Prezydent utracił nawet poparcie dużej części Demokratów – skrajnie lewicowego skrzydła partii, które nie może darować mu, że nie jest w stanie przeprowadzić zmian w prawie wyborczym. Każdy stan, niemal każde hrabstwo, ma bowiem własne przepisy.
W największym uproszczeniu sprawa wygląda tak: Republikanie tam, gdzie rządzą, wprowadzają obowiązek okazania dokumentu tożsamości, by wziąć udział w wyborach i rygorystyczną kontrolę procesu wyborczego. Demokraci przeciwnie – twierdzą, że wymogi okazania dowodu są rasistowskie, bo mają ograniczyć udział mniejszości murzyńskiej i latynoskiej, więc żadnych dokumentów, żadnego sprawdzania – kto chce, głosuje jak chce.
Demokraci na wielką skalę przeprowadzają teraz eksperyment w wyborach lokalnych w Nowym Jorku, dopuszczając do udziału w nich 800 tysięcy imigrantów, w tym nielegalnych, przybyszy, którzy nie mają amerykańskiego obywatelstwa. Republikanie zaś oskarżają Demokratów o nieustanne kreowanie okazji do oszustw wyborczych.
Biden chciałaby zaprowadzić jeden model wyborczy, taki jakiego chcą Demokraci. Ale znów Biały Dom nie jest w stanie przeprowadzić tego, bo na przeszkodzie stoi Senat i procedura zwana filibuster. Nazwa wywodzi się od filibustierów – zbiegów i piratów buszujących na Karaibach w XVII wieku.
W największym uproszczeniu rzecz sprowadza się do tego, że aby w Senacie zamknąć debatę i przejść do głosowania ustaw, trzeba czasami uzyskać większość kwalifikowaną. Stosowanie obstrukcji – wieczne poprawki, niekończące się obrady – skutecznie może paraliżować procedowanie ustaw, ale 60 senatorów w ramach procedury filibuster może powiedzieć: dość, głosujemy.
Biden chce zniesienia takiej kwalifikowanej większości, Republikanie mówią, że to otwiera drogę do tyranii większości. W szczególnych przypadkach trzeba szukać kompromisu, poparcia ponadpartyjnego, a filibuster jest narzędziem jak nóż – można nim kroić chleb, a można i zabić. Tak, czy owak Biden, by zlikwidować kwalifikowaną większość, potrzebuje kwalifikowanej większości. A zdobycie jej mu się nie udaje.
Wszystko jest możliwe
W praktyce administracja Bidena nie przeprowadziła przez rok żadnego projektu. Demokraci patrzą więc z przerażeniem na perspektywę wyborczą 2022, a zwłaszcza 2024, kiedy trzeba będzie stanąć do boju o Biały Dom. I tak doszło do rzeczy bezprecedensowej. Na 3 lata przed wyborami rozpoczęło się poszukiwanie tych, którzy mogliby zastąpić parę Biden-Harris. Tej drugiej, po licznych kompromitacjach, z notowaniami jeszcze gorszymi niż Bidena, nie tylko nikt nie bierze pod uwagę jako kandydatki na prezydent, ale nawet na wiceprezydent.
Wśród wielu potencjalnych kandydatur (nie ma co sobie nimi wszystkimi teraz głowy zawracać, bo w wyborach 2020 Demokraci mieli aż 17 pretendentów i nikt już o większości nie pamięta) pojawiło się i nazwisko prawdziwej wyborczej kombatantki – Hillary Clinton. Demokraci i ich media jak CNN już dmą w trąby, obwieszczając, że cała Ameryka radowałaby się ze startu weteranki, odwiecznej kandydatki.