Cywilizacja

Let’s go, Brandon… Dlaczego notowania Bidena poleciały ostro w dół?

Potrzeba jeszcze więcej lewicowej ideologii i socjalizmu w gospodarce – wzywa prezydenta radykalne skrzydło partii, nie dbając o polityczne porażki.

Prezydent USA Joe Biden i jego Partia Demokratyczna walczą o przetrwanie. Spadające gwałtownie notowania lokatora Białego Domu, niespodziewana porażka w wyborach na gubernatora Wirginii a przede wszystkim rosnąca inflacja, drożyzna i braki na półkach sklepowych zwiastują klęskę w wyborach do Kongresu za rok. Jednak korekta kursu wydaje się niemożliwa, gdyż Demokraci tkwią we własnej bańce informacyjnej, w której dominuje radykalne, lewicowe skrzydło partii.

„Let’s go, Brandon” to ironiczne i satyryczne w swej istocie zawołanie stało się najlepszą ilustracją ducha czasu ostatnich tygodni. Tłumaczone dosłownie znaczy tylko: „Dawaj, Brandon!” albo „Brandon, do boju”, ot zwykłe zagrzewanie do walki popularnego sportowca. Teraz słychać je na stadionach, w popularnych piosenkach raperskich, widać na tiszertach a nawet na… papierze do pakowania świątecznych prezentów. Używają tej frazy także będący w opozycji Republikanie: kongresmeni na sali obrad Izby Reprezentantów czy w studiach telewizji Fox News, ale także gubernator Florydy Ron DeSantis, który ostatnio z rozmysłem „przejęzyczył się” w czasie przemówienia, zamiast o „administracji Bidena” (Biden administration) mówiąc o „Brandon administration” – ku uciesze zgromadzonych.

Popularność kibicowskiej przyśpiewki, która szerzy się w Ameryce niczym ogień po wysuszonej prerii, wynika z jej podwójnego znaczenia, które znają już chyba wszyscy. I ładunku ironii wymierzonego nie tylko w rządy prezydenta Bidena ale także media głównego nurtu, które w coraz bardziej powszechnej opinii, pełnią funkcję tuby propagandowej rządzących. Albowiem „Let’s go, Brandon” to w istocie „F…k, Joe Biden” – grubiański wyraz dezaprobaty dla obecnego lokatora Białego Domu, którego nawet nie trzeba tłumaczyć na język polski.

Wszystko zaczęło się ledwie 2 października, podczas transmisji z Alabamy, z wyścigów samochodowych NASCAR, jednej z ulubionych rozrywek Południa. Gdy reporterka NBC Sports rozmawiała z nieoczekiwanym zwycięzcą zawodów, Brandonem Brownem, na trybunach rozległ się kibicowski okrzyk „F…k, John Biden”, znany wcześniej głównie ze stadionów drużyn akademickich futbolu amerykańskiego. Nie zrażona niczym dziennikarka, powiedziała telewidzom, że podekscytowani kibice skandują w tle właśnie „Let’s go, Brandon”.

I to właśnie ten wręcz komiczny kontrast pomiędzy słyszalnym przekazem, a jego interpretacją przez przedstawicielkę wszystkowiedzących, zarzekających się o własnej obiektywności i „walce z dezinformacją” mediów przyczynił się do niebywałej popularności zawołania. „Let’s go, Brandon” stał się memem na konserwatywnym Twitterze oraz wśród konserwatywnych komentatorów, po niecałych dwóch miesiącach powtarzanym już miliony razy w różnych kanałach pop kultury.

Przejściowe trudności

Dla nas – osób, które wychowały się w tradycji dwójmyślenia w realnym socjalizmie (gdzie szara rzeczywistość była zamieniana w oficjalne, bajkowe opowieści przez ówczesnych propagandystów) – podobieństw z obecną sytuacją w USA zaczyna być coraz więcej.
Naszywka "Let's go Brandon" na plecaku uczestnika antybidenowskiej demonstracji w Bostonie 7 listopada 2021. Fot. BRIAN SNYDER / Reuters / Forum
Kiedy przysłowiowy John Smith zmaga się z rosnącymi cenami (zwłaszcza żywności oraz paliwa), ciągłymi brakami różnego rodzaju towarów (duża część z nich czeka… na rozładowanie w ogromnych kontenerowcach, czekających tygodniami na redach zatłoczonych portów w południowej Kalifornii), z poczuciem rosnącego bezprawia i anarchii w kraju, otoczenie Bidena i większość mediów rysują różowy obraz dnia powszedniego Ameryki. Kiedy każdego miesiąca rosła inflacja, skrajnie upolityczniona (pompująca na siłę indeksy giełdowe gigantycznym dodrukiem pieniędzy), choć udająca niezależność od obecnej administracji, Rezerwa Federalna podkreślała, że problem ma charakter „przejściowy”. I minie, gdy tylko uporamy się ze skutkami COVID-19 – co przy stale zmieniającej się definicji „końca pandemii”, nie jest możliwe do ustalenia.

Gdy przed ponad tygodniem ogłoszono, że w październiku 2021 inflacja osiągnęła 6,2 proc. – największy skok od 30 lat – rządowe przekazy dnia mówiły, że to dobrze, bo oznacza, że skoro ludzie więcej zarabiają, to i wydają więcej. Inflacja jest de facto podatkiem nałożonym na biednych, gdyż obniża wartość nabywczą ich zarobków. Ale dla jednej z komentatorek telewizyjnej stacji NBC to nie problem, bo „jest małym sekretem fakt, że choć nikt nie lubi płacić więcej, tak naprawdę mamy na to pieniądze”.

Wysokie ceny benzyny, braki diesla do ciężarówek rozwożących towary, których także jest za mało ze względu na brak kierowców (tu się z kolei kłania konieczność posiadania szczepień)? To nie nasza wina – zdawała się mówić obecna szefowa departamentu energii, zaśmiewając się w studiu telewizyjnym i zrzucając odpowiedzialność na „kartel OPEC”. Jakby pierwszą decyzją w pierwszym dniu urzędowania prezydenta Bidena nie było zamknięcie rurociągu z tanią ropą z Kanady, a potem konsekwentne działania wymierzone w sektor paliw kopalnych, aby zadowolić proekologicznych aktywistów.

W tej typowej wyliczance – znamy to na pamięć z PRL – „to nie nasza wina, ale problemy zagranicą”, „winne skutki pandemii”, to wszystko „przejściowe trudności”, nie mogło oczywiście zabraknąć… spekulantów, znów z branży paliwowej. W środę, cytując „rosnące dowody na działania antykonsumenckie”, Biden zarządził federalne dochodzenie, czy „nielegalne działania” koncernów paliwowych, nie przyczyniają się do „zwiększenia kosztów rodzin przy dystrybutorach paliwa”.

A przecież przed nami zima (i szok związany ze skokowym wzrostem cen energii,i a nawet możliwymi czasowymi wyłączeniami dostaw prądu) i sezon świątecznych zakupów, gdy brakuje wielu produktów, z powodu drożyzny oraz rozerwaną przez ciągłe lockdowny globalną siecią dostaw.

Uchronił Amerykę

Nic dziwnego, że notowania popularności prezydenta Bidena poleciały mocno w dół. Według ostatnich sondaży zadowolonych z działań lokatora Białego Domu jest 40-41 proc., w porównaniu do 55 proc. gdy zaczynał prezydenturę w styczniu.

Gdy pieniądz jest tańszy niż papier. Krótka historia inflacji

Amerykanie są coraz silniejsi. Dwadzieścia lat temu, aby unieść zakupy wartości 10 dolarów potrzebne były 2 osoby. Dziś może to zrobić 5-latek.

zobacz więcej
Gwałtowny spadek notowań zaczął się w sierpniu (wtedy po raz pierwszy liczba niezadowolonych przewyższyła zadowolonych), tuż po katastrofalnym wykonaniu decyzji o wycofaniu wojsk z Afganistanu. Rosnąca inflacja, wciąż brak – wbrew wcześniejszym zapewnieniom, że „wygrywamy” – ostatecznego zwycięstwa nad pandemią koronawirusa, chaos w gospodarce tylko wzmocniły wrażenie braku kompetencji w zarządzaniu krajem.

Jeśli doda się do tego obrazki z Teksasu (ale i z innych południowych stanów), gdzie niemal codziennie notuje się setki, jeśli nie tysiące nielegalnych przekroczeń granicy przez imigrantów, poczucie rosnącego braku poczucia bezpieczeństwa i niekompetencji władz łatwo zrozumieć. Nic dziwnego, że w tej sytuacji tylko 19 proc. „mocno” wspiera prezydenta, a aż 44 proc. bardzo on się nie podoba.

Najgorszy dla Bidena i polityków Partii Demokratycznej (bo prezydent jest uważany za lidera partii) jest odpływ poparcia wyborców deklarujących się jako niezależni, którzy przechylili szalę zwycięstwa w wyborach prezydenckich 2020 r., głosując po prostu na człowieka, który „nie był Trumpem”. To właśnie niezależni pomogli w niespodziewanym zwycięstwie Republikanina Glenna Youngkina w wyborach na gubernatora stanu Wirginia, w którym rok wcześniej Biden łatwo pokonał Trumpa różnicą aż 10 punktów procentowych.

Przekaz – co pokazały wyniki oraz exit-polls – tamtejszych wyborców był jasny: Demokraci, nie chcemy nauczania współczesnych odmian marksizmu (choćby pod postacią krytycznej teorii rasizmu) w szkołach ani innych lewackich szaleństw na ulicach i w przestrzeni publicznej. Ludzka seksualność to nie jest najważniejsza sprawa w życiu społecznym, ale galopujące ceny benzyny czy żywności, braki w sklepach już tak.

„Nikt go nie wybrał, aby był kolejnym Franklinem Delano Rooseveltem, ale aby był normalny i powstrzymał chaos” – powiedziała po klęsce w Wirginii, miejscowa kongresmenka Partii Demokratycznej Abigail Spanberger, która w przyszłym roku sama będzie musiała ostro zawalczyć o reelekcję. Chodziło jej o to, że Biden i większość Demokratów uznała zwycięstwo w 2020 r. nie za odrzucenie Trumpa, ale jako mandat do realizacji radykalnego programu reprezentowanego przez lewicowe, jawnie socjalizujące skrzydło partii.

Zanim Biden został zaprzysiężony, wielu medialnych klakierów ale także i historyków, wręcz porównywało go prezydenta Roosevelta, który skokowo rozszerzając zasięg rządowej ingerencji i sieci socjalnej w czasach kryzysu lat 30-tych, uchronił Amerykę przed rządami rodzimej wersji komunizmu i faszyzmu. Oczywiście porównanie chybione, czysta propaganda, gdyż FDR wprowadzając zmiany dysponował większością 2/3 w obu izbach Kongresu. Dla porównania – Demokraci dysponują w obecnej Izbie Reprezentantów większością ledwie 221-213, a w Senacie jest 50 do 50 (o przewadze decyduje rozstrzygający w razie remisów głos pani wiceprezydent USA). Pomimo tak nikłej przewagi, ambicje radykalnej zmiany Ameryki w kierunku wytyczonym przez Europę Zachodnią pozostały.
Kongreswoman Alexandria Ocasio-Cortez z projektantką mody i działaczką społeczną Aurorą James podczas dobroczynnej imprezy w sukni z napisem "Opodatkować bogatych". AOC pilnuje, żeby administracja Bidena nie odchodziła od lewicowych prynypiów. Fot. Sean Zanni/Patrick McMullan via Getty Images
Uwięzieni w bańce

Wyborcy w Wirginii a także w pomniejszych wyborach w innych stanach wybrali Republikanów, mówiąc głośne „stop”. Wszystko wskazuje na to, że jeśli Biden i Demokraci nie dokonają korekty politycznego kursu, wybory do Kongresu w listopadzie przyszłego roku skończą się ich wielką klęską i utratą kontroli nad obiema izbami. Ale czy są do tego zdolni?

Problem w tym, że Biden i inni politycy Partii Demokratycznej stali się zakładnikami własnych narracji, które wytwarza radykalnie lewicowe skrzydło partii (częściowo nie kryjące się z zamiłowaniem do socjalistycznych rozwiązań gospodarczych oraz marksistowskiego pojmowania polityki i społeczeństwa). A także bogaci sponsorzy, głównie miliarderzy zarabiający na spekulacjach finansowych, którzy lewackie poglądy na seksualność czy ekologię potrafią łączyć z dbałością o własne interesy (lobbing na rzecz korzystnych rozwiązań podatkowych czy rządowych subsydiów). To właśnie te głosy postępu dominują w stacjach telewizyjnych CNN czy MSNBC, na łamach „New York Timesa” czy „Washington Post” a przede wszystkim na Twitterze, który w Stanach Zjednoczonych ma wybitnie lewicowe skrzywienie polityczne.

W ten sposób powstała bańka informacyjna Demokratów. Politycy, aktywiści, dziennikarze… Kończą te same uniwersytety, mają podobne ścieżki zawodowe, czytają te same lektury, a potem utwierdzają się nawzajem w coraz bardziej radykalnych przekonaniach. Na końcu tego łańcucha samopotwierdzeń są algorytmy mediów społecznościowych takich jak Twitter, które działają tak, aby wzmacniać jak najbardziej radykalne, wywołujące jak największe emocje (wiadomo, emocje, to uwaga, a wzmocnioną emocjami uwagę najłatwiej zmonetyzować) wpisy i poglądy.
„Demokraci uwięzieni we własnej komorze echa. Jak na partię tak zamartwiającą się o stan naszej demokracji, byłoby rzeczą wysoce nieroztropną ignorować rosnące zaniepokojenie wyborców” zauważył wytrawny znawca amerykańskiej polityki, reporter „National Journal” Josh Kraushaar. Chodzi o to, że Demokraci wcale nie chcą się zmieniać: chcą uchwalenia kolejnego, kosztującego tysiące miliardów dolarów pakietu wydatków socjalnych a Republikanów atakują jako ekstremistów i wrogów demokracji. To kontynuacja przegranej strategii z wyborów w Wirginii, gdzie kandydat niemal w każdej wypowiedzi musiał użyć słów: „Trump” i „ekstremiści”, tyle że na sterydach.

Demokrata przegrał, problem w tym, że działacze i aktywiści jego partii nadal chcą realizowania takiej właśnie strategii. Zdaniem części polityków, takich jak choćby Alexandria Ocasio-Cortez, Demokraci w Wirginii przegrali, bo jako partia byli… zbyt mało radykalni. Dlatego też z kolegami z Kongresu pani Cortez naciska na realizację kolejnych programów socjalnych, które rzekomo mają być neutralne budżetu, bo środki ściągnie się „z miliarderów”.

Co jest myśleniem magicznym, gdyż każdy średnio rozgarnięty w rzeczywistości amerykańskiej wie, że podatków w Ameryce nie płacą ani najbiedniejsi (bo nie mają wystarczających dochodów), ani najbogatsi, bo stać ich na najlepszych księgowych i lobbystów w Kongresie, którzy potrafią znaleźć luki, furtki i sposoby unikania opodatkowania n(także poprzez wpłacanie wielkich środków na inicjatywy społeczne i polityczne bliskie sercu Demokratów, jako formę ochrony przed nadmiernym zainteresowaniem fiskusa).

Płciowa ofensywa Joe Bidena. Kampania pod flagą tęczopodobną

Okazało się, że pandemia najmocniej dotyka niebiałe kobiety, mniejszości rasowe, etniczne i seksualne.

zobacz więcej
A przecież – jak zauważa Kraushaar – „gra na rzecz lewicowej bazy wyborczej, automatycznie pobudza działania bardziej konserwatywnej grupy, odstręczając od partii bardziej umiarkowanych wyborców, których trzeba mieć, aby wygrywać wybory”.

To nie jest lewicowy kraj

Symbolem umiarkowanego skrzydła Demokratów jest sen. Joe Manchin z Wirginii Zachodniej. Korzystając z równowagi partyjnej w Senacie, jest w stanie blokować najbardziej radykalne pomysły dotyczące choćby „zielonej polityki” (w ramach walki z zagrożeniem klimatycznym) czy tworzenia nowych programów wydatków socjalnych. „Nie możemy iść za bardzo na lewo. To nie jest lewicowy czy centrolewicowy kraj. Jeśli już, jesteśmy centrowym, centroprawicowym krajem” – zadeklarował ostatnio senator, uznawany czasami za ostatnią nadzieję politycznego centrum, w spolaryzowanym kraju, gdzie obie strony politycznego sporu dysponują podobnym, mocnym poparciem na poziomie ok. 45 proc. I prowadząc wojnę na wyniszczenie przeciwnika, przypominającą wojnę pozycyjną z I wojny światowej: uruchamia się wielkie środki i działania, aby osiągnąć bardzo minimalistyczne cele, nie próbując zawarcia politycznego kompromisu.

Według ostatniego badania opinii publicznej, Demokrata Manchin w Wirginii Zachodniej (stanie, gdzie w 2020 r. Trump uzyskał 69 proc. głosów) cieszy się poparciem 61 proc. mieszkańców, podczas gdy jego partyjny kolega, Joe Biden już tylko 31 proc. Jak widać, nawet w przeoranej medialnymi i Twitterowymi okopami politycznej Ameryce, można się trzymać środka politycznej sceny.

tej lekcji nie chcą, albo nie potrafią pojąć prezydent i jego najbliżsi współpracownicy. Notowania Demokraty wciąż lecą w dół i naprawdę nie widać dla niego punktu oparcia, od którego można by rozpocząć odbudowę poparcia. A do wyborów do Kongresu ledwie jedenaście miesięcy i bez radykalnej zmiany albo jakichś dramatycznych wydarzeń wydaje się, że po wyborach zadowoleni będą przede wszystkim ci, którym podoba się przyśpiewka „Let’s go, Brandon”.

– Jeremi Zaborowski z Chicago

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Prezydent Joe Biden wysiada z samolotu przed Białym Domem po powrocie z Detroit, gdzie podczas masówki w fabryce General Motors obiecywał robotnikom zwiększenie liczby miejsc pracy. Fot. JOSHUA ROBERTS / Reuters / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.