Wyścig o mediacje. Turcja konkuruje z Izraelem
piątek,
18 marca 2022
Lawirowanie między Rosją, Ukrainą i NATO idzie jak dotąd na tyle sprawnie, że Turcja, jak się uważa, zdoła utrzymać dobre stosunki z Ukrainą, nie pogorszyć stosunków z Rosją i poprawić więzy z NATO, które w ostatnich latach zostały nieco osłabione z winy samej Turcji.
Turcja jest jednym z tych krajów, które na arenie międzynarodowej naprawdę się liczą. Ale czy aż tak, by miała stanowić „symbol nadziei” dla świata, jak nie bez emfazy zauważył Recep Tayyip Erdogan? Tymi słowy turecki prezydent opatrzył zapowiedź, że minister spraw zagranicznych Mevlut Cavusoglu uda się do Moskwy i Kijowa. Podróż ministra Turcja postrzega w kategoriach mediacji – czy może raczej wstępu do mediacji – a na tym, by mogła się jej podjąć, bardzo Turkom zależy. Zresztą nie tylko teraz.
Ratowanie pokoju wydaje się rzeczą chwalebną, nawet jeśli, jak to było w wypadku Neville’a Chamberlaina i Edouarda Daladiera, sygnatariuszy układu monachijskiego, rezultaty okazują się wybitnie krótkotrwałe. W obliczu narastającego kryzysu między Rosją i Ukrainą Turcja od dawna oferowała im swe usługi. Teraz, gdy Rosja jest agresorem, a Ukraina niszczoną ofiarą, sytuacja stała się o wiele trudniejsza. Większa jest też jednak pokusa, by się z nią zmierzyć, a może nawet, co daj Boże, odnieść spektakularny sukces.
Telefon z Kremla
Czy Turcji uda się wystąpić w roli mediatora? Trudno to na razie ocenić. Sprawy i tak, z tureckiego punktu widzenia, idą lepiej niż pierwotnie sądzono. To w Turcji przecież odbyło się pierwsze rosyjsko-ukraińskie spotkanie na wysokim szczeblu szefów dyplomacji, a nie tylko doradców.
Siergiej Ławrow i Dmytro Kuleba rozmawiali w Antalyi, w 15. dniu wojny, przy okazji forum dyplomatycznego, bez żadnych rezultatów, ale władze Turcji i tak miały powód do zadowolenia. Wcześniej bowiem wśród obserwatorów przeważała opinia, że choć Ukraina byłaby skłonna zaakceptować Turcję w roli mediatora, Rosja się nie zgodzi. To może jednak się zmieniać, o czym świadczy istotny sygnał wprost z Kremla.
Minister Cavusoglu spędził w podróży całe dwa dni. W Moskwie był w środę, 16 marca, dzień później przyjechał do Lwowa, gdzie spotkał się z ministrem Kulebą. I właśnie wtedy, w czwartek po południu doszło do długiej, godzinnej rozmowy telefonicznej Erdogana z Putinem. Inicjatorem był Putin, który – jak powiedział BBC Ibrahim Kalin, rzecznik prezydenta Turcji – zadzwonił do Recepa Erdogana, by przedstawić mu rosyjskie warunki zakończenia wojny.
Warunki te, według Ibrahima Kalina, są dwojakiego rodzaju. W pierwszej grupie mieszczą się cztery żądania, całkowicie do przyjęcia, zdaniem rzecznika. To demilitaryzacja Ukrainy, zobowiązanie, że nie wstąpi ona do NATO, denazyfikacja (strona turecka sądzi, że wystarczyłoby potępienie nazizmu) i ochrona dla języka rosyjskiego. Na drugą grupę jednak składają się żądania bardzo, według niego, trudne do spełnienia. Chodzi bowiem o zmiany terytorialne – zrzeczenie się Krymu i Donbasu.
„Władimir Putin przedstawił to wszystko bardzo jasno i precyzyjnie” – powiedział Ibrahim Kalin, dodając, że by omówić warunki najtrudniejsze, prezydenci Ukrainy i Rosji powinni spotkać się osobiście. Turcja deklaruje gotowość zorganizowania takiego spotkania od samego początku konfliktu, zanim jeszcze doszło do wojny.
Sześć wizyt, dwadzieścia rozmów
Władze tureckie dokładają starań, by koło dyplomacji kręciło się nieustannie. Anglojęzyczny dziennik „Daily Sabah” – w istocie tuba rządowa – z entuzjazmem podliczył rozmowy i spotkania z ostatnich tygodni, sporządzając bilans, który, jak podkreśla, „przyprawia o zawrót głowy”.
Oto on: prezydent Erdogan gościł ostatnio w Ankarze pięciu przywódców, m.in. Andrzeja Dudę i prezydenta Izraela Isaaca Herzoga, spotkał się osobiście z jedenastoma, m.in. z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem, a telefonicznie rozmawiał z ponad dwudziestoma. Na tej ostatniej liście są w komplecie najważniejsi ludzie świata – poczynając od prezydenta USA Joe Bidena, premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona i przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen – a także prezydenci państw z regionu wokół Turcji, w tym Azerbejdżanu i Mołdawii.
Na tym nie koniec. Od dnia inwazji na Ukrainę Recep Erdogan jest w stałym kontakcie i z Wołodymyrem Zełenskim (rozmawiali trzy razy), i z Władimirem Putinem (dwie rozmowy). „Wszyscy razem utorujmy drogę pokojowi” – miał powiedzieć Putinowi.
Rozmawiali również wieczorem 23 lutego, parę godzin przed atakiem, i choć treść rozmowy nie jest znana, jasne są okoliczności: Putin miał odwiedzić Turcję, może nawet przed końcem lutego. To element równowagi, której władze tureckie pilnują jak skarbu. Zaproszenie dla Putina stanowiło przeciwwagę dla wizyty Erdogana w Kijowie z początku lutego. A w środę wieczorem, gdy minister Cavusoglu był jeszcze w Moskwie, prezydent Erdogan dzwonił do prezydenta Zełenskiego, zapewniając, że Turcja będzie działać na rzecz dialogu.
Kurdyjska PKK jest w Turcji wrogiem publicznym numer jeden, bo podważa sens istnienia tureckiego państwa w jego obecnym kształcie.
zobacz więcej
Całe to przydługie gazetowe wyliczenie miało podkreślić, jak wielkie możliwości działania ma dzisiaj Turcja. Jest, według „Daily Sabah”, w gronie krajów kluczowych z uwagi na swój potencjał mediacyjny, dzięki któremu jest w stanie doprowadzić do zawieszenia broni. „Turcję – wyjaśnia gazeta – łączą dobre stosunki z oboma krajami, a jej priorytetem są pokój i stabilność w basenie Morza Czarnego i w całym regionie”.
„Daily Sabah” o rządzie Erdogana nie pisze inaczej nż w superlatywach, ale w tym akurat wypadku stan faktyczny opisuje trafnie. Turcja rzeczywiście ma wszelkie powody, by dbać o pokój i stabilność w regionie, a dobre stosunki w bardzo wielu dziedzinach (o wyjątkach dalej) łączą ją zarówno z Rosją, jak z Ukrainą. Przez to faktycznie mogłaby z powodzeniem (dla prorządowej gazety tryb przypuszczający w ogóle nie wchodzi w grę) podjąć się mediacji. Dlatego także każde zachwianie równowagi mogłoby zaszkodzić jej „rozległym interesom”, na które tak chętnie zwraca uwagę prezydent Erdogan.
W centrum i na uboczu
Trudno jednak nie zauważyć, że jak na państwo członkowskie NATO Turcja słabo angażuje się w działania sojuszników. Chociaż władze tureckie podkreślają, że jest w centrum wydarzeń, jest to tylko częściowa prawda. Turcja bowiem do pewnego stopnia stoi na uboczu. Mimo to, co ciekawe, nikt otwarcie nie zgłasza do niej pretensji, choć byłoby o co: o ociąganie się z otwartym potępieniem inwazji i poprzestawanie poczatkowo na deklaracjach poparcia dla integralności terytorialnej Ukrainy (ostatecznie Turcja poparła ONZ-owską rezolucję potępiającą Rosję), o unikanie słowa „wojna” (padło dopiero w czwartym jej dniu), o wstrzymanie się od głosu, gdy w Radzie Europy zapadała decyzja o zawieszeniu udziału Rosji (teraz, po trzech tygodniach Rosję już wykluczono).
Turcja nie przyłączyła się także do sankcji nałożonych na Rosję. Formalnie nie była do tego zobowiązana, skoro nie należy do Unii Europejskiej. Ma jednak status kandydata i udział w sankcjach zostałby dobrze odebrany. Czy uczestniczy w dostarczaniu Ukrainie broni? Otwarcie nie. Czy robi to po cichu? Nie wiadomo.
Ukraiński minister obrony Oleksij Reznikow na początku marca ogłosił wprawdzie, że Ukraina otrzyma nową partię tureckich dronów Bayraktar, ale Turcja oczywiście tego nie potwierdziła. Za to tureckie media uznały, że wypowiedź ministra to mała prowokacja, która ma wbić klin między Turcję i Rosję.
Turcja chce zatem być w samym centrum, ale na własnych warunkach. Czasy, gdy była niezawodnym sojusznikiem Zachodu we wszystkich przedsięwzięciach – przypomnijmy choćby wojnę w Zatoce Perskiej z początku lat 90. XX wieku – to już zamierzchła przeszłość. Bardzo niegdyś prozachodnie dowództwo armii zostało skutecznie odsunięte. Recep Erdogan ma oczywiście na uwadze interesy Turcji, widzi je jednak i prowadzi inaczej niż dawni przywódcy i dawni dowódcy.
Ropa, pszenica, turyści i broń
Ostrożność Turcji w poruszaniu się między Rosją i Ukrainą dyktują interesy, i to nie tylko czysto handlowe. Są to także interesy strategiczne. W tej kategorii mieszczą się przede wszystkim dostawy surowców energetycznych. Rosyjska ropa naftowa i gaz ziemny pokrywają ponad 40 proc. zapotrzebowania Turcji, a poza tym Rosjanie budują w prowincji Mersin pierwszą turecką elektrownię atomową.
W kategorii interesów strategicznych mieści się także Syria, gdzie Turcja jest skazana na współpracę z Rosją, by hamować aspiracje Kurdów. Niedopuszczenie do powstania choćby zalążka państwa kurdyjskiego to dla Turcji sprawa o wadze fundamentalnej.
Na obu tych polach Ukraina nie ma Turcji nic do zaoferowania, ale w wielu innych dziedzinach jak najbardziej. W obu krajach na przykład Turcja kupuje zboże, choć dostawy z Rosji stanowią aż 80 proc., a z Ukrainy tylko 15 proc. Do obu Turcja eksportuje owoce i warzywa, w obu działają tureckie firmy budowlane.
Jednym z najważniejszych źródeł dochodów jest turystyka, a w tej dziedzinie Rosjanie i Ukraińcy liczą się jak mało kto, bo Turcja to ulubiony cel ich wyjazdów wakacyjnych. Wśród 25 mln turystów z zagranicy, którzy w ubiegłym roku przyjechali na tureckie wybrzeże Morza Śródziemnego, Rosjanie i Ukraińcy stanowili ponad 27 proc. Ich nieobecność oznacza więc ogromne straty dla właścicieli hoteli i restauracji, ale także dla budżetu kraju, i nic dziwnego, że perspektywa przedłużania się wojny budzi oczywiste obawy.
Wiele jednak wskazuje na to, że ostrożność bardzo się Turcji opłaciła. Po trzech tygodniach od wybuchu wojny bilans wygląda na korzystny. Po pierwsze, lawirowanie między Rosją, Ukrainą i NATO idzie jak dotąd na tyle sprawnie, że Turcja, jak się uważa, zdoła utrzymać dobre stosunki z Ukrainą, nie pogorszyć stosunków z Rosją i poprawić więzy z NATO, w ostatnich latach nieco osłabione z winy samej Turcji. Wdała się bowiem w konflikty, zwłaszcza ze Stanami Zjednoczonymi – o zakupienie rosyjskich rakiet S-400, za co Waszyngton nałożył na nią sankcje, o Fethullaha Gülena, mieszkającego w USA osobistego wroga Erdogana, o zaangażowanie w Syrii – ale także z kilkoma państwami zachodnioeuropejskimi, gdy Recep Erdogan zaczął występowa w roli rzecznika imigrantów muzułmańskich.
Po drugie, entuzjastyczne pochwały dla dronów Bayraktar, które, jak wynika z doniesień, w boju okazują się bardzo skuteczne, po wojnie powinny przełożyć się na zamówienia. Nie będzie to bez znaczenia ani dla kulejącej gospodarki tureckiej, ani dla renomy Turcji, a na tym punkcie Turcy są nie tylko czuli, ale wręcz przeczuleni. A także, dodajmy, dla rodzinnych spraw prezydenta. Produkujące drony zakłady Baykar należą do rodziny Selcuka Bayraktara, zięcia Erdogana. Również z tego powodu nikt nie traktuje serio oficjalnych zapewnień, że dostarczanie Ukrainie dronów to tylko transakcja prywatnej firmy, a nie pomoc wojskowa.
Konflikt innego kallibru
Po trzecie: jest możliwe – choć nie wiadomo jak bardzo – że Rosja nie odrzuci z góry mediacyjnej oferty Ankary, która chciałaby zorganizować na terenie Turcji spotkanie Putin-Zełenski. Dla prezydenta Erdogana mediacja w takim konflikcie to sprawa wybitnie prestiżowa.