynnik samobójstw.
A może cierpią przez opresyjną kulturę i brak tolerancji?
Bez przesady, w krajach uznanych za wysoce tolerancyjne wobec odmienności wszystkie te problemy w tym samobójstwa występują w takiej samej skali, podobnie jest w USA, gdzie ideologia LGBT ma już dziś legitymizację państwa, czy Szwecji, państwa ultratolerancyjnego. To nie ma zatem nic wspólnego z nietolerancją środowiska, ale z ogólną kondycją psychiczną człowieka.
Chcę być dobrze zrozumiany, nie można kwestionować świadectw osób, które przeszły operację zmiany płci i deklarują swoje zadowolenie. Tzw. dobrostan psychiczny to pojęcie zasadniczo subiektywne. Niemniej, nie można zamiatać pod dywan świadectw przeciwnych i wymowy statystyk, a te pokazują, że odsetek prób samobójczych wśród osób trans wręcz rośnie. Wśród osób identyfikujących się jako transpłciowe 4,6 proc. targa się na swoje życie, a wśród tych które zmieniły płeć „do końca” aż 41 proc.!
Zamiast jednak zaoferować im wsparcie psychologiczne, dzisiejszy świat i bańka społeczna, w której tkwią, afirmuje ich wyobrażenie o sobie i przeświadczenie, że faktycznie są innej płci. Tymczasem zadam panu pytanie, skąd osoba, która jest biologicznie mężczyzną wie, jak to jest być i czuć się kobietą?
Mimo wszystko nie uciekniemy od faktu, że liczba nastolatków określających swoją płeć, jako inną niż biologiczna jest coraz większa.
W poprzedniej dekadzie w USA były tylko dwie kliniki zmiany płci, a obecnie jest ich aż 65.
zobacz więcej
I dzieje się to w zastraszającym tempie. Kreuje się nowa moda i styl bycia. Dziś bycie „trans” jest wyznacznikiem nowoczesności i – co ciekawe – dotyczy to najczęściej młodych dziewcząt nieakceptujących swojego wyglądu i płci. Kluczowe są tu badania Lisy Littman z amerykańskiego Brown University, która zaobserwowała skokowy wzrost statystyk medycznych tzw. GID (Gender Identity Disorder – pol. zaburzenie tożsamości płciowej) właśnie wśród nastolatek. Liczba dziewcząt zgłaszających się do klinik zmiany płci, czy po terapię hormonalną, wzrosła w ciągu dekady lawinowo.
Littman zrealizowała badania i postawiła śmiałą tezę, że ta tendencja nie ma nic wspólnego z biologią, a bierze się z mody rówieśniczej rozpowszechnionej przez przekaz z mediów społecznościowych. Istotne było środowisko tych dziewcząt: najczęściej białych uczennic prestiżowych liceów.
Nowa subkultura czy zaburzenie? Przychodzę do naukowca, żeby znaleźć odpowiedź na to pytanie.
W starej klasyfikacji ICD-10 Światowej Organizacji Zdrowia występowała kategoria „zaburzenie identyfikacji płciowej”, a transseksualizm był uznany za jednostkę zaburzeń psychicznych. Ktoś rodził się biologicznie kobietą, a czuł się mężczyzną, więc kwalifikowane to było jednoznacznie. Kategorie te były powszechnie akceptowane przez specjalistów, nie budziły większych kontrowersji.
Dziś WHO zmienia swoje stanowisko. Wspomniana kategoria została usunięta, podobnie jak kryteria diagnostyczne. Od obiektywnych cech biologicznych, ważniejsze są subiektywne odczucia pacjentów. Z tych „subiektywnych odczuć” robi się swoistego bożka, przed którym wszyscy powinni klękać.
Niestety, obserwuje się, że wielu przedstawicieli świata medycyny ulega temu trendowi. Kiedy ulegnie mu psychiatria będzie to jej koniec, bo przecież istotą pracy psychiatrów jest rozgraniczanie urojeń od rzeczywistości. Innym niebezpiecznym i wręcz nieuzasadnionym naukowo zjawiskiem jest lansowanie tzw. płci kulturowej.
Zmiana kryteriów oznacza zwiększenie liczby osób należących do społeczności transgender?
Dane medyczne mówią o tym, że klasyczna dysforia płciowa to zaburzenie rzeczywiście występujące w społeczeństwie, ale na małą skalę. Szacunki zresztą są znacznie rozbieżne, od 0,001 procent kobiet i u 0,0033 procent mężczyzn, do ok. 0,6 proc. według innych źródeł. To jest poważny i szeroki rozrzut statystyczny: od mniej niż 1 osoby na 20 000 w jednym punkcie skali, do 1 na 200 osób do – na drugim jej końcu. Niemniej w ostatnich dziesięcioleciu widzimy skokowy wzrost statystyk!
Ten fenomen ma swoje skutki w postaci coraz większej ilości operacji tranzycji, terapii hormonalnych, szerszej debaty publicznej dotyczącej postulatów dostępu osób trans do rywalizacji sportowej czy szatni i toalet zarezerwowanych dla określonych płci.
Autor wydanej właśnie w Polsce głośnej książki „Kiedy Harry stał się Sally” Ryan T. Anderson, amerykański filozof, szef konserwatywnego waszyngtońskiego think-tanku Ethics and Public Policy Center opisuje ten trend sygnalizując przerażający wzrost operacji zmiany płci i terapii hormonalnej, a także całą machinę i przemysł zajmujący się wspieraniem transpłciowości, jako nowego zjawiska kulturowego.
O ile wiem książka ta została wycofana z Amazona?
To kolejna książka, która jest blokowana czy wycofywana ze sprzedaży. Autorzy głoszący tezy niezgodne z obecnymi trendami są „gumkowani”. Tym samym odchodzimy od wolności słowa. W ostatnim czasie ograniczono także dostęp do książek meksykańskiego psychologa Everardo Macíasa twierdzącego, że jest możliwe porzucenie orientacji homoseksualnej czy amerykańskiego psychologa Josepha Nicolosiego, twórcy terapii reparatywnej, który argumentował, że przyjęcie orientacji homoseksualnej to próba naprawienia deficytu emocjonalnego z dzieciństwa, w którym niezaspokojone zostały potrzeby męskiej uwagi, uczucia i aprobaty. Nie znajdziemy tam też autobiografii ex-geja Davida Robinsona, który opisuje jak wraz z osiągnięciem dorosłości porzucił orientację homoseksualną.
Może naruszają utarte schematy myślowe liberalnego społeczeństwa. Zagadnienia, które Pan wymienił stają się tematami tabu...
Książka Andersona powinna być lekturą obowiązkową dla każdego z rodziców, których dzieci przeżywają kryzys tożsamości płciowej i twierdzą, że są innej płci niż biologiczna. Porusza bowiem najważniejsze aspekty tego problemu, zarówno w aspekcie medycznym, społecznym, psychologicznym i także farmakologicznym. Robi to obiektywnie, opierając się na badaniach naukowych, tym samym jego publikacja jest niewygodna dla środowisk lansujących twierdzenie, że osoba niepełnoletnia ma prawo domagać się od rodziców i służby zdrowia terapii ukierunkowanej na wygaszenie hormonów płciowych i faszerować się testosteronem, a w perspektywie np. dokonać nieodwracalnej operacji usunięcia piersi.
A co z zarzutem transfobii? Może też ma swoje uzasadnienie?
W dzisiejszym społeczeństwie mamy ogólnie rzecz biorąc problem z tymi wszystkimi „fobiami”. Zarzut transfobii czy homofobii traktowany jest jako kij bejsbolowy na wszystkich, którzy nie afirmują określonej wizji świata i nie akceptują coraz większego katalogu przywilejów dla tej mniejszości. Tym argumentem ucina się dyskusję.
Kilka lat temu wykonałem proste zadanie: słysząc od co najmniej dwudziestu lat hasło „homofobia” postanowiłem sprawdzić jego definicję. Okazało się, że nie ma jednej wspólnej, na kilkanaście definicji każda była inna! A greckie słowo „fobia” jest zasadniczo błędnie stosowane, bo przecież oznacza lęk lub strach. Tymczasem osoby oskarżane o homofobię czy transfobię nie odczuwają wcale strachu przed środowiskiem gejów, ale często po prostu wyrażają opinie sprzeczne z postulatami ruchu LGBTQ.
Z przestrzeni publicznej rugowane są opinie uznane za niewygodne dla środowisk LGBT.
zobacz więcej
Postulaty też są chyba sprzeczne, gdyż na zachodzie wewnątrz LGBTQ dochodzi do rozłamu. Literki akronimu nie są monolitem?
Ruch LGBTQ to rewolucja, która pożera własne dzieci. Są w nim ogromne sprzeczności. Lesbijki i feministki, które protestują przeciwko uznaniu mężczyzn czujących się kobietami i dopuszczeniu ich do przebieralni i sportu są oskarżane o… transfobię. Stworzone zostało nawet pojęcie TERF’a, które staje się biczem na mniej postępowe feministki (TERF – trans-exclusionary radical feminist; pol. wykluczająca osoby transseksualne radykalna feministka).
O bycie TERF’em została oskarżona pisarka J.K. Rowling, a przecież stwierdziła tylko, że kobietą jest osoba będąca nią biologicznie. Ostatnio z pracy na Uniwersytecie Sussex po ogromnej nagonce przez środowiska LGBTQ z pracy zrezygnowała profesor filozofii Kathleen Stock, feministka, która trzyma się poglądu, że mężczyzna czujący się kobietą w istocie nie jest kobietą. Widzimy zatem rozłam wewnątrz samego środowiska.
Co zatem z tą całą „ideologią”?
Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak jedna wspólna ideologia LGBTQ! Są dwa jej sprzeczne nurty: homofilny homoseksualistów i genderowo-queerowy. Oba mają zupełnie inną wizję tożsamości człowieka. Otóż środowisko gejów i lesbijek twierdzi, iż orientacja homoseksualna ma źródło w biologii, jest preferencją seksualną, z którą człowiek się rodzi. To znaczy, że nie można przestać być gejem i skutecznie zmienić orientację.
Z kolei osoby transgenderowe czy queerowe (TQ) twierdzą, że płeć i orientacja, wynika przede wszystkim z oddziaływań środowiskowych i jest pochodną samoidentyfikacji, czyli można ją zmienić wbrew biologii. Liczy się otoczenie, indywidualne odczucia i tożsamość społeczna.
Po czyjej stronie jest racja?
Obie te skrajne narracje są wzajemnie sprzeczne i pozbawione podstaw naukowych. Rozwój człowieka jest wypadkową zarówno wyposażenia genetycznego, jak i oddziaływania czynników środowiskowych, nie znajdzie pan dziś poważnych naukowców, którzy opowiadali by się za decydującym wpływem tylko jednego bądź drugiego czynnika.
Zresztą założenia ideologii homofilnej łatwo podważyć: dlaczego liczba nastolatków będących osobami homoseksualnymi np. w Nowym Jorku wynosi już 15 proc., wobec przeciętnie 1-2 procent w społeczeństwach? To wysoki wskaźnik, którego nie można tłumaczyć czynnikami natury biologicznej, to są wpływy środowiskowe i moda kreowana przez środowiska LGBTQ.
Z kolei narracja genderowa twierdzi, że płeć możemy sobie wybrać tylko na podstawie własnych odczuć, dla nich liczy się tylko płeć kulturowa, a płeć biologiczna nie ma większego znaczenia. Dlatego główny przedstawiciel ideologii queer w Polsce Jacek Kochanowski uważa, że płeć można zmieniać rano i wieczorem.
Ostatnio na stronie internetowej „Gazety Wyborczej” pojawił się list zrozpaczonej matki, która opisywała przypadek swojej córki. Po rozpoczęciu nauki w liceum nastolatka stwierdziła, że nie jest kobietą. Matka z kolei twierdziła, że córka nigdy wcześniej w dzieciństwie nie czuła się chłopcem, a przekonania takiego nabrała pod wpływem koleżanek w nowej klasie. Artykuł szybko usunięto, a redakcję skierowano na szkolenie realizowane przez fundację „Transfuzja”.
I ma pan odpowiedź. Środowisko osób LGBT wyznaje starą zasadę Legii Cudzoziemskiej „Maszeruj albo giń”, ale przeformułowaną na hasło „Afirmuj albo giń”. Każdy podgląd wychodzący z tej społeczności musi zyskiwać zrozumienie i być akceptowany w imię tolerancji. Przykład, o którym pan mówi jest żywcem wyjęty z książki „Kiedy Harry stał się Sally” i to wręcz przerażające, że w Polsce część mediów znajduje się pod wypływem tego rodzaju fundacji i staje się zakładnikiem nowego światopoglądu.
A co z dramatem nastolatki?
Nastoletni organizm jest bombardowany hormonami. W przypadku chłopców następuje wzrost 20-krotny testosteronu, u dziewczynek kilkukrotny wzrost estrogenów. Doskonale wiemy, czym są tzw. problemy wieku dojrzewania. Dziś nie pomagają temu media społecznościowe, zamknięcie młodzieży w bańkach społecznościowych, lansowanie nowego wzorca tożsamości.
Jeżeli niepełnoletni chce kupić alkohol to zgodnie z prawem nie możemy mu go sprzedać. Jednocześnie chcemy dać dziecku czy nastolatkowi wolność w zakresie drastycznych zmian dotyczących płci? Trzeba pamiętać, że mózg człowieka w wieku 18 lat nie jest w pełni ukształtowany. Są twierdzenia mówiące, że dzieje się to dopiero w wieku 24-25 lat. Tymczasem transaktywiści chcą, aby niepełnoletni, często wbrew rodzicom, mieli prawo wyboru tożsamości, dostęp do kuracji hormonalnych czy terapii zmiany płci.
Spotyka się Pan z rodzicami afirmującymi taki wybór dzieci w Polsce. Co z wychowaniem „gender neutral” czyli zachęcaniem małych dzieci do przyjmowania płynnej tożsamości?
W Polsce media i poradniki jakiś czas temu lansowały tzw. wychowanie bezstresowe, które z dzisiejszej perspektywy, zupełnie się nie sprawdziło. Obecnie modne staje się wychowanie „gender neutral” czyli tendencja, aby nie wpływać na dziecko w zakresie ubioru czy zabawek związanych z daną płcią. To jest wręcz przerażające, gdyż może być impulsem do występowania zaburzeń rozchwiania własnej tożsamości seksualnej w życiu dorosłym.
Dobrym przykładem jest Walter Heyer, którego babcia od dziecka przebierała w damskie ubrania. Później jako dorosły przeprowadził operację tranzycji, stał się kobietą. Przez dziesięć lat żył jako Laura Jensen, ale to nie dało mu szczęścia, gdyż wykazywał objawy dysocjacyjne. Operacja, której dokonał pozbawiła go narządów płciowych, usunięty został penis i worek mosznowy, uformowano mu także pochwę. Zastosowano terapię hormonalną. Nieodwracalnym następstwem tranzycji była bezpłodność.
Na płaszczyźnie emocjonalnej homoseksualni mężczyźni i kobiety są sfrustrowanymi nastolatkami z niską samooceną – twierdzi holenderski psycholog.
zobacz więcej
Nie dało mu to szczęścia czy satysfakcji z życia. Po dziesięciu latach znowu stał się mężczyzną, pierwszą na świecie osobą, która dokonała tranzycji i detranzycji płciowej. Usunięto atrybuty kobiety, operacyjnie stworzono mu penisa, który w stanie wzwodu jest utrzymywany przez pompowanie. Dziś jest orędownikiem ruchu przestrzegającego przed lekkomyślnym poddawaniem się takim zabiegom. One nigdy nie dadzą człowiekowi spełnienia. Pierwszym działaniem w stosunku do osób z zaburzeniem tożsamości płciowej powinna być psychoterapia.
Czy zatem moda na dzielenie się zdjęciami kilkuletnich chłopców przebierających się w sukienki, rzekomo potwierdzające „postępowość” rodziców jest faktycznie aż tak groźna?
Posłużę się innym obrazkiem, dowcipem rysunkowym, w którym spotykają się dwie matki z wózkami. „Cześć, u ciebie to chłopiec czy dziewczynka”. „Jeszcze nie wiem, jak dorośnie to wybierze”. Tymczasem wychowanie „gender neutral” to kolejna aberracja stojąca w sprzeczności z nauką. Całkiem niedawno badacze z Oslo zbadali raczkujące niemowlęta, które same wybierały sobie zabawki. Okazało się, że chłopcy preferują zabawki określane jako „chłopięce”, zaś dziewczynki jako „dziewczęce”. Nawet badania na małych koczkodanach wykazały analogiczną prawidłowość.
Inny badacz, wybitny profesor psychologii rozwojowej z Cambridge Simon Baron-Cohen wykazał, że chłopcy i dziewczynki już w pierwszym dniu życia zupełnie inaczej skupiają uwagę na pokazywanych przedmiotach. Ma to związek z poziomem testosteronu już w życiu płodowym, ten hormon także wpływa na rozwój i budowę mózgu.
Płeć jest tak mocno zakorzeniona w biologii, iż twierdzenie, że to konstrukt społeczny jest błędem. Całą tę ideologię skompromitował film „Norweski paradoks równości płci”, który wykazał, że mężczyźni i kobiety wybierają różne, odpowiednie dla ich płci zawody.
Wrócę do pytania, czy dzieciństwo może wpływać na przyjmowanie innej niż biologiczna tożsamości płciowej?
Amerykański socjolog Mark Regnerus wykazał, że osoby wychowywane w związkach jednopłciowych rozwijały się gorzej niż osoby w rodzinach tradycyjnych, były częściej klientami pomocy społecznej, częściej uzależniały się od substancji psychoaktywnych, a także częściej miały problemy we własnym dorosłym życiu i rodzinnym, i seksualnym i częściej popadały w depresję. Około jednej trzeciej tych dzieci to były osoby homo- lub biseksualne.
Dzieci wychowujące się w rodzinie składającej się z biologicznej matki i biologicznego ojca są najmniej narażone na zaburzenia i problemy w życiu dorosłym. Ważne są wzorce. Matki przebierające chłopców w sukienki lub unikające zaimków i określenia, że chłopiec to chłopiec, a dziewczynka to dziewczynka mogą być szczególnie szkodliwe. Przykłady opisywane w książce Andersona i książki niewydanej jeszcze w Polsce autorki Abigail Shrier „Transgender Haze” pokazują jak często życie rodzinne i wychowanie w domu wpływało na zaburzenia nastolatek.