W Stodołach, dzisiaj dzielnicy Rybnika, Niemcy w polskich mundurach, mający rozkaz wznoszenia po polsku antyniemieckich okrzyków, zaatakowali niemiecki posterunek celny. W planie był natychmiastowy kontratak Grenschutzu i wzięcie polskich żołnierzy do niewoli.
O wziętych „polskich” jeńcach nic nie wiadomo, natomiast po potyczce w okolicy posterunku pozostało kilka zwłok w polskich mundurach – według żargonu SS „konserw”, czyli więźniów z Sachsenhausen. O tym poinformowano jedynie zdawkowo pewnie dlatego, że akcja zakończyła się po czwartej rano, 1 września 1939 roku.
Podobnie było w Byczynie koło Kluczborka, gdzie zaatakowana została samotnie stojąca leśniczówka po niemieckiej stronie granicy. Poranny numer z 1 września centralnego organu NSDAP „Völkischer Beobachter” donosił: „Jak dotychczas ustalono ponad wszelką wątpliwość, że została zaatakowana Byczyna w pobliżu Kluczborka. Inny atak – na Stodoły – jeszcze trwa”.
Podstępny atak jeszcze trwa, a już Wehrmacht jest – w odwecie – w Polsce. Z tak szybkiej reakcji państwa mógł być dumny każdy obywatel III Rzeszy. Kilka godzin po Gliwicach była już wojna i wydarzenie musiało zejść z czołówek.
Długoletnia pozycja prowokacji gliwickiej w historiografii jako wydarzenia-symbolu nie da się więc racjonalnie wytłumaczyć tym, co naprawdę stało się w Gliwicach 31 sierpnia 1939 roku o godzinie 20.
Czy to na użytek zewnętrzny, czy wewnętrzny prowokacje wydają się być bezsensowne i absurdalne. Wierzyli (i wierzą) w nie ci, co chcą wierzyć. Jak uczy przypadek prowokacji gliwickiej, samo wydarzenie może być operacyjną kompromitacją. Ważna jest reakcja mediów, a właściwie kreacja w mediach, bo to tam się „naprawdę” wszystko dzieje lub nie. A gdy jest silna wola polityczna, to prawdopodobna prowokacja nie jest konieczna.
– Krzysztof Zwoliński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy