Bank Polski powstał jako instytucja prywatna, niezależna od administracji państwowej. Historia pieniądza i bankowości.
zobacz więcej
Mechanizm, który doprowadził do tego paradoksu był następujący: oto państwo kontroluje cenę przejazdu, by lud pracujący Caracas mógł do pracy dojechać. Tymczasem papier trzeba kupić gdzieś na rynku i po rynkowych cenach płacić. I tak okazało się, że cena samego papieru na 1 bilet, jest wyższa niż cena przejazdu metrem. Całkowicie więc racjonalna była decyzja by nie produkować biletów, tylko zrobić darmowy przejazd. To bardziej opłacalne.
Podatek dla najbiedniejszych
Groteskowa sytuacja w Wenezueli dobrze pokazuje kilka zjawisk związanych z inflacją. Można bowiem mieć do czynienia z biflacją. Ta zachodzi wtedy, gdy jedne towary i usługi drożeją, a inne równocześnie tanieją. Wenezuela pokazuje też na czym polega efekt Cantillona. Ten działający we Francji irlandzki bankier w swym dziele z 1730 roku „Ogólne rozważania nad naturą handlu” opisał jak inflacja, podaż pieniądza wpływają na strukturę cen i sprawiają też, że niektórzy się na tym bogacą. Co do struktury cen widać to właśnie na wenezuelskim przykładzie, gdzie kilogram ryżu może kosztować miliony razy więcej niż litr ropy.
Ten drugi efekt inflacji – bogacenie się jednych można pokazać na przykładzie Węgier. Pieniądze pompowane/emitowane przez państwo muszą w jakiś sposób trafić na rynek. W największym uproszczeniu wygląda to tak, że jakiś István w Budapeszcie w szczycie hiperinflacji miał o 5 rano trylion pengő. Zamieniał je czym prędzej na towar. Ten trylion wędrował w ciągu dnia z rąk do rąk w zamian za coraz mniejszą ilość towarów, czy usług.
Pod koniec dnia - np. o 11 w nocy ktoś z tym trylionem zostawał i musiał czekać do rana aż zdoła go wydać, a w tym czasie inflacja pożerała wartość tego tryliona. Pieniądze trafiają na rynek za pośrednictwem banków i to one na tym zarabiają. Za inflację zawsze na końcu płaci człowiek pracy najemnej. To swoisty podatek dla biedniejszych.
Inflacja w Polsce dziś sięga 6 procent w skali roku. To zaledwie inflacja krocząca, która może służyć jako narzędzie do politycznej propagandy, a nie jest rzeczywistym problemem. Co nie znaczy, że należy ją lekceważyć.
Problem jednak polega na tym, że jest to w tej chwili zjawisko globalne. Można się pocieszać, że Polska nic nie „zawiniła”, ale oznacza to też, że państwo ma bardzo ograniczony wpływ na wzrost cen. Winne są pandemia - zerwane łańcuchy dostaw i obłędna globalna „zielona gospodarka”.
Właśnie opublikowano szokujące dane dotyczące cen frachtu. I tak w 2020 roku cena wysyłki standardowego kontenera z Dalekiego Wschodu do Los Angeles wynosiła 3800 dolarów. Teraz sięga 17 tysięcy. Podrożał więc każdy towar, który w tych kontenerach jest wysyłany. Jesteśmy częścią gospodarki globalnej. Ceny jak towary krążą po świecie, więc to co się na świecie zdarzy, dotknie i nas.
– Dariusz Matuszak
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy