Zacznijmy od uwag o autorze. Marek Modzelewski, z zawodu lekarz radiolog, zdążył stać się już poniekąd klasykiem polskiej dramaturgii. Od ponad 20 lat pisze teksty, przeważnie komediowe – w sumie popełnił ich, ostrożnie licząc, ponad 10. Związek z aktorką Izabelą Kuną wiąże go dodatkowo właśnie z Teatrem Współczesnym.
Najsławniejsza jest jego ostatnia sztuka „Wstyd”, którą w roku 2019 przyrządził na małej scenie Współczesnego także Malajkat. Rozpisana na cztery osoby, opowiada o swoistej psychodramie na zapleczu przyjęcia weselnego (jednak podawanej z kpiną dojrzałej satyry), w jaką wciąga dwa małżeństwa dramatyczny fakt, że ich dzieci nie dogadały się przed ołtarzem.
Tekst stał się jeszcze sławniejszy dzięki wersji filmowej, czyli znakomitej komedii „Teściowie” Jakuba Michalczuka, do której Modzelewski napisał scenariusz. Nie tylko dodając szersze tło, wprowadzając dodatkowych weselnych bohaterów, ale także zmieniając zakończenie.
O czym to jest? Najogólniej rzecz ujmując, o ludzkich relacjach w Polsce społecznie podzielonej, o wstydliwych tajemnicach, o zdolności zamieniania sobie nawzajem życia w piekło. Chociaż zwłaszcza film wydał mi się także opowieścią o niefrasobliwości nieobecnego na ekranie młodego pokolenia, za którą płacą ich rodzice. Co samo w sobie brzmi cokolwiek politycznie niepoprawnie.
Niepoprawne, w moim odczuciu odważne, wydało mi się dość nonszalanckie potraktowanie wątku LGBT, który nie okazuje się tym, czym się wydaje. Ale niezależnie od wymowy, trzeba by powiedzieć coś jeszcze. To po prostu świetny komediowy tekst (lub może raczej, zważywszy na rozbieżności, dwa teksty). Pełen zgryźliwej, ale nie taniej ironii w przedrzeźnianiu ludzkich przywar. Z pewnymi tendencjami do uogólnień, ale przecież nie idącymi tak daleko, żebyśmy mieli wrażenie, że to już publicystyka, a nie sztuka.
Trudno więc było nie iść, kiedy Współczesny to wystawił, na kolejne dzieło „nowego Fredry” z nadzieją na coś oryginalnego i świeżego. I trzeba przyznać, że długo oglądając „Kto chce być Żydem?”, doznawałem tego wrażenia. Zabawne, miejscami zaskakujące dialogi. Reżyser, czyli Wojciech Malajkat, nieprzesadnie eksponujący swoje ego, ale ufający znakomitym aktorom. Dar wychwytywania rozmaitych spostrzeżeń ze współczesnej polskiej rzeczywistości. Czego chcieć więcej?
Przesłanie Amosa Oza
Dlaczego więc finał przyjąłem z co najmniej mieszanymi uczuciami, ba, z rozczarowaniem? Czy dlatego, że nie odpowiadał mi morał? Że był niezgodny z moją społeczno-polityczną wizją Polski? A może po prostu dlatego, że był za łatwy, zbyt przewidywalny, właśnie publicystyczny?