Jak działa terapia psychodeliczna? Nie przypomina to po prostu brania pigułek. To raczej terapia rozmową „z dopalaczem”. Pacjent zanurza się w doświadczeniu psychodelicznym i pod okiem doświadczonego psychoterapeuty uczy się czegoś z tego doświadczenia, by następnie je przetworzyć, zintegrować i omówić z terapeutą. Nie ma tu zatem automatyzmu działania związku chemicznego, jak w przypadku typowych leków psychiatrycznych. Odmienny stan świadomości umożliwia, jak się wydaje, późniejszą refleksję, głęboką i świadomą. Umożliwia wgląd w siebie pod kierunkiem terapeuty.
Potrzeba też czasem czegoś jeszcze. Na przykład psilocybina wykorzystywana w terapii przeciwdepresyjnej zmienia stan emocjonalny ludzi słuchających muzyki. Eksperymenty kliniczne z jej użyciem na ogół wykorzystują wybrane playlisty muzyczne do wsparcia doznania psychodelicznego. Uczeni z Uniwersytetu Kopenhaskiego odkryli niedawno, że wzmocnione przetwarzanie emocjonalne może być pozytywnym wynikiem połączenia tego psychodeliku i dźwięków, sugerując, że muzyka powinna być aktywnym składnikiem terapii psilocybinowej. W opisanym eksperymencie wykorzystano 10 minut nagrania łączącego kompozycje Elgara i Mozarta.
Oczywiście, ponieważ przeżywane przez pacjenta doświadczenie psychodeliczne bywa bardzo głębokie, przynajmniej z jego subiektywnego punktu widzenia, terapeuta musi być najwyższej klasy. Odporny na pokusy wykorzystania tak głębokiego otwarcia się pacjenta. Przejęcia kontroli, stania się „szamanem” czy „guru”.
Jest to zatem całkiem odległe od
relaksacyjnego czy „klubowego” sięgania po psychodeliki, jak ecstasy, zwłaszcza wymieszane z innymi środkami. Owo „klubowe” podejście z pewnością nie pozwala osiągnąć jakiejkolwiek korzyści terapeutycznej. Przy realnym zastosowaniu terapeutycznym np. psilocybina pomaga wyciągać ludzi z poważnej depresji związanej z chorobą nowotworową, ketamina ma zastosowanie w terapii opornej na leczenie depresji, zaś ecstasy (MDMA) wspomaga leczenie PTSD (zespołu stresu pourazowego).
Z terapii wyłączeni są jedynie pacjenci ze skłonnością do psychozy (np. rodzinna historia schizofrenii). Bo nie ulega wątpliwości, że tu psychodeliki mogą być „pociągnięciem za cyngiel” i wywołać chorobę, niczym wilka z lasu.
W aptece, a zwłaszcza w szpitalnej, jest wiele substancji, które są dla nas toksyczne, bo jak mawiał ociec medycyny nowożytnej Paracelsus: czy coś jest trucizną, czy lekarstwem, zależy od ilości. Ja bym tu się ośmieliła dodać: i sposobu podania.
Czy społeczność klinicystów, a potem pacjentów, zaakceptuje w najbliższym czasie wykorzystanie psychodelików w psychoterapii, zależy nie tylko od wyników prowadzonych dziś, bardzo licznych eksperymentów medycznych z ich wykorzystaniem. Ich szerokie wejście na rynek – na razie amerykański – wymaga dalszych i dość ścisłych regulacji prawnych. W tym zalegalizowania produkcji i pozyskiwania tych związków. Zapewnić też trzeba bezpieczny do nich dostęp i ich użycie w warunkach klinicznych oraz ewentualnie pozaklinicznych. Potrzeba na to kilku lat. Jednak tej fali już nie da się zatrzymać.
– Magdalena Kawalec-Segond
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy