Tymczasem Boris Johnson, gdy już zdecydował się opowiedzieć o wszystkim narodowi, z trybuny parlamentarnej solennie zapewniał, iż „na spotkaniu był zaledwie 25 minut, i tylko po to, by podziękować współpracownikom za ich ciężką pracę”. Nawet gdyby było to prawdą, jest oczywiste, że zasady zostały drastycznie naruszone. W czasie, gdy obowiązywał lockdown, w ogrodzie na tyłach Downing Street spotkało się około 30 osób spośród zaproszonych stu, choć rygorystyczne zalecenia z pierwszego okresu walki z pandemią mówiły o możliwości spotkania poza domem z jedną tylko osobą.
Na razie widomym skutkiem afery jest utrata jednego deputowanego - Christiana Wakeforda, który przeszedł do Partii Pracy. Od tej pory zatem Partia Konserwatywna ma w Izbie Gmin 358 mandatów na łączną liczbę 650. To większość na tyle bezpieczna, że konserwatyści nie muszą się niczego obawiać. Chyba że Wakeford znajdzie naśladowców.
Próg 54
Co innego, gdyby wybory miały odbyć się teraz. Partia Konserwatywna przegrałaby je z kretesem. Ostatni sondaż, przeprowadzony przez instytut YouGov na zlecenie dziennika „The Times”, daje Partii Pracy aż 10-punktową przewagę nad PK, najwyższą od 2013 roku. Na labourzystów głosowałoby 38 proc. wyborców, podczas gdy na torysów tylko 28 proc., dramatycznie poniżej znakomitych wyników z grudnia 2019 roku, gdy otrzymali 43,6 proc. głosów. To najlepiej pokazuje rozmiary rozczarowania opinii publicznej do partii i premiera, który – w najlepszym wypadku – przymykał oko na to, co robi jego sztab.
Z podsumowania, jakie sporządziło BBC, wynika, że na przestrzeni roku, od początku pandemii do 16 kwietnia 2021 roku, na Downing Street aż dziewięć razy spotkano się towarzysko w niedozwolonym liczebnie gronie; były też dwa spotkania poza siedzibą rządu – w ministerstwie edukacji i w budynku parlamentu. Jak jednak twierdzi Boris Johnson, „spotykano się w pracy, by rozmawiać o pracy”.
Dezercja Christiana Wakeforda lepiej niż cokolwiek innego pokazuje, gdzie kryje się zagrożenie. Wakeford przetarł drogę nowym deputowanym, którzy w 2019 roku zdobyli mandaty w okręgach zwanych Red Wall (Czerwony mur), stanowiących bastion Partii Pracy. To około 40 osób. Wygrali minimalną na ogół przewagą (w wypadku Wakeforda było to zaledwie 0,8 punktu), mają więc podstawy, by sądzić, że wobec spadku popularności PK w kolejnych wyborach stracą mandaty. Jeżeli bardzo chcą zostać w parlamencie – a większość pewnie chce – drogą ratunku jest przejście do Partii Pracy.
Prominentni przedstawiciele PK, pytani o to, co będzie dalej, zasłaniają się czekaniem na wyniki dochodzenia, jakie w sprawie imprez prowadzi Sue Gray, minister w urzędzie premiera. Jej zadaniem jest jedynie ustalenie faktów. Gdyby wynikało z nich, iż przepisy sanitarne dotyczące lockdownu, zachowywania dystansu itp. były łamane, sprawę przejmie policja.
Dla przyszłości Borisa Johnsona raport Sue Gray ma oczywiście znaczenie, ale nie decydujące. Zadecydują bowiem partyjni koledzy. Formalnie wszystko zależy od tego, czy Komitet 1922, skupiający wszystkich posłów szeregowych, otrzyma na piśmie deklaracje 54 deputowanych, że stracili do lidera zaufanie. To oznacza uruchomienie procedury, której pierwszym etapem jest głosowanie nad partyjnym wotum nieufności, a ostatnim, jeśli zostanie ono uchwalone, wybór nowego szefa partii.
Nowa gwiazda
Do złożenia deklaracji nieufności przyznało się dotąd sześcioro posłów, ale, jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, jest ich o wiele więcej – dziewiętnaście, może nawet czterdzieści osób. Akcji usuwania premiera przewodzą podobno nowi deputowani, ci z okręgów Red Wall, choć przecież – jak zauważa tygodnik „Spectator” – to oni najwięcej zawdzięczają Borisowi Johnsonowi i jego strategii wyborczej. Dzięki niej weszli na drogę kariery politycznej. Podobno około dwudziestu z nich wysłało listy do Komitetu 1922, pięciu zaś zamierza zmienić barwy partyjne.
Nieformalnym wyrazicielem ich dążeń stał się Christian Wakeford, autor prawdziwego show w Izbie Gmin, gdy, przy owacji labourzystów, przechodził z ław torysów na stronę zajmowaną przez Partię Pracy. Jeszcze parę dni temu był szeregowym deputowanym, mało znanym poza własnym okręgiem, dziś jest rozpoznawalny i cytowany. I rozpoczął krucjatę przeciwko rządem Johnsona.
Twierdzi mianowicie, że rzecznicy dyscypliny partyjnej w PK grożą, iż okręgi zbuntowanych posłów dotkliwie odczują ich poczynania, stracą bowiem fundusze państwowe. Wakeford utrzymuje, iż jego okręg South Bury miałby nie dostać pieniędzy na budowę szkoły.
Na razie jednak wszystko pozostaje w stanie zawieszenia. Graham Brady, przewodniczący komitetu, odznacza się wielką dyskrecją. Póki próg 54 nie zostanie osiągnięty, niczego nie zdradzi. Dla Borisa Johnsona to tykająca bomba – którą, mimo wszystko, być może uda się rozbroić.
– Teresa Stylińska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy