Następne pokolenie
– Grzesiek z kolei jest człowiekiem, który niemal wszystko umie sam zrobić. Zresztą pochodzi z domu, gdzie pracowało się fizycznie, więc teraz, gdy budujemy dom, to najchętniej sam by go wybudował – śmieje się Paulina Rzankowska-Bargiel. – Ale nie ma kiedy, choć z rozbrajającą naiwnością twierdzi, że: „W wolnym czasie”. Bardzo chętnie zabiera dzieci w góry, zwłaszcza Hanię, która jest starsza. Tyle że Hania nie jest tym za bardzo zainteresowana, więc jest zrozpaczony. „Cała nadzieja w Helence”, twierdzi. Ale obie uczy wspinania się, pozwala im na to i je do tego zachęca. Z drugiej strony podkreśla, że jak dorosną, to z nikim innym nie będą mogły się wspinać, chyba że osobiście przeszkoli towarzystwo. I myślę, że akurat w tej sprawie nie żartuje.
Jeżeli chodzi o rodzinę, ratownicy są przesadnie ostrożni. Pozwalają nam na dużo mniej niż obcym. Kiedy wychodzę w góry z koleżankami, to Grzesiek zawsze mnie sprawdza i zawsze mi się dostaje, że nie mam tego czy tamtego. Jest duży rygor. Boi się o nas. Chciałoby się czasami coś zrobić, przyszaleć, ale nie pozwala na to. (…)
– To prawda, są przeczuleni na punkcie bezpieczeństwa swoich bliskich. Wiedzą po prostu, że wypadek może zdarzyć się każdemu – mówi Anna Suder. – Mnie i mojej mamie się zdarzył. Przeżyłyśmy zejście lawiny pod Koszystą. Zginęły w niej trzy osoby, znajomi moich rodziców.
Akurat przyjechałam z nart, z Alp. Miałam dwa dni wolnego i dołączyłam do ich ski-tourowego wypadu. Pod Koszystą podcięliśmy lawinę. Podchodząc, w ogóle nie myślałam, że jest niebezpiecznie. Szliśmy lejem. Jedni chcieli jeszcze trochę podejść, inni nie. Szłam jako druga. Gdy lawina ruszyła, każdy próbował się ratować, jak mógł. Ja zdążyłam złapać się kosówki i wyjść z tego leja. Pode mną były dwie osoby, które zginęły, potem szła mama i jej koleżanka. Dużo niżej była jeszcze jedna osoba. Zrobiło się straszne zamieszanie.