Cywilizacja

Autorytety, więzi, lojalność i braterstwo liny. Mocne męskie wzorce

Mówi żona ratownika TOPR: Nie ma ludzkiej siły, żeby go zatrzymać, gdy dostaje esemes o akcji. Ranek, noc – nieważne, od razu zgłasza gotowość! Już jest herbata w termosie, już jest plecak spakowany – rusza.

Fragmenty książki „TOPR 2. Nie każdy wróci” drukujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka.

„Muszę”, „na chwilę”, „wpaść do TOPR-u” – to są słowa klucze. Osobny, nieco drażliwy temat.

– Nawet paczki zamawiają do TOPR-u! Wtedy jest pretekst, żeby tam pojechać – śmieje się Paulina Rzankowska-Bargiel [żona Grzegorza Bargiela, zawodowego pracownika TOPR, przewodnika wysokogórskiego, taternika i alpinisty – przyp.red.].

– Tam mają wszystko, czego pragną, dlatego ja na TOPR mówię „Matka TOPR” – przyznaje wcale nie żartem Ewa Górka [żona Andrzeja, ratownika TOPR i fotografika – przyp.red.]. – Tam mają ojca naczelnika i braci kolegów. TOPR ich ubierze, nakarmi, da im poczucie wsparcia i bezpieczeństwa. Tam znajdą autorytety, więzi, lojalność i braterstwo liny. Tam mają mocne męskie wzorce. Trochę namiastka wojska, surowszego wychowania.

– To elitarna grupa, ale trochę o charakterze sekciarskim – śmieje się z kolei Marta Morawiec [partnerka Macieja Ziarki, ratownika TOPR – przyp.red.] – Bardzo identyfikują się z firmą, są lojalni wobec niej i wobec kolegów. Nie traktują tego jak pracy, w rozumieniu zaangażowania „od – do”. W centrali są prawie każdego dnia. „Muszę pojechać do TOPR-u! Bo zostawiłem tam kijki, bo zostawiłem narty, bo muszę jakiś świstek złożyć, bo muszę o coś się dopytać”, i tak jest codziennie. „Muszę na chwilę podjechać do TOPR-u” – to jest sakramentalne zdanie.

Nie jestem zazdrosna o TOPR, ale wkurza mnie „wpadanie tam na chwilę”. Na pewno nie jest to ucieczka, bo Maciek jest bardzo rodzinny i lubi być w domu. I w sumie ma bardzo mało czasu, żeby w tym domu być, więc sobie to ceni i pilnuje tego czasu, ale tam ciągnie go jakaś siła nie do pokonania. I już zrozumiałam, że nie ma co z tym walczyć. Mało tego, właściwie im wszystkim tego zazdroszczę. Tych przyjaźni w pracy i tej ciągłej potrzeby wspólnego działania.

Uzależnienie

– Łukasz, gdy jest wezwanie, to w trzy sekundy jest gotowy. I wylot z domu. To jest nieprawdopodobne – mówi Marysia Tokarz-Olszańska [w 2001 r. narzeczona Bartka Olszańskiego, ratownika TOPR, który zginął w lawinie pod Szpiglasową Przełęczą, kiedy szedł na ratunek zasypanym – przyp.red.]. – Nie ma siły, która mogłaby go zatrzymać. Kładzie się spać zmęczony, ale gdy o pierwszej w nocy przychodzi esemes – ma na TOPR specjalny sygnał (oczywiście nigdy nie wycisza telefonu) – już jest na baczność. Plecak i do centrali. Ostatnio nawet swoim samochodem pojechał pod Nosal, bo gość stamtąd spadł. Dzięki temu był pierwszy w żlebie. Gdy słyszę ten esemes, to wiem, że wszystkie plany biorą w łeb. A jaka jest rozpacz, kiedy jesteśmy na wyjeździe, a właśnie trwa akcja. Te miny, ten smutek, to cierpienie! Najchętniej wsiadłby w odrzutowiec i po prostu był tam za godzinę. Uzależnienie!
Zakopane, 11.06.2018r. Dwa wypadki na Rysach, w tym jeden śmiertelny. Ratownicy TOPR w akcji. Fot. Marcin Szkodzinski / Forum
– Widzę, jak bardzo zależy Grześkowi na tej pracy – mówi Paulina Rzankowska-Bargiel. – Kiedy słyszę, jak rozmawia z kolegami i jak bardzo jest profesjonalny, jestem z niego ogromnie dumna. I to jest jeden z blasków bycia żoną ratownika. Widzę, jaki jest zadowolony, gdy uda się kogoś uratować. A jeszcze gdy są jakieś trudne sytuacje, trudne akcje techniczne, gdzie muszą wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, to dopiero jest satysfakcja. Zadzwoni do kolegów, przegadają wszystko, omówią i jest szczęśliwy. I ludzie to doceniają. Po tej akcji na Giewoncie byłam w Krakowie, a że mam na samochodzie naklejkę toprowską, pan z parkingu nie wziął ode mnie pieniędzy. „Duży szacunek dla chłopaków”, powiedział na pożegnanie. I to było bardzo miłe.

Oczywiście nie ma ludzkiej siły, żeby go zatrzymać, gdy dostaje esemes o akcji. Ranek, noc – nieważne, od razu zgłasza gotowość! Już jest herbata w termosie, już jest plecak spakowany – rusza. Ale to jest normalne, jeśli traktuje się tę pracę jako misję. W dzisiejszych czasach pracownicy stawiają sprawę tak: pracuję „od – do”, mam płacone za osiem godzin i do widzenia. W TOPR-ze taka postawa jest nie do pomyślenia. Święto, siedzisz z rodziną, nagle akcja – koniec. Wychodzi.

Oczywiście nie ingeruję w te wyjścia, chociaż zawsze pytam, o co chodzi. Jeżeli to coś trudnego, niebezpiecznego i trzeba komuś pomóc, to nawet nie miałabym sumienia go zatrzymywać. Ale zdarzyło się może kilka razy, że odpuścił. Musieli kogoś znieść czy sprowadzić i było kilku ratowników, którzy mogli pójść, więc się cieszyłam. Ale on nawet wtedy mówił: „A przeszedłbym się, to miałbym jakiś trening”. To jest silniejsze od nich.

Szukają żywych i martwych. Wyją nad zwłokami, choć nikt ich tego nie uczy

Na lawinisku jeden pies zastępuje pracę sześciu ratowników.

zobacz więcej
TOPR jest w naszym życiu bardzo obecny i myślę, że zawsze będzie. Trzeba to zaakceptować i uszanować. TOPR daje im power, siłę napędową. Kiedyś ktoś rzucił: „Gdyby Grzesiek zrezygnował z pracy toprowskiej, miałby więcej czasu dla rodziny i na pracę przewodnicką”. Pamiętam, że pomyślałam: „Jaki on byłby wtedy nieszczęśliwy”.

Słuchając tych opowieści, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te wszystkie toprowskie związki tworzą swoisty… trójkąt. On, ona i TOPR. TOPR, on i ona. On, TOPR i ona – nieważne, w jakiej konfiguracji, i tak wychodzi trójca.

– Rzeczywiście. Może dlatego niektóre kobiety nie wytrzymują – przyznaje Ewa Górka. – Może nie chodzi tylko o strach, ale również o to, że TOPR jest jednak najważniejszy. Jeśli facet bardziej emocjonuje się tym, co dzieje się tam, niż rodziną i domem, to dla kobiety może być trudne do zniesienia. Przecież oni dzwonią do siebie świątek, piątek czy niedziela.

Góry dają ogromną więź. Te chłopaki potrzebują się nawzajem. Muszą sobie ufać, muszą na sobie polegać. Jeśli podczas akcji jeden się pomyli, mogą zginąć wszyscy. Również poszkodowany. To stąd biorą się te przyjaźnie i te relacje, które przenoszą się na codzienność, więc tak, niewątpliwie tworzą trójkąty (…)

– „Wyskakiwanie do TOPR-u” to norma. Mój tata robił i robi dokładnie tak samo. Od lat jest na emeryturze, ale w TOPR-ze jest codziennie. Jak go nie ma w domu, to wiadomo, gdzie jest – śmieje się Anna Suder, która jest żoną ratownika, córką wieloletniego zastępcy naczelnika TOPR-u Adama Maraska, a także siostrą Andrzeja, szefa szkolenia w TOPR-ze. – Nie jestem zazdrosna o Pogotowie. Jeśli już, to jestem zazdrosna, że mogą się realizować i mają dużo możliwości rozwoju. Tak naprawdę mają ciekawe życie. Ich praca nie jest monotonna, poza tym wiąże się z wieloma przywilejami. Może dlatego trochę śmieszy mnie przesadny zachwyt nad ratownikami. Owszem, często ryzykują życie, ale też czasami siedzą i nic nie robią. Ten wysiłek jak jest, to jest, ale też nie zawsze mają akcję za akcją. (…)

Etos ratownika

Dla mnie TOPR to poniekąd świętość. Podchodzę do tej organizacji z dużą estymą – mówi Bernadetta Lichota [żona Edwarda Lichoty, wicenaczelnika TOPR – przyp.red.] . – Bardzo ich szanuję, doceniam ich pracę i nie mam problemu, że nie do końca jesteśmy dopuszczane do tego świata – dobrze, tak ma być. To jest ich świat, w stu procentach męski, w którym są szczęśliwi. Nie muszę i nie chcę wiedzieć wszystkiego. I wydaje mi się, że każda żona ratownika myśli podobnie i to akceptuje.
Morskie Oko, sierpień 2021. Fot. PAP/Grzegorz Momot
W tej organizacji podoba mi się wiele rzeczy. Weźmy taką hierarchiczność – rzadko się zdarza tak duży szacunek do kogoś, kto jest w tej hierarchii wyżej. Tam widać respekt dla doświadczenia i umiejętności. Podoba mi się też sposób zwracania się do starszych ratowników przez „wy”, czyli po góralsku. Łapie mnie to za serce. Wyrosłam w etosie ratownika, ale nie mam poczucia, że gdyby Edek musiał wybierać, wybrałby TOPR. Zwłaszcza że nie musi wybierać. Ma wsparcie w rodzinie i spokojnie może robić przy nas to, co kocha.

Te chłopaki mają szczęście, że pracują w miejscu, gdzie mogą realizować swoje pasje i się rozwijać. Dużo się szkolą, mają świetny sprzęt, to są fachowcy. To jest klasa. Złapali Pana Boga za nogi i myślę, że doskonale o tym wiedzą. Gdy widzę, z jaką przyjemnością Edi idzie do pracy, jak się szykuje, jak się cieszy, jak nią żyje – i to po tylu latach – to nie mam wątpliwości, że są to szczęściarze.

Dlatego nawet gdy robi coś po godzinach, a ciągle robi coś po godzinach, bo różne rzeczy trzeba załatwić, zamówić, zrobić przetargi, to trudno. Niech robi. Tylko raz się na to zezłościłam. A potem się z tego śmiałam. Bo TOPR jest po prostu częścią naszej rodziny, więc tak, to jest trójkąt, ale w pełni akceptowalny (…).

Odcinam się totalnie od problemów, tego co jest gdzieś tam w kraju czy w domu

Zaginionego dość szybko można wyprowadzić, gorzej, kiedy grotołaz się zaklinuje. Ale speleolog jest znacznie bardziej wykształcony technicznie od alpinisty, dzięki temu wypadków w jaskiniach nie ma aż tak wiele.

zobacz więcej
– Zazdrość w klasycznym rozumieniu jest mi obca. Jeśli już, to czasami zazdroszczę klientom i klientkom Grześka tego, że mogą spędzić z nim czas w górach – mówi Paulina Rzankowska-Bargiel. – Mogą z nim w tych górach spokojnie pobyć, pogadać, zatem mają coś, czego nam, czyli mnie i Grześkowi, w tej codziennej bieganinie brakuje. Gdy słyszę: „Kurczę, ty to masz fajnie, bo wy tak sobie pewnie chodzicie po górach”, to chce mi się śmiać. Nie, nie chodzimy, w każdym razie rzadko mamy czas i możliwość, żeby wybrać się w Tatry tylko we dwoje, dla siebie (…).

– Edek nigdy nie epatował TOPR-em i to nigdy nie rzutowało na to, jak go oceniam – podkreśla Bernadetta Lichota. – Nigdy nie patrzyłam na niego jak na herosa. Może dlatego, że jest przesadnie skromny. Widzę, jakie wrażenie robi ta praca na ludziach, na mojej rodzinie, przyjaciołach, ale gdy poznałam Edka, nie postrzegałam go przez pryzmat TOPR-u. To na pewno wynikało z jego postawy i charakteru, poza tym wtedy jeszcze nie miałam świadomości rangi tej instytucji.

Urodziłam się w Zakopanem, chodziłam po górach, ale nie były najważniejsze w moim życiu, więc wyszłam za Edka nie z miłości do ratowników TOPR-u i nie z miłości do Tatr, tylko z miłości do niego.

Skromność Ediego jest wręcz nadmierna, tymczasem to jeden z najlepszych topografów Tatr. Czasami, gdy idziemy z dzieciakami w góry, to nas przepytuje z nazw szczytów. Strasznie mnie to denerwuje, wtedy się śmieje: „Ty, żona ratownika przewodnika, musisz przecież co nieco wiedzieć”. Na szczęście nie oczekuje ode mnie specjalistycznej wiedzy. Uczy dzieci delikatnie.

Zosia ma piętnaście lat, Jędrek skończył siedem. Edi nie naciska na nie, ale zachęca do wycieczek. Bardzo lubimy chodzić razem w góry. W tym roku z powodu pandemii nigdzie nie wyjechaliśmy, więc ten rok był wyjątkowo obfity w takie wyprawy. Po Zosi nie widać, żeby miała iść w ślady taty, to jest zupełnie inna osobowość, inne zainteresowania – artystka. Jędrek z kolei jest bardzo podobny do Ediego fizycznie, ale temperament ma po mamusi. Myślę jednak, że będzie go ciągnęło do ratownictwa. I nie miałabym nic przeciwko temu. Pokoleniowość w TOPR-ze to kolejna rzecz, która mi się bardzo podoba.
Morskie Oko, 12.10.2020. Kolejna grupa ratowników TOPR wyrusza z Morskiego Oka w rejon Rysów, 12. bm. Pięciu niemieckich turystów poprosiło TOPR o pomoc, po tym jak w fatalnych warunkach pogodowych postanowili zdobyć Rysy. Jedna kobieta spadła ok. 200 metrów pod samym szczytem. Fot. PAP/Grzegorz Momot
– Często spotykamy się w gronie przyjaciół, także z TOPR-u. Te spotkania wyglądają trochę jak w arabskiej kulturze: panie sobie, panowie sobie – śmieje się Bernadetta. – Z firmowych imprez najbardziej lubię Dzień Ratownika. Wszyscy wtedy rozluźniają się na maksa. Jest dużo śmiechu, są tańce, opowiadamy sobie różne zabawne historie. Bardzo nas to wszystkich zbliża.

Ratownicy mają do siebie duży dystans, umieją się z siebie śmiać. I robią to z wyczuciem, z szacunkiem i inteligentnie. Czasami wręcz w kabaretowy sposób potrafią pokazać różne swoje przywary i zachowania. Edek nieraz wraca z dyżuru po prostu zapłakany ze śmiechu. To są normalne, fajne, rodzinne chłopaki. Nie żyją wyłącznie TOPR-em, akcjami czy szkoleniami. Zajmują się też zwykłym życiem. Gadają o tym, co dzisiaj robiły dzieci, co gdzie załatwić, które przedszkole jest najlepsze, dokąd pojechać na wakacje itd. (…).
Następne pokolenie

– Grzesiek z kolei jest człowiekiem, który niemal wszystko umie sam zrobić. Zresztą pochodzi z domu, gdzie pracowało się fizycznie, więc teraz, gdy budujemy dom, to najchętniej sam by go wybudował – śmieje się Paulina Rzankowska-Bargiel. – Ale nie ma kiedy, choć z rozbrajającą naiwnością twierdzi, że: „W wolnym czasie”. Bardzo chętnie zabiera dzieci w góry, zwłaszcza Hanię, która jest starsza. Tyle że Hania nie jest tym za bardzo zainteresowana, więc jest zrozpaczony. „Cała nadzieja w Helence”, twierdzi. Ale obie uczy wspinania się, pozwala im na to i je do tego zachęca. Z drugiej strony podkreśla, że jak dorosną, to z nikim innym nie będą mogły się wspinać, chyba że osobiście przeszkoli towarzystwo. I myślę, że akurat w tej sprawie nie żartuje.

Jeżeli chodzi o rodzinę, ratownicy są przesadnie ostrożni. Pozwalają nam na dużo mniej niż obcym. Kiedy wychodzę w góry z koleżankami, to Grzesiek zawsze mnie sprawdza i zawsze mi się dostaje, że nie mam tego czy tamtego. Jest duży rygor. Boi się o nas. Chciałoby się czasami coś zrobić, przyszaleć, ale nie pozwala na to. (…)


– To prawda, są przeczuleni na punkcie bezpieczeństwa swoich bliskich. Wiedzą po prostu, że wypadek może zdarzyć się każdemu – mówi Anna Suder. – Mnie i mojej mamie się zdarzył. Przeżyłyśmy zejście lawiny pod Koszystą. Zginęły w niej trzy osoby, znajomi moich rodziców.

Akurat przyjechałam z nart, z Alp. Miałam dwa dni wolnego i dołączyłam do ich ski-tourowego wypadu. Pod Koszystą podcięliśmy lawinę. Podchodząc, w ogóle nie myślałam, że jest niebezpiecznie. Szliśmy lejem. Jedni chcieli jeszcze trochę podejść, inni nie. Szłam jako druga. Gdy lawina ruszyła, każdy próbował się ratować, jak mógł. Ja zdążyłam złapać się kosówki i wyjść z tego leja. Pode mną były dwie osoby, które zginęły, potem szła mama i jej koleżanka. Dużo niżej była jeszcze jedna osoba. Zrobiło się straszne zamieszanie.
Zakopane, 30.01.2019. Lawina pod Rysami przysypała 6 osób. Ratownicy TOPR z psami przeszukiwali lawinisko i zwieźli uratowanych turystów. Fot. Marcin Szkodzinski / Forum
Kiedy w końcu dodzwoniliśmy się do taty, mama powiedziała, że Ania jest pod lawiną. Tyle że nie chodziło jej o mnie, tylko o inną Anię. Nie wiem, co tata przez tę chwilę przeżył. Trudny temat. Od tego zdarzenia jestem w górach znacznie ostrożniejsza.

Zresztą, gdy pracowałam w schronisku w Murowańcu, napatrzyłam się na różne wypadki. To zmieniło mój pogląd na wiele rzeczy. Nauczyłam się odpuszczać. Mój Kamil też to potrafi. Wiele razy mówił: „Nie dzisiaj. Może jutro”. Wiem, że jesteśmy na miejscu, więc nam łatwiej odpuścić. Turyści, którzy przyjeżdżają na trzy dni, mają parcie, żeby iść w góry niezależnie od pogody. Ale to właśnie błąd.

– Dla mnie Jędrek jest bohaterem, moim. Jestem z niego dumna, cały czas, niezmiernie – mówi Katarzyna Marasek. – Jest supertatą, fantastycznym mężem, dobrym człowiekiem, zawsze chętnym do pomocy. To, co robi w TOPR-ze, jest godne podziwu i szacunku, ale to, co robi w domu i kim jest dla nas, nie jest mniej istotne. Mój teść jest ratownikiem, mój szwagier też – to są naprawdę fajne osoby. Nie mają najmniejszego sznytu bohaterstwa czy rozrośniętego ego.

To ludzie z zewnątrz mają tendencję, żeby ratowników gloryfikować. No i oczywiście mają ją… dzieci. Dla nich ojciec jest bohaterem. Zawsze. Mamy dwóch synów: pięcioletniego Jasia i trzyletniego Andrzejka. W co się bawią chłopcy? Wiadomo, w akcje ratunkowe. Technikę desantu mają opanowaną perfekcyjnie – śmieje się Kasia. – Po całym domu walają się śmigłowce, na balu przebierańców zaś Jaś był, oczywiście, pilotem śmigłowca TOPR-u. Prawdziwym. Miał prawdziwe słuchawki, uszyty kombinezon z prawdziwymi naszywkami. W hangarze Sokoła dla dzieciaków zawsze znajdą się jakieś stare, nieużywane już rzeczy. I to jest fajne.

Słyszałem przez wiatr wołanie o pomoc… Tragedia na Masherbrumie

Przemek i Marek leżeli na śnieżnym zboczu. Bez asekuracji, idąc przodem do stoku z czekanem i młotkiem, doszedłem do nich. Byli zamarznięci.

zobacz więcej
Teraz Jaś uczy się pisać. I co ostatnio napisał, wciąż nieporadnie stawiając litery? Podanie do TOPR-u. Czasem zastanawiam się: „W co ja się wkopałam? Już są następni”. Za parę lat chyba osiwieję, bo jak pomyślę, że rzeczywiście pójdą tą drogą, to zaczyna ściskać mnie w dołku. Już teraz widzę, że matka martwi się inaczej niż żona (…).

– Jędrek dużo chodzi z rodziną po górach. Najczęściej jeżdżą do Jaworowej, więc gdy moja wnuczka Hela zostaje ze mną, mówi: „Babcia, tylko nie jedźmy do Jaworowej” – śmieje się Ewa Górka. – Hela ma osiem lat, więc Jędrek bierze ją już na bieganie i na ściankę wspinaczkową, którą ona bardzo lubi. Ma cały sprzęt wspinaczkowy, zdaje się, że połknęła już bakcyla. Zresztą te dzieci od urodzenia wyrastają w klimacie TOPR-u. Kiedy Helena była malutka, miała może cztery latka, uczyłam ją hymnu Polski, podkreślając, że gdy grają go w telewizji, należy wstać, bo to jest doniosła chwila. Kilka tygodni później słyszę, jak w salonie Hela uroczyście, pełnym dziecięcym głosem śpiewa: „Marsz, marsz TOPROWSKI…”! Ech! Rośnie kolejne pokolenie idealistów. Jeszcze Polska nie zginęła!

– Beata Sabała-Zielińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Beata Sabała-Zielińska „TOPR 2. Nie każdy wróci”
O książce

Powodzenie wydanej kilka lat temu reporterskiej książki „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć” było oszałamiające, ale autorka – znana dziennikarka „tatrzańska” zarzekała sie, że drugiego tomu nie będzie. Napisała jeszcze bestsellerową opowieść „Pięć Stawów. Dom bez adresu” o zakopiańskiej rodzinie Krzeptowskich i ich schronisku w Dolinie Pięciu Stawów, a wtedy 22 sierpnia 2019 roku wydarzył się wypadek na Giewoncie, którym – jak pisze Beata Sabała-Zielińska – żyła przez wiele tygodni cała Polska.

W piękne, wydawałoby się, słoneczne przedpołudnie pioruny raniły na Giewoncie blisko dwieście osób, zabiły na miejscu cztery, w tym dwoje dzieci. Wszyscy potrzebowali pomocy – natychmiastowej! W tym czasie w Jaskini Wielkiej Śnieżnej trwała zażarta walka o życie dwóch grotołazów uwięzionych w najciaśniejszych korytarzach jaskini.

Autorka podjęła decyzję, że wraca do tematu, bo „niepokoi refleksja, granicząca niemal z pewnością, że do podobnej tragedii dojść może ponownie”. Przypomina podobne wypadki z 1937 i 1939 roku, z których także turyści nie wyciągali wniosków. Trudno napisać, że książka jest „fantastyczna”, skoro śmierć jest w niej wszechobecna, nawet jeśli tylko czai się tle jakiejś opowieści czy losu. Autorka pisze wprost, że „nie każdy z Tatr wróci”. Pokazuje nam TOPR-owców i ich rodziny, które na co dzień żyją pełnią życia. Ale nie ukrywa pytań, które my rzadko sobie zadajemy: czy można narażać kilka istnień, ratując jednio życie? Czy można narażać jedno życie, ratując wiele? Jak daleko powinni posuwać się ratownicy i kiedy mają prawo powiedzieć „dość”?

– Barbara Sułek-Kowalska
Zdjęcie główne: Tatry, marzec 2019. Śmigłowiec TOPR. Fot. Maciej Łuczniewski / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.