Ogromne ilości świetnych win zostały zagrabione we Francji na początku wojny, ale nie była to kwestia utraty zysku dla winiarzy, raczej restauratorów, których szybko „zniknięto”. Niemcy w dużych i małych miastach zajmowali najlepsze lokale, słynne hotele z restauracjami dla różnych służb i same restauracje, na swoje imprezy. To, co znaleźli w piwnicach, traktowali jak swój łup. A w takich miejscach zasadą było i jest, że sommelier (specjalista od wina) corocznie kupuje przednie trunki od znanych i zaufanych dostawców. Te wina często nie są jeszcze gotowe, dojrzewają w restauracyjnych piwnicach, raczej nigdy nie trafiają do sklepów i są magnesem dla klientów z grubym portfelem – inni nie bywają w takich przybytkach. I to na pewno Francuzi próbowali ukryć czy zamurować i chronić, jak się dało.
Ale często po prostu się nie dało. W słynnym, pięciogwiazdkowym hotelu Lutetia w Paryżu w łapy Abwehry wpadło 75 tysięcy dokładnie skatalogowanych butelek win! Często właśnie to precyzyjne katalogowanie przyczyniało się do wielkich strat. Carltona zajął sztab Kriegsmarine, Goerges V (uważany za jeden z najlepszych hoteli na świecie, i przedstawiony dokładniej w filmie „Francuski pocałunek”) zajął Wehrmacht, Ritza – Dowództwo Transportu Wojskowego, Astorię – Inspekcja Uzbrojenia itd. Wszyscy kradli na potęgę, ile się dało, bo piwnice były pełne i dobrze opisane, wysyłali prezenty do swoich przełożonych i rodzin. Upojeni szybkim zwycięstwem, nazistowscy żołdacy pakowali się do otwartych i zamkniętych knajp, by oblać zwycięstwo, kradnąc na prawo i lewo.
Jednak był to w sumie ułamek, drobny zapewne, obrotu winem w czasie wojny. Do Niemiec jechały setki milionów butelek i kolejowe cysterny. Bez wątpienia sztuczne ściany stawiali właściciele najlepszych winiarni, w Bordeaux, Burgundii czy Szampanii – takie miejsca posiadają tzw. archiwa, czyli piwniczki, w których przechowuje się jakąś część butelek z najlepszych roczników.
Książka Christophe’a Lucanda jest ciekawym spojrzeniem na wojenne fakty nad Sekwaną, napisaną rzetelnie przez francuskiego historyka. Winiarz, jak każdy rolnik, produkuje z tego, co ma na polu lub w oborze. Ale z drugiej strony trudno stawiać winiarzy w równym rzędzie z ludźmi, którzy narażali swoje życie w walce z okupantem. Ta wojna to nie była bynajmniej komediowa „Wielka włóczęga”. Nie da się też nie zauważyć faktu, iż po wojnie Francja stała się wielką eksportową potęgą… Lektura Lucanda godna polecenia i zastanowienia.
– Wojciech Gogoliński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy