Kultura

Plaga polityki, siła tradycji. Ranking teatralny 2021 Piotra Zaremby

Empatia wobec bohaterów. Zbiór cudowności. Benefis Łabonarskiej. Opowieść o samotności. Przypowieść porażająca. Co się działo na polskich scenach w kończącym się roku.

Teatralny rok 2021 (wiem, teatr trzeba opisywać sezonami, ale ja inaczej) był zmasakrowany przez pandemię. Wiele premier nie pojawiło się na czas, niektóre plany odłożono bezterminowo. Wiele spektakli marło prawie zaraz po wypączkowaniu. Co gorsza nie mamy gwarancji, że tak nie będzie w roku 2022.

Plagą bywało upolitycznienie i zideologizowanie teatru. Twórcy tak bardzo chcą przemówić w sprawach bieżących, że zastępują sztukę doraźną łupaniną, aluzją, manifestem walonym wprost ze sceny. Co gorsza, rzadko robią to własnymi słowami naginając do tego dzieła innych, często klasyczne i o czymś innym. Wychodzą z tego intelektualne łamańce, wzmacniane jeszcze manierami inscenizacji, rzekomo unowocześniającymi, a tak naprawdę zmienionymi w rutynę i umysłowy banał.

Zgodnie z tą logiką pośród ciekawych, żywych spektakli Teatru Collegium Nobilium, gdzie swoje dyplomy zdają studenci warszawskiej Akademii Teatralnej, znalazło się widowisko „Edyp-Antygona”. Adam Nalepa próbował nim przekonać, że Antygona była liderką Strajku Kobiet bitą przez współczesną polską policją. Inkrustowanie akcji filmikami z warszawskich demonstracji i przetykanie pięknego przekładu Antoniego Libery współczesnymi wulgaryzmami to dziś recepta na sukces. Nie w moich oczach.

Czasem wpadki nie były tak oczywiste. „Piknik pod wiszącą skałą” w warszawskim Teatrze Narodowym, adaptacja klasycznej już australijskiej powieści Joan Lindsay, zaczynała się ciekawie i sugestywnie. Trochę w duchu sławnego filmu Petera Weira, jako metafizyczny horror. Niestety Lena Frankiewicz, autorka bardzo dobrej adaptacji „Jak być kochaną” Kazimierza Brandysa w tymże Narodowym, nie wytrzymała aby nie pójść za globalną modą. Końcówka to akademia antyrasistowska i ekologiczna, wychodząca poza powieść, ale co gorsza pełna patetycznych deklaracji ciskanych w twarz widzom. Szkoda dobrej obsady.

Głównego wykwitu takiej publicystyki, „Dziadów” w teorii Adama Mickiewicza, a tak naprawdę Mai Kleczewskiej, w krakowskim Teatrze imienia Słowackiego pewnie prędko nie zobaczę. Polityczny atak na przedstawienie małopolskiej kurator oświaty Barbary Nowak spowodował chyba nawet szybsze rozchodzenie się biletów.

Kiedy próbuję cokolwiek napisać o nim na podstawie opisów, jestem upominany, że przed zobaczeniem mi nie wolno. Choć sama reżyserka zaanonsowała swoje pomysły (liderki Strajku Kobiet jako filomaci, łącznie z Gustawem Konradem) czyniąc z nich przedmiot teoretycznego sporu, niejako poza salą teatralną. Ale ok., ograniczę się na razie do sceptycyzmu. Choć czy nie miałbym prawa oceniać Ozzy’ego Osborbe’a odgryzającego ptakom główki podczas koncertu? Musiałbym taki eksces zobaczyć? Zarazem pewnie z ciekawości te „Dziady” akurat zobaczę.

Mój kłopot ze współczesnym teatrem nie ogranicza się tylko do scenicznej publicystyki. Ogłoszono wielkim zdarzeniem „Trzy siostry” Antoniego Czechowa, a tak naprawdę Belga Luka Percevala, dawno uznanego za reżysera wybitnego. Wyprodukował ten spektakl warszawski TR do spółki z krakowskim Starym Teatrem.
"Trzy siostry" na podstawie dramatu Antoniego Czechowa, reż. Luk Perceval, TR Warszawa w koprodukcji z Narodowym Starym Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie/ Fot. materiały prasowe TR Warszawa/ Monika Stolarska
Jest zrobiony bardzo starannie, przyznaję. Oglądałem go w towarzystwie osoby, która była nim zachwycona. Co ja jednak poradzę, że do mnie ten rodzaj maniery opowiadania o świecie przy użyciu apokaliptycznych metafor, głównie ruchowych, nie przemawia. I że ilustrowanie tezy o totalnym kryzysie wszystkiego strzępami dialogów Czechowa jawi mi się jako mało dorzeczne. Choć rozumiem, że inni tę wizję kupują.

Ale próba rozmowy na ten temat ze światem teatralnym kończyła się niezmiennym przypomnieniem, że przecież Perceval jest wielki. Pewien nie do końca zrównoważony, a zapomniany reżyser, dziś bloger, zareagował na moją niewinną uwagę o przedstawieniu Percevala mailem z inwektywami. Hierarchia w teatrze ma być tak obiektywna i utrwalona jak tabliczka mnożenia.

I to tyle. Wymienię za to kilka ulubionych przedstawień i ról nie pretendując do sporządzania rankingu. Nie wszystko oglądam, nie wszystko nawet chcę widzieć, czasem też decyduje przypadek. Żałuję, że pandemia utrudniała komunikację z innymi miastami, gdzie czeka na mnie wciąż kilka spektakli, które mnie ciekawią. Kolejność, poza pierwszym miejscem, odrobinę przypadkowa.

1. Duncan Macmillan, „Ludzie, miejsca i rzeczy”, reżyseria Anna Wieczur-Bluszcz, Teatr Collegium Nobilium

Po raz pierwszy number one roku to dla mnie spektakl studencki (IV, teraz już V rok Akademii Teatralnej w Warszawie, kierunek muzyczny). Dawno jednak nie miałem w teatrze, na współczesnej sztuce, tak przemożnego poczucia empatii wobec bohaterów. Nie przeszkadza ani zdawałoby się oklepany temat walki z uzależnieniami, ani rozbicie głównej bohaterki na cztery aktorki. Szczególnie ciekawym wydała mi się wspólnotowa recepta na ludzkie upadki i częściowe odejście od schematu opresyjnej psychiatrii. Pełno tu wieloznaczności. A reżyserka, która prawie zawsze nadaje na moich falach, pięknie poprowadziła młodych wykonawców.

2. Sławomir Mrożek, „Vatzlav”, Teatr Klasyki Polskiej, reżyseria Jarosław Gajewski

Zetknąłem się z opinią, że ten komediodramat Mrożka się zestarzał. Że problem równości i wolności wygląda dziś inaczej niż w roku 1968, kiedy uwolniony od PRL pisarz przestrzegał Zachód przed lewicowymi utopiami. Tak jednak można twierdzić tylko, jeśli potraktuje się lekką jak pianka akcję zbyt dosłownie. Tu jest mowa o tylu różnych sprawach… A zafascynowany wzorcem Kazimierza Dejmka, Gajewski nadał temu spektaklowi naturę zbioru teatralnych cudowności. Od scenografii Marka Chowańca po gagi, bardziej zabawne niż w sławnej inscenizacji Dejmka. Martwi tylko szybkie zaniknięcie spektaklu – Teatr Klasyki nie ma stałej siedziby, ani stałego finansowania.

Po co żyjemy i dlaczego cierpimy? Kłębowisko emocji w Narodowym

Tak, łzy mi pociekły w finale „Trzech sióstr”.

zobacz więcej
3. William Szekspir, „Król Lear”, Teatr Dramatyczny, reżyseria Wawrzyniec Kostrzewski

Tu akurat nie rażą mnie współczesne (a właściwie ponadczasowe) kostiumy i dekoracje Martyny Kander. Kostrzewski opowiada o chwiejącej się cywilizacji, o zatracie człowieczeństwa, w konwencji cokolwiek apokaliptycznej – znajdując na to dowody w tekście. A jednak nie zatraca (tu różnica z Percevalem) struktury i logiki szekspirowskiej opowieści. Ona toczy się wartko. Ta inscenizacja to benefis Haliny Łabonarskiej, która znakomicie broni się jako tytułowy Lear. Próbowano orzekać, że za wcześnie dla Kostrzewskiego na ten dramat. Uważam dokładnie odwrotnie.

4. Antoni Czechow, „Trzy siostry”, Teatr Narodowy, reżyseria Jan Englert

Wypieszczony przez Jana Englerta, studiowany przez lata pomysł na Czechowa, który ma ręce i nogi. Odrobinę „uprogresywniony” (z kilkoma pomysłami bym dyskutował), miejscami drastyczniejszy niż dramat oryginalny, pozostaje opowieścią o samotności wśród bliźnich, o zagubionej inteligencji, której formalne atuty z wykształceniem na czele nie na wiele się przydają, o braku złudzeń. Pojawiły się twierdzenia, że to Czechow z aluzjami do obecnej polskiej rzeczywistości. Englert ma świadomość podobieństw, ale do doraźności się nie zniża. No i zagrane to jest przez jeden z najlepszych zespołów teatralnych w Polsce.

5. Andriej Iwanow, „Kruk z Tower”, reżyseria Aldona Figura, Teatr Dramatyczny

Autorem jest Białorusin mieszkający w Moskwie, co uświadamia, jak uniwersalna stała się część ludzkich problemów i dylematów, wszak niemal wszyscy przeglądamy się w internecie. Tak o tym pisałem: „Wolę sztuki wieloobsadowe niż dramaty na jedną, dwie osoby, bo lubię wielość ludzkich relacji. Ale tu w Dramatycznym wystarczyła para aktorów abym siedział i śledził grę między dwojgiem ludzi z zapartym tchem, a w ostatnich minutach ze ściśniętym gardłem. Ktoś z krytyków orzekł potem w kuluarach, że tekst nieodkrywczy. Pewnie złożony z puzzli, które już krążą w popkulturze. A przecież dla mnie to była opowieść (a może przypowieść) porażająca”. No i ta huśtawka: element dekoracji Joanny Zemanek!

6. Antoni Czechow, „Wiśniowy sad”, reżyseria Krystyna Janda, Teatr Polski

Krystyna Janda broni jak lew „Dziadów” Kleczewskiej (polityka!), ale sama robi teatr do bólu tradycyjny. I dobrze. Bałem się zbyt doraźnych aluzji, tego że dziedziczka Raniewska okaże się przedstawicielką współczesnych elit wywłaszczanych przez „chama” Łopachina. Ale znów: jeśli ktoś tak pomyślał, to co najwyżej coś wisiało w powietrzu. Grane to jest z odrobiną prawie groteskowego przerysowania, więc nie zawsze w zgodzie z zaleceniami Stanisławskiego, ale zdaje się, że autor tak chciał. Na scenie panuje często chaos, ale to chaos z tekstu, chaos w życiu bohaterów. Bo ten świat upada – to najbardziej „odjechana” ze sztuk Czechowa. No i dzięki Jandzie przypominamy sobie, jak dobry zespół ma Teatr Polski.
„Ludzie, miejsca i rzeczy” Duncana Macmillana, reż. Anna Wieczur-Bluszcz, Teatr Collegium Nobilium. Fot. materiały prasowe Teatr Collegium Nobilium/ Bartek Warzecha
7. „A planety szaleją”, scenariusz i reżyseria Anna Sroka-Hryń według piosenek Kory Jackowskiej i Marka Jackowskiego, Teatr Współczesny

Nie byłem w tym roku na innym spektaklu, na którym widownia zerwałaby się z miejsc tak entuzjastycznie, ba zmusiła wykonawców brawami, aby bisowali. A tak było na muzycznym widowisku Anny Sroki-Hryń, która złożyła piosenki Kory, bez typowej fabuły, którą zastępują aktorskie etiudki w takt muzyki. Śpiewają rozumnie i pięknie studenci V roku kierunku muzycznego Akademii Teatralnej. Muzykę Maanamu zaaranżował do stylu muzyki środka Mateusz Dębski. Chwała dyrektorowi Maciejowi Englertowi, że udostępnił małą scenę na coś tak niezwykłego. Piosenki Kory to świat mojej młodości, mądry świat.

8. Franz Kafka, „Zamek”, adaptacja i reżyseria Paweł Miśkiewicz, Teatr Narodowy

Nie sądziłem, że będę się zachwycał produktem Miśkiewicza. Nie nadawaliśmy na ogół na wspólnych falach. Ale sięgnął po powieść, która od lat fascynuje mnie tajemnicą. I oddał z niej z grubsza wszystko: od horrorowego początku, po dziwnie grzęźnięcie w samej naturze tego przedziwnego świata w finale. Wszystko tu się tłumaczy, a scenografia Barbary Hanickiej perfekcyjnie organizuje przestrzeń tej przeraźliwej rzeczywistości. Miśkiewicz tym razem popełnia grzech przeciw regułom nowego teatru: jest względnie wierny przesłaniu autora. Właściwie kilku przesłaniom – od społecznego po metaforę ludzkiego życia jako takiego. Spektakl jest złowrogi, bo taki ma być. No i są w nim wspaniale śpiewające, a nawet uczestniczące w akcji dzieci spod batuty Anny Bednarskiej. O zespole Narodowego już napisałem.

9. Marie Darreusecq, „Świństwo”, adaptacja i reżyseria Adam Sajnuk, Teatr WARSawy

Nawet jeśli lokuję „Świństwo” na tym rozbudowanym podium również w imię pewnej różnorodności, to spektakl naprawdę mi się podobał. Jest w nim tajemnica, którą symbolizują rozbieżne głosy młodych aktorów, gdy próbowali odpowiedzieć na pytanie, o czym to jest. Formalnie rzecz ujmując, to rozpisany na czwórkę aktorów (w tym jednego faceta) monodram dziewczyny łączącej pracę w perfumerii ze świadczeniem usług seksualnych. Dziewczyna zaczyna podlegać dziwnej fizycznej przemianie. Autorka jest feministką, aczkolwiek ja twierdzę, że wyszło jej coś bardziej nieoczywistego niż opowieść o systemie patriarchalnym. No i grają wspaniale: Ada Dec, Justyna Fabisiak, Andżelika Kurowska i Konrad Żygadło. Nie zapominajmy też o muzycznej oprawie: perkusji Szymona Linette.

Żywa Kamienica. Dla ludzi, którzy potrzebują śmiechu

To był złoty czas najbardziej warszawskiego z warszawskich teatrów. Mówił nie tylko zrozumiałym językiem, ale o ważnych sprawach.

zobacz więcej
10. Carlo Goldoni, „Wachlarz”, reżyseria Maciej Englert, Teatr Współczesny

Chyba najbardziej tradycyjny z widzianych przeze mnie spektakli tego roku, łącznie z uroczo cukierkową scenografią Marcina Stajewskiego. Zabawa w komedię dell’arte, taką już z lekka zreformowaną jak u Goldoniego, to wielki sprawdzian teatralnego rzemiosła. „Wachlarz” jest mniej szalony niż „Sługa dwóch panów” z Dramatycznego sprzed czterech lat, ale to nadal dobra zabawa. Nawet pewna rozbieżność stylów – jedni aktorzy grali bardziej jak z dell’arte, inni bardziej realistycznie – mi nie przeszkadzał, bo wynikał z siły aktorskich indywidualności. Obsadzono w tym aż 14 aktorów, w tym wielu młodych. To pokaz siły zespołu – nawet to, że każdy grał tylko jedną osobę, co w dzisiejszym teatrze rzadkie.

11. Włodzimierz Kaczkowski, „I ty zostaniesz Chińczykiem” (nowy tytuł: „Obserwuję cię”), reżyseria Włodzimierz Kaczkowski, Teatr Scena Współczesna

Chciałoby się opatrzyć ten tytuł klasyfikacją „dyscyplina dodatkowa”, bo widowisko ma naturę kabaretową. To zbiór skeczy będących wariacjami na tematy chińskie, co staje się punktem refleksji o świecie współczesnym jako takim. Kaczkowski nie przestraszył się rozważań społeczno-politycznych, ale zamiast manifestów zaproponował nam pastelowe, choć miejscami zabójczo zabawne dowcipy i igraszki. Świetne tło muzyczne Macieja Makowskiego i kapitalny występ trójki aktorów nie bojących się improwizacji i szykujących widzom niespodzianki teatru interaktywnego. Zapamiętajcie te nazwiska: Łukasz Matecki, Jarosław Domin, Maciej Makowski (wcześniej równie świetny Adam Fidusiewicz). Dzieje tego przedstawienia to także dzieje absurdów politycznej poprawności. Zorganizowano przeciw niemu internetową kampanię za rzekomy antychiński „rasizm” (stąd zmiana tytułu).
Z tego podsumowania wynika, że aczkolwiek mam prawo odczuwać niedosyt, także tematyczny, znajduję wciąż na scenach coś dla siebie. To odwieczne pytanie: czy szklanka do połowy pełna czy pusta.

Jest jeszcze kilka pozycji, które chętnie bym zmieścił, ale kiedy honoruje się wszystkich, nie honoruje się nikogo. Wawrzyniec Kostrzewski napisał ciekawy tekst „Victoria. True Woman Show” i sam go wyreżyserował w Garnizonie Sztuki. Ta dynamiczny komediodramat, a może groteska. Przyjmuje formę wirtualnego konkursu na kobietę idealną. To o dzisiejszych mass mediach, ale także o pytaniu, czym jest współczesna kobiecość. Odpowiedź idzie w poprzek wszelkim stereotypom.

Wojciech Urbański ma na swoim koncie jako reżyser dwa celne trafienia w Teatrze Dramatycznym. „Fatalista” samego dyrektora Tadeusza Słobodzianka to coś więcej niż historyczna anegdota o pewnej żydowskiej rodzinie w okresie międzywojennym i w czasie wojny. Z kolei „Pułapka” Tadeusza Różewicza w wersji Urbańskiego była oskarżana o odarcie dramatu o Franzu Kafce z części odniesień symbolicznych. Ale w konwencji dramatu psychologicznego, wziętego jednak na koniec w cudzysłów, sprawdza się dobrze. Oba spektakle mają fakturę teatru tradycyjnego.
„A planety szaleją” według piosenek Kory Jackowskiej i Marka Jackowskiego, scenariusz i reżyseria Anna Sroka-Hryń , Teatr Współczesny w Warszawie. Fot. materiały prasowe Teatr Współczesny/ Vova Makovskyi
Zastanawiałem się nad dopisaniem „Odysei. Historii dla Hollywoodu” według scenariusza Krzysztofa Warlikowskiego i w jego reżyserii, z Teatru Nowego. Ten montaż różnych tekstów krążący wokół tematyki Holocaustu wydaje się zrobiony perfekcyjnie. Czy jednak nie jest nazbyt wyziębiony? I czy nie wtórny wobec wcześniejszych widowisk tego twórcy na ten sam temat?

Jest jeszcze Teatrzyk Gędźba w Teatrze Scena Współczesna, wielki powrót ekipy Kabaretu na Koniec Świata. Czy to jednak teatr czy kabaret? Ale „Międzynarodowy Mokotowski Konkurs Chopinowski dla Ludzi Pozbawionych Muzycznego Talentu” ma jednak pretekstową fabułę, bardziej nawet rozbudowaną niż „I ty zostaniesz Chińczykiem”. Ten twór wyobraźni dwóch aktorów: Macieja Makowskiego i Wojciecha Solarza wypada wymienić na koniec z wielką nadzieją.

A oto tabela zachwycających aktorów. Proszę się nie dziwić, że wymieniam jednym tchem starych mistrzów i debiutantów, studentów. Różnice widzę. Ale jedni i drudzy umieli mnie wzruszyć.

1. Halina Łabonarska: Tak pisałem o jej Learze zagranym dla wszystkich świętych, którzy przyszli ją uczcić: „Nie mamy tu prostego odwrócenia płci. (…) Łabonarska gra zasadniczo mężczyznę, twardego i zawziętego. Można też uznać tę postać za dwupłciowe uosobienie władzy jako takiej. To figura pełnowymiarowa – równocześnie drażniąca i tragiczna. Nie wiem, czy o tę podwójność chodziło Szekspirowi. Ale taki jest mój odbiór Leara literackiego i to zostało zrealizowane w 100 procentach. Aktorka powiedziała mi po spektaklu: «To szansa na odkrycie czegoś w sobie, na uruchomienie wyobraźni. Zarazem była to rola trudna, sporo mnie kosztowała i fizycznie i psychicznie»”.

2. Ewa Dałkowska: Najświetniejsza kreacja w świetniej galerii z „Odysei” Warlikowskiego, najcieplejsza i najbardziej wyrazista. Może jeszcze bardziej zaskakująca, kiedy na końcu pojawia się dodatkowo w postaci mężczyzny (a właściwie Dybuka). To pokaz przechodzenia aktorki od najczystszego tragizmu do żywiołowego komizmu, przypominający o jej poczuciu humoru.

3. Jarosław Gajewski: Przede wszystkim Łatka z „Dożywocia” Aleksandra Fredy, dobrze przyrządzonego przez Michała Chorosińskiego w Teatrze Klasyki Polskiej. Do popisu technicznego dodał nieuchwytny dodatek. Lichwiarz jest tak żałosny i odpychający, że aż… odczuwamy dla niego coś w rodzaju paradoksalnego współczucia. A ileż w tym dodatkowych niuansów, ileż sygnałów słanych publice. Gajewski to także zabawny sarmacki troglodyta Wojewoda Gadalski w „Powrocie posła” Juliana Niemcewicza, w reżyserii Tomasza Mana. To też w Teatrze Klasyki – profesor jest jednym z jego mózgów.

Odrobina ludzkiego smuteczku nałożonego na cały rechot świata

My chcemy studiować teksty mistrzów, a nie dopisywać do nich cokolwiek – powiedział reżyser.

zobacz więcej
4. Dominika Kluźniak: Dla niej to wyjątkowo dobry rok, pomimo pandemii. Kończyła ją jako K. z „Zamku” – decyzja Miśkiewicza, aby męskiego bohatera grała kobietę mogła budzić wątpliwość Ale właśnie taki K., dziwny, androgeniczny, nawet sztuczny, staje się wiarygodnym bohaterem tej widmowej historii. Wcześniej była Bronką ze „Śniegu” Stanisława Przybyszewskiego w reżyserii Anny Gryszkówny. Tak o niej pisałem: „Postać Bronki została w tekście namalowana ledwie kilkoma kreskami. Skąd więc wrażenie skrzenia się jej tak wieloma barwami, wygrywania wieloma tonami? Kruchość bohaterek Kluźniak nie ma nic wspólnego z sentymentalizmem. Ona wygrywa przed nami nieustanny hymn: kobiecości, ale i człowieczeństwa”. No i najstarsza z sióstr Olga w „Trzech siostrach” Czechowa-Englerta, przedwcześnie doświadczona, a jednocześnie w szczególny sposób niewinna. Spotkanie z tą aktorką to zawsze obietnica koncertu na tylu instrumentach….

5. Mateusz Rusin: Jego Vatzlav z dramatu Mrożka, zagrany w Teatrze Klasyki Polskiej, to postać z pogranicza komedii i groteski, sowizdrzalska, a zarazem nie całkiem realna. A jednak pod tą powierzchnią jest coś więcej, jakieś poczucie czy przynajmniej przeczucie tragizmu świata, melancholijne i uniwersalne. To jeden z najbardziej elastycznych aktorów młodszego pokolenia. Nic dziwnego, że kończył rok kapitalną wiązanką trzech postaci z „Zamku”, z najbardziej wyrazistą - Wójta. Wigor z jakim zagrał dużo starszego mężczyznę, owa posępnie-śmieszna zabawa tickami i kurczowo powtarzanymi formułkami – musi budzić podziw.

6. Krzysztof Szczepaniak: Jego prowadzący program Oskar Krantz z „Victorii. True Woman Show” Kostrzewskiego to kwintesencja talentu aktora: potężny temperament, demoniczny urok zatrącający o groteskę, tak że w końcu patrzymy bardziej na androida niż człowieka. Aktor uwielbia balansować na takich granicach: komedia-dramat, realizm-nadrealizm. A zarazem niezwykła sprawność taneczno-ruchowa. Ale wcześniej aktor zagrał Księcia Kornwalii w „Królu Learze”, w Dramatycznym. Tak pisałem o tej jego roli: „Rola Księcia dorównującego okrucieństwem żonie Reganie, sprowadza aktora do postaci ulepionej z jednego tworzywa. Tylko jak on to gra! Jak nasyca swoją charyzmą tego karykaturalnego, wiecznie fizycznie podnieconego drania. Niedawny Hamlet wydłubujący Gloucesterowi własnoręcznie oczy, a ręce same składają się do oklasków”.

7. Robert Majewski: Opisałem go kiedyś za Robertem Górskim jako aktora nasycającego swoje role czeską ironią, nieśmiałością, nawet pewną nieporadnością. Trochę taki jest jego Beniamin, ojciec żydowskiej rodziny i wyznawca szczególnej filozofii, w „Fataliście” Słobodzianka-Urbańskiego w Dramatycznym. Ale przecież Ojciec z „Pułapki” Różewicza-Urbańskiego jest inny: ekspansywny, gwałtowny, a zarazem proroczy, kiedy w finale przewiduje tragedię Holocaustu. Oglądając tę ostatnią scenę dramatu, miałem poczucie obcowania z aktorstwem nie sprawnym, a wielkim.
Dominika Kluźniak podczas próby spektaklu "Trzy Siostry" w Teatrze Narodowym w Warszawie w lutym 2021. Fot. PAP/Albert Zawada
8. Ewa Bułhak: Tak pisałem o jej roli w „Victorii. One Woman Show” Kostrzewskiego: „Choć jest aktorsko jak kameleon, coraz częściej bywa szufladkowana jako osoba ciepła i opiekuńcza. Tu jako Justyna aspiruje do roli uosobienia żony i matki. (…) Jej dramatyczne zadyszki przeżywałem razem z nią. Podobnie jak pojawiającą się w zaskakującym momencie piękną piosenkę. To przecież jedna z najwybitniejszych śpiewających aktorek w Polsce”. Nie śpiewała jako Oberżystka w „Zamku” Kafki-Miśkiewicza, tam była dziwaczna, odrobinę groźna, ale też zagubiona, przerażona, co minutę inna. Ale kiedy myślę o Ewie Bułhak, to także jako o opiekunce tego roku Akademii Teatralnej, który tak pięknie śpiewał piosenki Kory.

9. Wiktoria Gorodeckaja: W tym roku zakwitła szczególnie. W „Trzech siostrach” Czechowa-Englerta była sfrustrowaną, ale też pełną nadziei na miłość Maszą. W „Wieczorze trzech króli”, szekspirowskiej komedii przerobionej w Teatrze Narodowym przez Piotra Cieplaka trochę na operę czy musical, jako Oliwia umiała być w jednym momencie najczystszą frustratką, w następnym uosobieniem żywiołowej kobiecości. Na dokładkę najpiękniej z całej ekipy śpiewała.

10. Henryk Simon: Młody aktor Teatru Narodowego zagrał dobrze zaginionego brata Sebastiana w „Wieczorze trzech króli” Szekspira-Cieplaka, a w „Śniegu” Przybyszewskiego-Grzyszkówny czarował postacią Kazimierza, skonstruowaną trochę kontra tekstowi (mówi się o nim jako o melancholikiem, a jest urokliwym kpiarzem). Ale najbardziej zachwycił mnie w „Pokorze” adaptacji historycznej powieści Szczepana Twardocha w Teatrze Śląskim im. Wyspiańskiego w Katowicach, dokonanej przez Roberta Talarczyka. Spektakl, miejscami nie do końca czytelny dla nie znających książki, ale efektowny, był jak pisałem „opowieścią o Śląsku zranionym”. Uosobieniem tego zranienia wydał mi się gościnnie występujący Simon (chłopak stamtąd) jako Alois Pokora, szamoczący się na pograniczy różnych kultur i historycznych racji. Nie tylko świetnie mówił po polsku, niemiecku i śląsku, ale grał przejmujący ból każdym włóknem swojej natury. To się czuło.

11, 12: Katarzyna Herman i Konrad Szymański: Grają w „Kruku z Tower” w Dramatycznym matkę i syna, to duet będący konfrontacją różnych pokoleń. Tak o nich pisałem: „ Aktorka wygrywająca pełną paletę uczuć i emocji jak na instrumentach, a przy tym piekielnie wygimnastykowana, grająca całym swoim ciałem. Wciągająca publikę w pułapkę pozornego komizmu. Atrakcyjna i równocześnie charakterystyczna. Szymański, cóż, ma 25 lat, zagrał już kilka ważnych ról. Dostajemy od niego amplitudę uczuć i niezwykłą giętkość w aranżowaniu metafory najprostszymi słowami i środkami. Świetną sprawność ruchową połączoną z bezbłędnym zrozumieniem roli. Myślę o tych tłumach młodych aktorów zaludniających seriale. Pan Konrad mógłby ich już dziś niejednego nauczyć”.

„Wesele”, „Inny świat”, „Znaki”. Piotr Zaremba przedstawia swój ranking przedstawień Teatru Telewizji 2019

Zabawa makabrą, fatalizm i okrucieństwo, zderzenie na smoleńskich schodach, Szekspir w tempie netfilksowym. Teatr dla ludzi, a równocześnie nie pozbawiony ambicji.

zobacz więcej
13, 14. Arkadiusz Janiczek i Łukasz Lewandowski: Duet chłopów z „Vatzlava” Mrożka-Gajewskiego. Dorównali parze niezrównanych mistrzów ze spektaklu Dejmka: Bogdana Baera i Jana Matyjaszkiewicza. Obaj świetnie balansują między pozornym naturalizmem chłopskich manier i całkiem „odjechanym” surrealizmem. Obaj są prawdziwie zabawni. Dodajmy, że ten rok to także w przypadku Janiczka wyrazista rola ministra kultury NRD w „Skórze węża” Artura Urbańskiego, w reżyserii autora – w Teatrze Narodowym. Lewandowski był zaś w Teatrze Klasyki kapitalnym panem Lageną w „Dożywociu” Fredry-Chorosińskiego, a w Dramatycznym zagrał topornego, wulgarnego, chociaż prawdomównego Kenta w „Królu Learze” .

15. Izabela Dąbrowska: Za często umykają nam role z repertuaru komediowego. Ta aktorka zagra wszystko, ale jej vis comica musi budzić podziw. „Kumulacja, czyli pieniądze to nie wszystko” Flavii Coste w Teatrze Kamienica (reżyseria Tomasz Sapryk) dało jej okazję do popisu. Tak pisałem o jej roli: „Ona bawi nas, choć także konfrontuje z różnymi przewrotnościami ludzkiej natury, od dawna. Często wychodząc poza czysty komizm, w kierunku wirtuozerskiej prawdy o człowieku. Tu w roli wciąż czującej się młodo matki głównej postaci nie wydaje z siebie jednego fałszywego tonu. Dla takich aktorek powinno się pisać komedie, choć nie tylko komedie. Pan Bóg wyposażył ją w kapitalny, plastyczny głos i mimikę. Ale co ona z tym nauczyła się robić! Oklaski na stojąco”.

16. Beata Fudalej: Aktorka była niedawno bohaterką oskarżeń o przemocowe metody nauczania w szkołach teatralnych. Nie zmienia to faktu, że na scenie potrafi porazić. W „Skórze węża” Artura Urbańskiego w Teatrze Narodowym zagrała Ruth Berlau, dawną kochankę Bertolda Brechta. Tak pisałem o jej roli: „Mówi do nas z bliska, scena na Wierzbowej tym się wyróżnia, że nie ma tam żadnego podwyższenia. Aktorzy stoją tuż przy widzach. Fudalej czasem krzyczy, czasem sarkastycznie się śmieje, czasem błaznuje, i nawet śpiewa. Jest przejmująco prawdziwa w swoim złamaniu, zeszpeceniu, odarciu z godności i w walce o zachowanie godności,. Jest punktem odniesienia nawet, kiedy milczy – przyciąga uwagę”.

17. Maciej Kozakoszczak: Student V (obecnie) roku Akademii Teatralnej specjalność muzyczna. Zadziwił mnie najdojrzalszą rolą w skądinąd dobrze wystawionym i zagranym dyplomowym musicalu „Prawiek i inne czasy” według Olgi Tokarczuk (inscenizacja Anna Sroka-Hryń, muzyka Mateusz Dębski). „Jak on to robi, że jest w naszych oczach ułomny, choć nie osiąga tego ani charakteryzacją, ani nawet szczególną transformacją ruchów? Bunt Izydora przeciw światu, szukanie Boga. to może najciekawszy motyw tego przedstawienia. Młody aktor naprawdę mnie wzruszył, i to w sposób całkiem nie musicalowy. Jest najbardziej prawdziwy – i jako dziecko, chociaż nie udaje dziecka, i jako stary mężczyzna na końcu”. Warto dodać inne dobre role Kozakoszczaka: w „Ludziach miejscach i rzeczach”, w „A planety szaleją” i wreszcie w pierwszym spektaklu w pełni „dorosłym”: w „Wachlarzu”, w Teatrze Współczesnym.
Arkadiusz Janiczek i Łukasz Lewandowski, duet chłopów z „Vatzlava” Mrożka-Gajewskiego. Fot. Piotr Babisz/ materiały prasowe Teatr Klasyki Polskiej
18. Maja Polka: Kolejna studentka obecnie V roku Akademii specjalność muzyczna. W spektaklu „Ludzie, miejsca i rzeczy” zagrała trzy role: lekarki, terapeutki zajęciowej i matki głównej bohaterki. Wszystkie są na inną modłę demoniczne, choć trochę na pozór. Młoda aktorka nie zapomina o odsłanianiu ludzkiej prawdy, która jest dużo bardziej szara, a może pastelowa. Porównałem ją, gdy chodzi o typ postaci do Tildy Swinton. Była podporą także innych spektakli swojego roku („Prawiek i inne czasy”, „A planety szaleją”). Wystąpiła w „Wachlarzu” Goldoniego w Teatrze Współczesnym jako odrobinę neurotyczna Panna Kandyda.

19. Krzysztof Godlewski: Student V roku Akademii Teatralnej, specjalność dramatyczna. W spektaklu „Pustka” według Iwana Wyrypajewa (reżyseria Cezary Kosiński) na tle ogólnie dobrej obsady dominował jako ekspansywny drań Frank. W „Stramerze”, widowisku Marcina Hycnara (według prozy Mikołaja Łozińskiego) był najmłodszym synem żydowskiej rodziny Nuskiem i nadał prościutkiej postaci tyle humanistycznych rysów, że byłem urzeczony. Dopiero zaczyna, a już dysponuje dużą aktorską charyzmą.

No i teraz żal do samego siebie. A dlaczego nie opisujesz sztuki aktorskiej Michała Klawitera? Jego pojedynek aktorski z Robertem Majewskim w „Pułapce” na małej scenie Dramatycznego był przecież równorzędny. Tego pogrążonego w neurozach Franza Kafkę musi się pamiętać. A czy nie zachwycił cię Jerzy Radziwiłowicz i Mariusz Benoit jako Malvolio i sir Andrzej Chudogęba w „Wieczorze trzech króli” w Narodowym? A czy nie chwaliłeś Krzysztofa Kwiatkowskiego za rolę Kucharza w spektaklu „M.G” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego w Teatrze Polskim – że mądrze wyrazisty, ale nie błaznujący? A Sławomir Orzechowski jako kapitalnie rezonujący Hrabia w „Wachlarzu” ze Współczesnego? A młody Przemysław Kowalski, który w roli Pana Ewarysta w tym samym spektaklu udatnie bawi się formą stając się archetypem Pierrota?

Te wszystkie listy i kolejności są tak niesprawiedliwe… Jedno podkreślę na koniec. To nie jest ocena oparta o matematyczne wzory. Po prostu mnie ujęliście. Koniec kropka. Reszta za rok.

– Piotr Zaremba

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Halina Łabonarska podczas próby spektaklu "Król Lear" w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Fot. PAP/Andrzej Lange
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.