Kultura

Céline: bulgot zza grobu

Odnaleziona walizka pełna spleśniałych rękopisów, wycenianych dziś, w 60 lat po śmierci pisarza, na 4 miliony euro? Mściwy spisek lewicy, chcącej zagłodzić wdowę po artyście? Korsykański złodziej, zażywający kąpieli w fontannie miejskiej? Brzmi to jak scenariusz ekranizacji najnowszej książki Dana Browne’a. Ale chodzi o sprawę poważniejszą: o wielką literaturę.

Uwielbiany albo nienawidzony, jak zwykło się mawiać o wyrazistych postaciach kultury (lub popkultury). Sam odarty ze złudzeń i bezlitośnie odzierający z nich w swojej prozie. Z pasją przyszpilający obłudę, okrucieństwo i przemoc kryjące się za „harmonią małżeńskiego stadła” czy „świętą powinnością wobec ojczyzny”. Ateusz. Do tego odraza (umocniona pewnie przez lata praktyki lekarskiej) do ludzkiego ciała i jego wydzielin. Ulubione terminy, jeśli idzie o fizjologię (przynajmniej w przekładach Juliana Stryjkowskiego i Wacława Rogowicza, którzy poznali się na nim jeszcze przed wojną): szczyny, bulgot, smród. Oczywiście, szła z tym w parze odraza wobec seksu – choć i świadomość, że jest on siłą nie do opanowania.

Finezyjna nienawiść

Godny prekursor Michela Houellebecqa, bez dwóch zdań; nawet z fizjonomii. Bohater lewicowej awangardy? Ustawiano go tak przez chwilę, zanim na początku lat 30. XX wieku nie opublikował pakietu antysemickich pamfletów, które stężeniem zawartej w nich nienawiści zdumiały tradycyjnych francuskich narodowców. Toutes proportions gardées, to jakby Jerzy Urban, ze swą swadą i ostrością pióra, w połowie lat 80. zaczął pisać przeciw komuchom i spod jego pióra wychodziły takie zdania, jak: „… a w międzyczasie, po drodze, na wszystkich drogach świata, wysysają, wyciskają całą duchową substancję, a przy okazji i całą forsę, od ogłupiałych, upojonych, wzruszonych, przejętych tym gównem, zrobionych na szaro Polaków”. Zamień, czytelniku, „Polaków” na „Aryjczyków” – i będziesz miał fragment z „Hollywoodu” (1931) Céline’a.
Louis-Ferdinand Céline. Portret autorstwa Ironie - Praca własna, CC BY 2.5, Wikimedia Commons
Do dziś nie wiadomo, w jakich proporcjach pchała go do podobnej pisaniny przekora, kompleksy, urojenia dotyczące sprawców jego niepowodzeń jako autora sztuk („żydowski spisek dyrekcji teatrów”), a w jakich – cały czas ta sama odraza do obłudy, tym razem „demokratyczno-liberalnego światka”. To ostatnie powoduje, że co i raz pisują o nim z entuzjazmem prawicowi intelektualiści, osobliwie polscy, drapując go, dość ahistorycznie, w szaty pierwszego prawdziwego nonkonformisty XX wieku. Céline’a wynosił pod niebiosa i „brulion”, i dawna „Fronda”, co zwalnia mnie od obowiązku zbyt szczegółowego przywoływania życiorysu.

Wiadomo: prawdziwe nazwisko Louis-Ferdinand Destouches, urodzony w Courbevoie (wtedy, w 1894 paryskie banlieu, dziś arrondissement), pseudonim po imieniu ukochanej babci. Ochotniczy zaciąg do armii, inwalidztwo, piekielne bóle głowy, studia medyczne, druga żona Lucetta Almanzor. Pamflety, kolaboracja z Vichy, próba ucieczki z wycofującymi się wojskami III Rzeszy, internowanie w Danii, infamia, powrót do Francji w roku 1951 i dziesięć, nie, jedenaście lat zapomnienia, wypełnionych leczeniem za darmo biedoty, kaszlem i pisaniem. Nawet drobne przystanki jego życia są pamiętane przez fanów: kot Bébert, którego taszczyli, na zmianę z Lucette, na Gare d’Est, zamek Sigmaringen, na którym zostali ugoszczeni/uwięzieni wraz z resztą gabinetu Philippe’a Petaine’a.

Ostatnie dni Paryża

To wszystko jest dość znane. Mało znana jest historia, jaka zdarzyła się rękopisom Céline’a – w której jest dość wątków sensacyjnych na reportaż w prasie ilustrowanej, i dość podłości, żeby brzmiała jak wątek z jednej z jego późnych powieści.

Kradzież miała miejsce 17 lipca 1944 roku, na dwa dni przed wybuchem powstania paryskiego. Ujawnienie jej owoców – w 77 lat i 21 dni później, 6 sierpnia tego roku.

Okoliczności kradzieży są przynajmniej malownicze. Upał, przelatujące nad Sekwaną amerykańskie samoloty zwiadowcze, strzępy czerwonego płótna tam, gdzie do wczoraj wisiały flagi ze swastyką. Bébert wściekle wyje w klatce, Lucette zaszywa w podszewce płaszcza Ferdynanda kilka złotych monet, on sam wyskoczył jeszcze pożegnać się ze znajomymi aktorkami. W jego skrzynce na listy (zamek wyłamano) widać kilka wrzuconych tu przed tygodniem tekturowych trumienek: tak wyglądają zapowiedzi wyroku śmierci z ręki Résistance.
Pisarz na podwórku posiadłości w Meudon ze swoim kotem i psami, około 1955 roku. Fot. Roger Viollet via Getty Images
Co zabrać w chwili ucieczki, rękopisy czy kota? Kufer z papierami został w kamienicy na Montmartre. Céline wrócił do mieszkania po dwóch latach więzienia, czterech – internowania w Danii i pół roku u teściowej w Mentonie. Stało puste; również szafy i kufer; „Nie zostawili nic – pisał w liście do przyjaciela sześć lat później. – Ani chustki do nosa, ani jednego krzesła, ani jednego rękopisu”.

Aż do śmierci w 1961 r. podejrzewał o kradzież Oscara Rosembly, obieżyświata-Korsykanina, któremu w szczęśliwych, przedwojennych dniach powierzył klucze do mieszkania i prowadzenie swoich finansów w przekonaniu (tak prymitywnym, jakby wziętym od najbardziej tępych bohaterów „Śmierci na kredyt”, traktującej o zapluskwionych mieszczanach), że „Żydzi znają się na pieniądzach”. Co do sprawstwa kradzieży prawdopodobnie się nie mylił. Mylił się zarówno co do talentów Rosembly’ego, jak i jego pochodzenia: Oscar był naprawdę Korsykaninem i mitomanem (w sierpniu 1944 usiłował wkręcić się do Résistance, ale jego opowieści o dziesiątkach zastrzelonych Niemców nie przekonały nikogo), lekko traktującym moralność publiczną – starość spędził w Ajaccio, pijąc i pluskając się w fontannie na rynku. Czy pieniądze na mandaty i pastis pochodziły ze sprzedaży skrzyni?

Wdowie ani grosza

Tego nie wiemy; tożsamość „środkowego ogniwa” pozostaje nieznana. Wszystko, co dotąd wiemy, to że około roku 2006 ktoś przekazał spuściznę Céline’a dziennikarzowi „Libération”. Jean-Pierre Thibaudat był w latach 80. korespondentem dziennika w pierestrojkowej Moskwie, potem zajął się na tych samych łamach krytyką teatralną. Uważano go za człowieka pióra, erudytę i nienagannego lewicowca; dlatego też (jak wynika z jego słów) ofiarodawca wybrał właśnie jego, wierząc, że członka redakcji „Libération” nie sposób posądzić o sympatyzowanie z prawicą.

Rękopisy zostały powierzone Thibaudatowi nieodpłatnie, pod jednym warunkiem: nie wolno ich ujawnić, dopóki żyje Lucette, wdowa po pisarzu. Tajemniczy pośrednik nie życzył sobie, by ewentualne zyski z publikacji przypadły „żonie faszysty”.

Dziennikarz musiał czekać długo: Lucette Almanzor-Destouches dożyła 107 lat! Przeżyła męża o blisko 60 lat; zmarła 8 listopada 2019 roku. Do początku lat 90. pracowała jako choreografka i nauczycielka tańca. Nie zmarła w niedostatku, ale z pewnością ujawnienie zaginionych pod koniec wojny rękopisów męża miałoby dla niej, pomijając już kwestię spadku, ogromne znaczenie.
Lucetta Almanzor- Destouches, wdowa po Louisie-Ferdinandzie Destouches ( Céline), w swoim domu w Meudon 21 kwietnia 1969. Fot. Keystone-France / Gamma-Keystone via Getty Images
Thibaudat wybrał jednak lojalność raczej wobec anonimowego pośrednika niż Lucette. Ale nie zmarnował tego czasu: przez 15 lat niezmordowanie katalogował rękopisy i starał się zweryfikować ich prawdziwość. Dzięki temu wiemy, że w montrmarckiej skrzyni spoczął niemal kompletny rękopis powieści „Mięso armatnie”, uważanej za „zaginione ogniwo” między dwoma pierwszymi (i najwybitniejszymi) powieściami Céline’a: „Podróżą do kresu nocy”, opisującą lata pierwszej wojny światowej (1932) i „Śmiercią na kredyt” – groteskowym zapisem ubogiego dzieciństwa i dorastania (1936).

Mało? W stosie rękopisów odnaleziono też 240-stronicowy szkic o piekle wojny, tysiącstronicową powieść zatytułowaną „Londyn” oraz – znów imię znajome dla każdego, komu nieobce są obsesje Celine’a – „Legenda o królu Krogoldzie”. Do tego szkice nieznanych opowiadań, dziesiątki listów, pierwotne wersje pierwszych powieści oraz – tak, tak, oczywiście – wycinki z antysemickich popołudniówek.

Zgryzoty Gallimarda

Powieściowa „Lili” odeszła w dniach, kiedy w Europie zaczęto po raz pierwszy googlować słowa „SARS” i „COVID”. To nie był dobry czas na nowości literackie. Dziennikarz zaczekał do chwili zakończenia pierwszej wielkiej kwarantanny, w czerwcu 2020 roku. Wówczas podjął współpracę z mecenasem specjalizującym się w prawie autorskim – i wspólnie już zakołatali do dwojga spadkobierców Lucette: jej prawnika Françoisa Gibault i Véronique Chovin, jednej z uczennic Lucette, z którą ta zaprzyjaźniła się pod koniec życia.

Houellebecq znów ma rację. Po koronawirusie świat będzie taki sam, tylko gorszy

Nowa książka francuskiego pisarza.

zobacz więcej
Awantura wybuchła wściekła: oboje spadkobiercy, za nic mając dobrą wolę zademonstrowaną tak wymownie przez Thibaudata, natychmiast oskarżyli go o wieloletnie zawłaszczenie spuścizny, spekulowanie kradzionymi dobrami i działanie na niekorzyść głównej spadkobierczyni. Przekazanie całego pakietu w ich ręce w lipcu tego roku nie osłabiło ich oburzenia: trwają przygotowania do pierwszej rozprawy. Gallimard, który wprawdzie wydał najważniejsze powieści Céline’a w najbardziej prestiżowej, jaką można sobie wyobrazić, serii Plejady, ale nie zdecydował się na publikację „Drobiazgów pogromowych”, teraz z zakłopotaniem rozważa wydanie „Dzieł zebranych” – skoro Bibliothèque Nationale potwierdziła ich autentyczność…

Przyszłość rękopisów pozostaje jednak niepewna. Dwojgu spadkobierców Lucette, dość już sędziwych (François Gibault dobiega dziewięćdziesiątki) powinno zależeć na pośpiechu, tym bardziej, że za niespełna 10 lat spuścizna Céline’a stanie się, zgodnie z prawem, domeną publiczną i nie sposób będzie już czerpać zysków ze sprzedaży praw autorskich. Co jednak, jeśli zawahają się przed publikacją co pikantniejszych fragmentów w trosce o dobre imię pisarza? Annick Duraffour, krytyczessa, która opublikowała pół tuzina prac o antysemityzmie Céline’a, jest pełna obaw: czy będzie co potępiać? I tylko spadkobiercy Béberta biegają pod dachami Paryża, nie troszcząc się o nic.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


W pracy nad tekstem wykorzystałem opracowania biograficzne pióra François Gibaulta oraz Frédérica Vitoux, jak również reportaż Lary Marlowe „Journey to the end of Céline’s long lost manuscripts”, opublikowany we wrześniu br. na łamach „Irish Times”.
Zdjęcie główne: Louis-Ferdinand Céline (z lewej) i francuski dziennikarz Andre Parinaud w posiadłości pisarza w Meudon, około 1955 roku. Fot. Roger Viollet via Getty Images
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.